Obserwatorzy

czwartek, 27 lutego 2020

PÓŁ NA PÓŁ. ROZMOWY NIE DLA DZIECI. Szymon Hołownia, Marcin Prokop


Rzec by się chciało: ach, cóż to była za uczta!
Książka, o której chciałabym skreślić kilka słów należy, w mojej osobistej klasyfikacji, do typu: zachłannie chciałoby się skończyć czytać i jednocześnie nie chciałoby się skończyć czytać, bo żal! Przejmujący żal, że koniec upajania się każdym słowem, zachwytów nad formą, treścią, emocją, przekazem.
Każdy, kto lubi duet panów będących autorami tego "smakołyku", i w zasadzie nie tylko duet ale również każdego z osobna, nie będzie zawiedziony. Treść ma formę dialogu, autorzy zadają sobie pytania, opowiadają o sobie, o swoim życiu od lat dziecięcych, poprzez wczesną młodość ("Liceum - czas, gdy płynny człowiek dzieciństwa tężeje") , aż do współczesności. Zwierzają się z planów, zrealizowanych marzeń i zadań, snują rozważania nieomal filozoficzne, a na pewno egzystencjonalne, którymi przekonują, że być jest ważniejsze od mieć i zrobić: "Budzisz się rano, dostajesz osiemdziesiąt cztery tysiące czterysta sekund i nie możesz tego odłożyć na jutro, zainwestować, zaoszczędzić, musisz wydać dziś, a i tak na koniec dnia masz na koncie zero". Dzielą się z czytelnikiem często bardzo osobistymi, intymnymi przemyśleniami i przedstawiają swój punkt widzenia w kwestiach moralnych, społecznych, życia rodzinnego oraz tego szeroko-głośno-globalnego. Krótko i treściwie obnażają dziwny świat szołbiznesu, przyglądają się współczesnym mechanizmom wpływania na tłum poprzez sprzedawanie ludziom najróżniejszych złudzeń oraz z niepokojem spoglądają w przyszłość: "(...) przestaliśmy ogarniać świat, który stworzyliśmy, nadzieja, że z chaosu wyłoni się jakiś nowy porządek, żyjemy w czasach, gdy znane nam mechanizmy wprowadzające w świat już się zużyły, a nowe jeszcze nie powstały".
I podkreślają nieustannie jak ważne jest być człowiekiem, który afirmuje życie, cieszy się nim i dzieli swoją dobrą energią z innymi: "Jeśli generujesz jakieś napięcie, to ono zawsze do ciebie wróci. Jeśli natomiast idziesz z pogodną pewnością to nagle zbierają się wokół ciebie ludzie, którzy ci kibicują".
Oczarował mnie i urzekł ten niezwykły zapis rozmowy, która wbrew pozorom rozmową lekką nie jest. I owszem, humor się skrzy, dyskusja jest barwna i dynamiczna, zachwyca inteligentną formą przekomarzania się  i niewymuszoną błyskotliwością. Panowie nie ukrywają, że choć przyjaźnią się szczerze i głęboko, więcej ich różni i dzieli niż łączy, od centymetrów wzrostu poczynając, poprzez ścieżkę życiową, doświadczenia z dzieciństwa, przypadki życiowe i celowe wybory, a na poglądach na rozmaite kwestie - na przykład religijne - kończąc. Oboje jednak wyrażają tu i ówdzie troskę o ten nasz dziwny, zwariowany świat, który nie wiadomo dokąd zmierza i w jakiej formie da się poznać kolejnym pokoleniom. A może zdominują nas własne twory technologiczne, które przejmą władzę nad nami i światem, i to już wesoła perspektywa niestety nie jest.
Nie popadajmy jednakowoż w otchłań czarnych proroctw; dajmy się ponieść fali mimo wszystko optymizmu, który wypływa z tej książki - nie pozwólmy przeciekać życiu przez palce, cieszmy się istnieniem, kochajmy, bądźmy wdzięczni za pokój, wolność wyboru i możliwości. Bądźmy świadomi i uważni: "(...) W życiu dużo ważniejsze od tego, by szukać, jest to, by nie przegapiać".


