Obserwatorzy

piątek, 10 lipca 2020

DRUGIE ŻYCIE Marcin Wolski


Któż by nie chciał...? Któż nie ucieszyłby się z możliwości przeżycia swoich dni jeszcze raz, tak samo lub inaczej, z szansy naprawienia błędów lub poprowadzenia swoich codziennych ścieżek w inną stronę? Albo...o! z entuzjastycznej radości empirycznego  sprawdzenia wyborów innych, niż się dokonało, z praktycznej weryfikacji stwierdzenia: "co by było, gdyby.."?
Marcina Wolskiego przedstawiać nie trzeba. Autor - wulkan, z niesamowitym potencjałem twórczym, z wyobraźnią rozległą, głęboką i nieprzeniknioną - niczym studnia bez dna. Niepozorną powieść jego autorstwa zupełnym przypadkiem wydobyłam z bibliotecznego rządku innych książek i pochłonęłam, bo czyta się ją tak, jak się zjada soczystą pomarańczę - z niecierpliwą przyjemnością. W pozornie zabawnej, dość przewidywalnej i nawet sztampowej fabule autor zamyka pewne prawdy, które odkrywa się warstwowo, i które trzeba czasem odkopać, pozwalając myśli czytelniczej poszybować i dalej, i wyżej. Bo oto w przeciętny życiorys prostego człowieczka, stojącego już właściwie u kresu swego istnienia, z impetem wpadają nieprzeciętne wydarzenia. Nic nie jest zwyczajne. Wiara trzyma człowieczka w pionie. A przy okazji poznajemy proste, życiowe, banalne oczywistości: duże pieniądze wyzwalają najgorsze instynkty, trudno pogodzić się z upływem czasu, prawdziwych przyjaciół poznaje się w obliczu kryzysu, miłości się nie szuka - ona znajduje nas, dobro powraca... i tak dalej.
I uwierzcie, fabuła, choć ciekawa, sprawna i zabawna, nie jest w książce najważniejsza. Nie wiem, jakie zabiegi dokonuje autor, jakie przewrotne metody, których celem jest psychiczne dręczenie czytelnika, stosuje; dość, że po odłożeniu książki wiele tygodni temu, po zwróceniu jej do biblioteki i zwyczajowym pożegnaniu się z nią nadal nie mogę uwolnić się od pytań. Zanudzać Was nimi nie będę, bo każdy ma w swojej prywatnej szafie umysłu taki zestaw do analizy, że cudza retoryka potrzebna mu nie jest. Dość, że zaczęłam zastanawiać się nad modnymi ostatnio, dostępnymi na wyciągnięcie ręki głównie na rozmaitych stronach internetowych ofertami motywacyjnymi różnych domorosłych i samozwańczych psychologów, kołczów, przewodników życiowych i tak dalej. Każdy z nas ma w swoim życiu różne kryzysowe sytuacje, konflikty, źle przeżyte i nieprzepracowane emocje. Smutki. Żale. Wyrzuty. Toksyczne złości i wścieki. Są to sytuacje, do których mamy pełne prawo, których nie da się w zasadzie uniknąć bo na takiej równowadze w przyrodzie polega całe człowieczeństwo - jest nam trochę dobrze, i trochę źle, bo jak by było za dobrze, to by w zasadzie było źle. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie chciałby wówczas wymazać wszystkiego, co mu psuje rysunek, zdjąć żelazną zbroję, która uwiera, popaść w totalną amnezję i zacząć życie od nowa. Bez niechcianego bagażu, bez dręczących myśli, bez pamięci. Poddać się, jak Antoni Jurkowski, kilkumiesięcznej hibernacji i obudzić się  w nowej rzeczywistości, z nowym ciałem i spontanicznie radosnym apetytem na życie. Niestety, nie da się tak. Jesteśmy skomplikowanym mechanizmem, który nawet po konserwacji i wymianie niektórych układów scalonych nadal ma ten sam dysk twardy, i pamięć wewnętrzną, która pewne informacje, jak na porządny system przystało, zachowuje na zawsze. Dlatego kiedy taki pełen charyzmy, dobrej energii, uduchowiony, jaśniejący wiecznym ogniem mądrości w aureoli nieomylności trener motywacyjny krzyczy: Zmień swoje życie! Zmień swoje myślenie! Zacznij robić to... albo tamto! Wypisz sobie! Pomyśl! Nie porównuj się z innymi! Jesteś lepszy! Nabierz dystansu! Wyjdź do lasu! Ćwicz! Usiądź! Wstań! Połóż się! Biegnij!... to zaczynam zastanawiać się, co biedny człowiek, który autentycznie po jakąś pomoc próbuje sięgnąć, ma z tą skrzyczaną wiedzą zrobić. Wszelkiego rodzaju treningi, wykłady, książki - szumnie nazywane motywacyjnymi, to prawdziwy dramat. Dołująca propaganda nieosiągalnego sukcesu, która kopie leżącego pod pretekstem wykopania z niego demonów zła. Człowiek nie został wyposażony w przycisk OFF i nie ma niestety, póki co, możliwości odrodzenia się niczym skrzydlaty Feniks z popiołów. To, co nas pcha do przodu, a czasem ciągnie w bok lub usiłuje szarpać ku tyłom to emocje, i to na nich trzeba nam się skupić, dać sobie na każdą z nich łaskawe pozwolenie, nazwać je, określić, przepracować samodzielnie lub z pomocą prawdziwego fachowca od tego kruchego elementu naszej osobowości, jaką jest psychika. I dopiero wtedy - po przejściu przez ten niełatwy tunel zrozumienia i akceptacji  - możemy zacząć układać sobie klocki motywacji, popijając koktajlem uwolnionej, czystej energii, zacząć budować sobie jasne i realne cele, małe, duże, ambitne, jakie tam sobie wycięliśmy z życiowych możliwości i potrzeb. 
Zatem drogi panie internetowy kołczu motywacyjny - ja nie mogę zmienić mojego myślenia i wyjść do lasu wtedy, kiedy szaleje we mnie złość, kiedy chce mi się wyć i drzeć na sobie szmaty, kiedy mi się nie chce nic albo nie wiem, jak wyjść z impasu. Ja mam wtedy ten las niestety w bardzo głębokim poważaniu, choć ogólnie uwielbiam. I ja go będę znowu uwielbiać, wtedy, gdy zedrę z siebie warstwę moich trudnych ludzkich przeżyć. Potrzebuję do tego czasu i wsparcia, a nie pustych słów, twojego radosnego krzyku, który sypie mi piach w oczy i krzywi obraz rzeczywistości, jednocześnie karmiąc złudzeniami. Potrzebuję akceptacji mojego ułomnego człowieczeństwa.
I w zasadzie o tym jest ta książka. Dowodzi ponad wszelką wątpliwość, że każda forma życia na ziemi ma swoje pudełko kredek, którymi koloruje rzeczywistość, i mimo szczerych często chęci, trudno się koloruje cudzymi kredkami, które ani w ręku jakoś nie leżą, ani tonacją i barwą nie pasują. Choć czasem wydaje nam się, że to właśnie one nam dadzą spełnione arcydzieło.
Chodzi też chyba trochę o to, żeby to nasze własne życie po prostu przeżyć. Nie przeczytać, nie dopasowywać do układanki innych, nie wciskać w ramy oczekiwań, w standardy