środa, 26 lutego 2020

ZAKONNICE ODCHODZĄ PO CICHU Marta Abramowicz, CZARNI Paweł Reszka


Przyznaję, obawiałam się mojej czytelniczej podróży z tymi akurat książkami. Ujęcie tematu Kościoła w aktualnej publicystyce, w tworach kulturalnych i w publikowanych tu i ówdzie komentarzach społecznych nie jest instytucji owej ostatnimi czasy przychylne. Nie napawa optymizmem również nastawienie do kleru i środowisk zakonnych. I żeby było jasne - moje obawy nie wynikały z potrzeby bezkrytycznej obrony tak instytucji jak i samych duchownych czy też z subiektywnych własnych przekonań w kwestii wiary i zasadności uznania Boga. Powodem obaw była moja niechęć do wszelakich skrajności. Nie chciałam chłonąć li tylko krytyki bowiem zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszystko jest, nomen omen, czarne, jak i nie wszystko jest białe, a skala szarości tak w przyrodzie jak i w życiu bywa rozległa.
Z obu książek wypływa jednakowoż szerokim strumieniem przede wszystkim smutek.
"Zakonnice odchodzą po cichu" to reportaż o tym, dlaczego kobiety nie wytrzymują życia w zakonie, dlaczego odchodzą i dlaczego tak trudno jest - w przeciwieństwie do byłych księży - nawiązać z nimi kontakt i szczerą rozmowę. Autorce udało się porozmawiać z kikoma byłymi zakonnicami; nie były to łatwe i lekkie rozmowy, kobiety mówiły o przestarzałym systemie funkcjonowania w zakonach, opartym głównie o ślepe posłuszeństwo wobec przełożonych, o braku pomocy i wsparcia, o depresji i problemach z pełnieniem posługi na zewnątrz - na nic zdawały się marzenia i potrzeba pomocy ludziom w sytuacji, gdy matka przełożona nie godziła się na takie zamierzenia: "Chcesz pójść za głosem serca, ale to sprzeczne z posłuszeństwem. Nie pomagasz komuś, bo to wbrew woli przełożonej".
W książce pojawia się sformułowanie, że zakonnice to współczesne niewolnice, zależne nie tylko od zakonnych Matek ale i od księży, co wynikać może z ciągle tradycyjnego obrazu kobiety, która ma być "od modlenia i zajmowania się domem". Autorka przedstawia szereg opinii, które głośno mówią o potrzebie zmian i dowodzą, że zakony męskie zmieniły się na bardziej współczesne po Soborze Watykańskim II, natomiast żeńskie w większości zostały w czasach przedsoborowych -  ciągle żarliwe, radykalne, tradycyjne, dominują w nich twarde reguły zakonne i zniknięcie dla świata. Brakuje w nich wolności i dostosowania do potrzeb współczesności; autorka wspomagając się koncepcjami i stanowiskiem badaczy tego tematu dowodzi wręcz, że religia niewoli zamiast wyzwalać a Kościół narzuca cały czas taką interpretację Pisma, dzięki której ciągle zapewnia sobie władzę i dostatni byt. Jezus Chrystus był dobry i wybaczający, nie chciał Kościoła, który ciemięży ludzi w imię utrzymania nad nimi władzy i dotyczy to nie tylko braci zakonnej ale wszystkich wyznawców; to nie ma nic wspólnego z Ewangelią - czytamy.
W treści, przy okazji analizowania sytuacji sióstr zakonnych, odnajdujemy sporo ciekawych fragmentów odnoszących się do samej wiary, jedna z byłych zakonnic mówi: "Życie osoby wierzącej to nieustanne przedzieranie się do Boga, odbijanie się od jego milczenia (...). Czy Boga można pojąć? (...) Brakuje mi Boga, który zachwyca, zadziwia... Boga, który się odsłania, który pozwala usłyszeć i doświadczyć. Boga, który jest zaprzeczeniem ludzkiego o Nim wyobrażenia. "
Nie można takiego, ani żadnego innego dobrego Boga odnaleźć w skostniałych i ograniczonych murach Zgromadzeń.
" Czarni" to również reportaż. Zamierzeniem autora jest pokazanie kleru "od środka", sam w tym celu zakłada sutannę by "popatrzeć na świat oczami duchownego". Na książkę składają się jednak przede wszystkim rozmowy z księżmi i zakonnikami, w różnym wieku, z różnych zakątków kraju. Odnajdujemy tutaj również świadectwo trudnego życia w zakonie i nie do końca zrozumiałe zasady naboru i funkcjonowania kandydatów w nowicjatach. Bardzo dosadnie podkreślona zostaje zawodność systemu, który pozwala utrzymać się na powierzchni tym duchownym, którzy niekoniecznie się do pełnienia posługi nadają, a tym samym utrudnia kapłańskie lub zakonne życie, czy wręcz je łamie jednostkom w tym miejscu odpowiednim. Autor podzielił książkę na rozdziały nazwane po kolei grzechami głównymi; wypowiedzi duchownych oscylują wokół tych grzechów, mówią o majątkach, zarobkach, o władzy biskupów, o zazdrości i lenistwie, o kobietach i seksualności, która jest w Kościele tematem tabu  a jednocześnie po cichu dopuszcza do łamania ślubów czystości: "Celibat to nie jest czystość tylko bezżeństwo" - konkluduje jeden z rozmówców.
Co mnie najbardziej uderzyło podczas czytania tej książki to widoczna tak w historiach jak i w monologach Czarnych przejmująca samotność. I fizyczna - samotne przebywanie w mieszkaniach czy pokojach na plebaniach, w celach zakonnych, w domach księży - ale i również samotność mentalna - brak najbliższej rodziny, przyjaciół, częste zmiany parafii narzucane decyzją biskupów; życie do bólu tułacze. Jeśli dodać do tego problemy natury egzystencjonalnej, walkę z systemem, nieudane próby konstruktywnych zmian... Nie może być pokrzepiającym towarzyszem ku wieczności ksiądz, który sam wsparcia i pomocy od własnych przełożonych, i od innych ludzi nie dostaje. A jest przecież również tylko człowiekiem.
Czy w Polsce przeżywamy kryzys wiary? Kryzys Kościoła? Znawcy krzyczą, że owszem. Z różnych względów. Politycznych, społecznych, obyczajowych. Osoby wierzące i tak zwane praktykujące, widząc chwiejące się filary systemu budującego tę instytucję, doświadczając coraz większego braku zaufania do tych, którzy z zasady, jako namiestnicy Boży winni być ostoją i generatorem owego zaufania a tymczasem wychodzić z nich poczynają ludzkie wady i słabości,  z coraz większym niepokojem spoglądają na metaforyczny ołtarz swojej wiary. Wiary, która zabiera wolność. Wraz z dostępem do bezkresnego oceanu informacji zaczęła się w ludziach zwiększać świadomość, że być może są zwyczajnie oszukiwani. Przez ludzi, nie przez Boga. "Jezus nigdy od nas nie żąda ślepego posłuszeństwa i nie będzie żądał, bo religia chrześcijańska jest zachętą do dobrowolności, do wyboru. Jest tylko zaproszeniem, nigdy przymusem. Jest krokiem, który robisz w stronę twojej wolności." (ks. Krzysztof Niedałtowski, fragment kazania w" Zakonnice odchodzą po cichu").
Pozostaje mieć nadzieję, że ci, którzy na swych barkach dźwigają słuszność całej społeczności Kościoła i towarzyszą ludziom w drodze do Pana, nie utoną w strumieniu zła i przeciętności, i chronić będą dobry obraz Boga dla tych, którzy wierzą i chcą wierzyć.

niedziela, 23 lutego 2020

Seria KOBIETY Z ULICY GRODZKIEJ Lucyna Olejniczak





Przybywam dzisiaj do Was z propozycją dość ciekawej, sprawnie napisanej i błyskawicznie czytającej się serii książek. Nie tylko o kobietach, i dla kobiet, myślę, że różnorodność wątków oraz tło historyczno-społeczne powieści mogłyby zainteresować również panów. Seria liczy sobie sześć tomów, w których akcja toczy się chronologicznie, i gdzie każdy kolejny jest kontynuacją poprzedniego. Tytuły tomów to imiona bohaterek, następujących po sobie w linii rodu. Pierwsza książka nosi tytuł "Hanka", kolejne: "Wiktoria", "Matylda", "Weronika", "Emilia", "Aleksandra".
Historia zaczyna się w roku 1890 w Krakowie. W ciemnej piwnicy pod apteką rodzi się dziewczynka - Wiktoria - nieślubna córka właściciela apteki i młodej służącej, Hanki. Jej życie od samego początku jest zagrożone, gdyż aptekarz pozbywa się wszystkich swoich potomków z nieprawego łoża. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności akuszerka ratuje życie dziecku, natomiast wyczerpana trudnym porodem Hanka, tuż przed śmiercią, przeklina aptekarza i wszystkich jego potomnych, w tym, nieświadomie, również własne dziecko. Czy istnieje sposób na zdjęcie klątwy, czy też będzie ona unieszczęśliwiać wszystkie kobiety z rodu?
Z grubsza sto lat opowieści rodzinnej i zajmujące historie kobiet, ich codzienność, wybory życiowe, ludzie, którymi się otaczają a wszystko to na barwnie i rzetelnie przedstawionym tle historyczno-społecznym. Jest więc to opowieść i o klątwie, o trudnych relacjach rodzinnych, o wybaczaniu; opowieść oprawiona w klimat czasów, które już minęły i doprawiona nutką subtelnych interwencji zmarłych. W całej serii odnajdujemy wątki romantyczne, obyczajowe, feministyczne, kryminalne i szereg innych, przy zachowaniu zdrowej proporcji. Wątkiem dominującym jest przekonanie o sile rodziny, którą nieustannie i konsekwentnie spajają w każdym pokoleniu mądre i odważne kobiety.
Akcja wszystkich tomów jest wartka, dynamiczna, obfitująca w zaskakujące zwroty. Postaciom brakuje może głębi psychologicznej, są jednak realistyczne, wyraźnie nakreślone a ich losy są niebanalne i częstokroć zaskakujące.
Konstrukcja i swego rodzaju "technika" powieści może odrobinę rozczarowywać, język i styl narracji nie porywa, można by rzec nawet, że jest słaby, infantylny, trochę tendencyjny. Lektury bronią się jednak szybkością akcji bez "przynudzania", dobrze odwzorowaną rzeczywistością i wiarygodnymi postaciami, oraz świetnie oddanym klimatem epoki.
Dlatego też warto. Warto poczytać, podumać trochę o losach kobiet minionych czasów, zobaczyć je w konkretnych ramach historii i przy okazji samemu sobie odpowiedzieć na pytanie, gdzie są granice ludzkiego zrozumienia i współczucia. I wybaczenia, bowiem zdjęcie rodzinnej klątwy jest możliwe tylko wtedy, gdy krzywda ludzka zostanie wybaczona.




niedziela, 16 lutego 2020

ZRANIĆ MARIONETKĘ Katarzyna Grochola


Nie waham się, i nie boję się przyznać, że uwielbiam twórczość Katarzyny Grocholi. Lubię jej książki za niestandardowe ujęcia standardowych tematów, za genialne aluzje, za ekspresyjny styl pisania, błyskotliwość, poczucie humoru, a z drugiej strony - niepatetyczność i prostotę dramatów. Za prawdziwe, niebanalne postaci! Z tychże, między innymi, powodów jej najnowsza książka bardzo szybko znalazła się na mojej liście "do przeczytania", z etykietą "pilne!".
Nie zawiodłam się.
Powieść zakwalifikowana została jako kryminał i jej wiodącym wątkiem jest seria morderstw, dokonanych w krótkim czasie w Warszawie. Odnalezione zwłoki i okoliczności śmierci osób sugerują samobójstwo, jednak dociekliwy detektyw i towarzysząca mu, narzucona odgórnie współpracownica - antropolożka - na wskutek pewnych przesłanek zaczynają snuć przypuszczenia, że do śmierci ofiar mogły się jednak przyczynić osoby trzecie. Choć pozornie ofiar nic nie łączy.
Nie do końca mamy tutaj do czynienia z typowym kryminałem, bowiem na powierzchnię wybijać się poczynają inne istotne wątki oraz historie, i powieść bardziej przypomina kryminał obyczajowy. Ofiara przemocy seksualnej bezgłośnie krzyczy w naszym czytelniczym umyśle, szarpiąc się pomiędzy wagą trudnych przeżyć a lojalnością i zrezygnowaniem, pytając, ile jeszcze ma trwać w stanie zawieszenia, i czy jest jakaś nitka nadziei, która mogłaby połączyć ją ze zmianą. Z przerażeniem towarzyszymy niewinnej z pozoru zabawie przez internet, która polega na oczernieniu i zdeprymowaniu przyzwoitej, moralnie "czystej" osoby, cóż z tego że bliskiej i cóż z tego, że ona nie będzie miała szansy się nawet o tym dowiedzieć, a tym samym obronić. Tematy trudne takie jak przemoc, molestowanie, pedofilia ukazane na tle społeczno-obyczajowym, przeplatane prawdziwymi emocjami i " żywym czuciem" osób, które w tę historię zostały wklejone czyni powieść niezwykle ciekawą, wielowątkową i problematycznie aktualną. Autorka, jak ma w zwyczaju, ujmuje temat wielopłaszczyznowo, a wątki obyczajowe i kryminalne zostają konsekwentnie i proporcjonalnie rozłożone. Jeżeli dodać do tego wiarygodność psychologiczną postaci otrzymujemy powieść, którą czyta się szybko i "smakowicie", i może nie do końca przyjemnie w znaczeniu sensu i wagi przekazu ale na pewno ze swego rodzaju spokojem, że w trakcie czytania nie zaskoczy nas jakiś kontekstowy, zagadnieniowy zgrzyt.
Katarzyna Grochola, po prostu.

sobota, 15 lutego 2020

GDYBY NIE TY oraz KOLOROWYCH SNÓW Monika Sawicka


Z twórczością Moniki Sawickiej spotkałam się przypadkiem, podczytując u znajomej książkoholiczki fragment jednej z  książek tej autorki. Zaintrygowana, tego samego wieczoru nabyłam dwie w formie elektronicznej i pochłonęłam w tempie ekspresowym.


Dlaczego wzbudziły moje zainteresowanie? 
Niekiedy nam się wydaje, szczególnie w sytuacji gdy zbierze się kilka takich zwyczajnych, codziennych przeciwności losu, że problemy nas przytłaczają, że mamy już dosyć, że ciężko się wygrzebać spod zgryzot, trosk i wątpliwości. Tymczasem obie książki Moniki Sawickiej pokazują nam, że człowieka czasem dopada taki kłopot, który te nasze zwyczajne miażdży niczym buldożer i w ogóle są one jak pesteczka z małej czeresienki. Kłopot, który trudno nawet ubrać w słowa, by pokazać jego monstrualny zasięg i konsekwencje.
"Gdyby nie ty" to historia zakochanej dziewczyny, która za swoim wybrankiem opuszcza kraj i chce rozpocząć nowe, szczęśliwe życie w słonecznej Hiszpanii. Niestety na miejscu okazuje się, że cudowny Marco ma dwie twarze a ciągle zakochana dziewczyna zmuszona zostaje do prostytucji na ulicy. Po latach okazuje się, że nad jej córką, w wyniku nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności, wisi podobny los, dlatego musi przywołać bolesne wspomnienia, rozdrapać rany i rozliczyć się z przeszłością. Jest to dość trudna lektura, która porusza tematy, między innymi, handlu ludźmi, manipulacyjnego stręczycielstwa, ukazuje również schematy zachowań powtarzających się u osób krzywdzonych; zobrazowanie tych schematów pomaga zrozumieć, dlaczego Eliza nie próbowała ucieczki, nie szukała pomocy mimo codziennych dramatów i traumy. Historia wywołuje w czytelniku intensywne emocje i przemawia niemalże dosłownie: "(...) zamień się ze mną przeszłością. Nie znam twojej, biorę ją w ciemno. Spróbuj mnie przelicytować".
Nie inaczej jest w "Kolorowych snów". Tutaj również, jak przysłowiowym obuchem, dostajemy w twarz emocjonalną falą uderzeniową, tym bardziej, że główny wątek historii oparty jest na faktach;  rzeczywiście istniała taka dziewczyna i rzeczywiście w mediach społecznościowych jej walka z chorobą miała duży zasięg społeczny jeśli chodzi o kwestie pomocy. O czym, czy raczej: o kim, rzecz? 20 letnia Natalia jest energiczną, kreatywną osobą, ma mnóstwo pomysłów na życie i na siebie, do czasu, gdy nagle dowiaduje się o ciężkiej chorobie. Zostaje zmuszona do tego, by odłożyć swoje dotychczasowe marzenia, nagle wyrwana z biegu musi przewartościować swoje życie. "Rak jest jak koparka, która wjeżdża w ciebie i ryje łyżką wszystko, co napotka na swojej drodze". Jest to zatem historia o chorobie, tęsknocie, o stracie, odnajdujemy tutaj heroiczną walkę o życie, momenty zwątpienia i rozpaczy, a w tle zachowania najbliższych i różne inne problemy współczesnego świata. Czytając opinie o tej książce napotkać można wnioski, iż jest przeładowana, i rzeczywiście - mnóstwo tutaj innych, nie mniej trudnych, pobocznych historii, powiązanych mniej lub bardziej z głównym wątkiem. Można ulec wrażeniu, że są to powiązania i zbiegi okoliczności wręcz nieprawdopodobne, co może czynić tę książkę nieco sztuczną. Przyznaję, tak skonstruowana fikcja literacka może przeszkadzać przy historii, która, paradoksalnie, stoi na solidnych fundamentach prawdy. 
Taki jest jednak specyficzny styl Autorki, w powieści "Gdyby nie ty" trafiamy na podobne zabiegi, łączenie wielu trudnych tematów i emocji, wkładanie w treść wiele wątków pobocznych. Rozczarowywać trochę może również sam styl pisania, język i ogólna forma literacka obu powieści. Nie jest to warsztat wysokich lotów, nie zmienia to jednak faktu, że obie książki poruszają ważne społeczne tematy, które są cały czas aktualne a podobne dramaty konkretnych ludzi z naszego otoczenia nieodmiennie wzbudzają współczucie i mobilizują do działań pomocowych oraz chęci zmian.

wtorek, 4 lutego 2020

CZERŃ I PURPURA Wojciech Dutka


Długo dojrzewałam do próby ubrania w słowa moich myśli i wrażeń wynikających z przeczytania, czy może raczej z przeżycia  tej książki. Obawiałam się swoistej profanacji treści, formy, idei, jaka mogłaby nastąpić po zbyt powierzchownych wnioskach. I szczerze powiedziawszy, nadal nie jestem pewna, czy potrafię dookreślić moje uczucia.
Książka jest piękna, a jednocześnie w tym pięknie niezwykle trudna. Jest to zdecydowanie najbardziej wstrząsającą powieść dotykająca kwestii Holocaustu, z jaką przyszło mi się zmierzyć, a nadmienić muszę, że w tej tematyce przeczytałam sporo. Dorównać jej może jedynie "Klucz Sarah" ( Tatiana De Rosnay).
Powieść jest o miłości, o dwojgu młodych ludziach, którzy nie mieli prawa się spotkać. A jednak spotkali się i mimo okoliczności wysoce niesprzyjających, uczucie wybijało się w ukryciu, niczym wątła, maleńka roślina, usiłującą po ciężkiej zimie wydostać się na powierzchnię gruntu poprzez nieprzeniknione warstwy ziemi, piachu, błota, korzeni. Młody esesman Franz zakochuje się w żydowskiej więźniarce Milenie tak, jak codziennie miliony ludzi zakochują się w sobie, łączą swoje dłonie i serca, pozwalają rozszaleć się hormonom i pielęgnują sercowe podrywy z największą pieczołowitością wiedząc, że to jest normalne, i tak jest stworzony świat. Różnica jednak pozostaje znacząca, gdyż niepożądana miłość rodzi się w strachu a w tle szaleje piekło Auschwitz. Czy takie uczucie ma szansę przetrwania? Czy istnieje jakakolwiek możliwość, że ta kropelka normalności w oceanie wynaturzenia będzie potrafiła wydrążyć koryto i pozwoli popłynąć strumieniowi szczęśliwych zbiegów okoliczności prowadzących do szczęścia?
Obok głównego wątku skupionego wokół myśli i działań dwojga młodych ludzi, w powieści odnajdujemy mnóstwo towarzyszących temu wątkowi ponurych obrazów rzeczywistości obozowej. Głód, przemoc, tłumy ludzi wysiadających z wagonów bydlęcych i prowadzonych do komór gazowych, bezradność, rozpacz, strach, zezwierzęcenie, obojętność.
Przyznaję, zdarzyło mi się kilka razy przerwać czytanie bo przerażenie i łzy wzruszenia spowodowane okrutnymi obrazami wdzierającymi się w obszary wyobraźni nie pozwoliły mi kontynuować.
Sama siebie pytam czasami, dlaczego z uporem maniaka tak często sięgam po książki, w których zwyczajni ludzie, tacy jak ja, jak moja rodzina, znajomi, przyjaciele, zostają wyrwani ze swojego domu, z normalnego bezpiecznego życia i wrzuceni w koszmarny świat wojenny. Może lepiej nie wiedzieć, nie mieć świadomości, nie myśleć, nie wyobrażać sobie. Celem moich wyborów nie jest również jakieś absurdalne dowartościowanie się, ugłaskanie swojego ego świadomością, że oto ufff, mam lepiej więc muszę bardziej doceniać to, co mam.
Szukam takich książek dlatego, że po pierwsze: szanuję. Zdaję siebie sprawę z tego, że tych ludzi już nie ma - w zdecydowanej większości zginęli wtedy, lub później, nie wychodząc z piekła i nie mając szans na przepracowanie koszmaru, zapomnienie i niewielki choćby ułamek szczęśliwego życia później. Nie dostali takiej szansy, więc cóż im po moim szacunku. A jednak ogromnej wagi sprawą jest pielęgnowanie pamięci, oddanie honoru i  szacunku myślą, słowem, postawą po to, by nauczyć każde następne pokolenie wartości pokoju. By mając w świadomości dramat ludzi tamtych czasów, nie pozwolić na powtórkę z historii. By zapobiegać podziałom i konfliktom na tyle, na ile możemy to czynić w swoim środowisku, na poziomie życia zwykłego człowieka. By zacząć od zgody na własnym podwórku i od tolerancji wobec istoty ludzkiej, która żyje obok nas i którą mijamy na ulicy. Jakże ważne i trafiające w znak naszych czasów są słowa pana Mariana Turskiego, wypowiedziane podczas przemówienia z okazji 75 rocznicy wyzwolenia obozu koncentracyjnego aby nie być obojętnym na zło, które dzieje się wokół nas. Nie może być w nas zgody na spychanie inności w niszę społeczną, na nietolerancję i szufladkowanie. Bo przecież właśnie od tego, od naznaczenia obywateli, zaczął się dramat ludzi II wojny światowej (i innych wojen także). Nikt nie ma prawa uznać człowieka czy grup ludzi obywatelami drugiej kategorii, nikt nie ma prawa podważyć bezcennej wartości człowieka.
Dlaczego jeszcze sięgam po tego typu książki, mimo niechcianego ładunku emocjonalnego, jaki ze sobą niosą? Ponieważ chciałabym zrozumieć. Ciągle niepojęty jest dla mnie mechanizm zła rozprzestrzeniającego się  tak szeroko, zakrojonego na taką skalę. Trudno zrozumieć procesy zachodzące w umysłach ludzi, którzy kierują i sterują całą tą przerażającą maszynerią, i jeszcze umiejętniej pociągają za sobą całe tłumy współwyznawców i współdziałaczy. "Czerń i purpura" stała się moją wyjątkową lekturą również dlatego, że chyba pierwszy raz tak dobitnie uświadomiłam sobie dramat ludzi z przeciwnej strony. Zło dotknęło i boleśnie odznaczyło się nie tylko na więźniach obozów, na ofiarach Holocaustu, ale i również na oprawcach. Ścieżka życiowa i zawodowa esesmana Franza udowadnia, że nie urodził się brutalem i mordercą, nie potrafił i nie chciał zabijać ale nauka, którą wtłaczano młodym Niemcom w organizacji Hitlerjugend nie pozostawiała im wyboru. Manipulacyjne metody nauczania i szkolenia miały na celu utrwalanie i podtrzymywanie nazistowskiej ideologii, co powodowało, że w czasie wojny tak sumiennie wykonywali swoje okrutne obowiązki. Okazuje się, że w wielu przypadkach nie do końca jednak ta przykra indoktrynacja odczłowieczyła serca niemieckiej młodzieży, a przypadków niesubordynacji, przede wszystkim mentalnej, było wiele.
Wyczytywanie historii z papierowych stron ma to do siebie, że projekcje obrazu wynikającego z treści odbywają się przede wszystkim we własnym umyśle. Im umysł i osobowość wrażliwsze, tym obraz intensywniejszy.
Paradoksalnie - trudno zatem nam to wszystko sobie wyobrazić. Trudno zrozumieć. Może wręcz nie powinniśmy rozumieć, tylko z pokorą pochylić się nad faktami, i mieć nadzieję, i starać się, i modlić, aby historia optymistycznie parła naprzód, zamiast proroczo toczyć koło.

niedziela, 2 lutego 2020

PACJENTKA Alex Michaelides


Od czasu do czasu w przypływie niewytłumaczalnej "kryminałochłonnej" energii oraz konieczności wysłania siebie na chwilowy detox od ulubionej publicystyki prasowej (w szczególności reportaży) oraz od literatury dokumentalnej, rozpoczynam poszukiwania dobrego thrillera. W ferworze owych poszukiwań w moje ręce wpadła "Pacjentka", która w zupełności spełniła moje wymagania. Mimo sporych ograniczeń czasowych spowodowanych zwykłymi codziennymi obowiązkami, "machnęłam" treść w jeden wieczór i całą noc. A kiedy wczesnym rankiem, o piątej z minutami, dotarłam do ostatnich stron i w moje rozgorączkowane nieśpiące oczy uderzyło kompletnie niespodziewane zaskoczenie, nie było mowy nawet o sennej celebracji pozostałych dwóch godzin "dospania". Historia, razem z tym wstrząsającym zakończeniem, siedziała w mojej głowie jeszcze wiele godzin później.
Ceniona malarka Alicia pewnego wieczoru strzela swojemu mężowi w głowę pięć razy. Od tego momentu przestaje mówić. Nikt poza nią nie wie, co się wydarzyło. Kobieta trafia do zamkniętego ośrodka psychiatrycznego, gdzie po sześciu latach pracę z nią rozpoczyna nowy psychoterapeuta zafascynowany jej historią. Czy Theo uda się dotrzeć do pacjentki? Czy Alicia zacznie mówić?
Książkę trudno odłożyć, dlatego warto zarezerwować więcej czasu na czytanie. Zakończenie każdego rozdziału pozostawia niedosyt, treść wciąga niesamowicie. A ostatnie strony tej niesamowitej lektury dobitnie uświadamiają, że nie zawsze wszystko jest takie, na jakie wygląda oraz nigdy nie wiadomo, w jaki pokrętny sposób nasza życiowa droga może się spotkać z drogą innego człowieka. Nie mówiąc o konsekwencjach tegoż.


O, MATKO!


Zbiory opowiadań stanowią typ literatury, po który zawsze chętnie sięgam. Ciekawi mnie różnorodność podejmowanych zagadnień w obszarze najczęściej podobnej tematyki, fascynuje odmienny styl pisania, wtłaczania tego, co chcą przekazać autorzy w najróżniejsze formy wyrazu oraz stosowania charakterystycznego dla ich twórczości doboru słowa. Często się zdarza również, że w podobnych antologiach odnajduję "perełki" - autorów mniej znanych, których styl pisania trafia do mnie na tyle intensywnie, że poszukuję później innych książek autorstwa tychże.
"O, Matko!" wydana została w okolicach majowego Dnia Matki a w związku z tym, że jestem mamą po sześciokroć, książka skusiła mnie a ciekawość wzrosła tym bardziej, że autorzy opowiadań nie byli mi znani.
Opowiadania czyta się przyjemnie. Nie osiągają może wyżyn literackiego kunsztu, nie smagają po twarzy zdumieniem i radosnym zaskoczeniem ale z całą pewnością czytelniczy czas im poświęcony nie będzie czasem straconym. Zgodnie z przesłaniem, uraczeni zostajemy różnymi historiami, które próbują nam odpowiedzieć na pytanie, czym jest bycie mamą. Odnajdziemy tutaj różne oblicza macierzyństwa i różne perspektywy: punkt widzenia dziecka, matki, ojca i męża, itp.
Czym zatem jest bycie mamą? Czy macierzyństwo jest ponadwymiarowe, bezdyskusyjnie najważniejsze w życiu kobiety, czy może w obliczu różnych wydarzeń życiowych i odmiennych priotytetów może już nieco przereklamowane? Nie takie ważne, jak by się mogło zdawać?
Historie opowiedziane w tej książce pokazują nam, do czego może być zdolna matka w obronie dziecka, z jakim emocjonalnym natężeniem może troszczyć się o swoje dzieci nie tylko małe ale i również dorosłe, jak trudne jest macierzyństwo w czasie wojny i niepokoju społecznego, oraz jak trudne może być wtedy, gdy trzeba czekać - na powrót swojego dziecka, na lepszy czas, na nadzieję. Nie brakuje w opowiadaniach tematów trudnych: głosu dziecka nienarodzonego, dramatów ludzi, którym rodzicielstwo nie jest dane choć dla spełnienia tych marzeń są w stanie zrobić wszystko; dramatów wynikających z przemocy, przykrych sytuacji niewdzięczności i takich, w których na pojednanie już za późno.
Konkluzja książki nie może być inna jak pełna zgodność autorów, że macierzyństwo owszem, jest ważne. Jest ciągle i odwiecznie wpisane w naturę, i zdecydowana większość kobiet owej naturze się poddaje. A jeśli z jakichś powodów dziewczyna nie może lub nie chce się poddać, macierzyństwo i tak jej dotyczy. Sama bowiem zawsze będzie córką swojej matki.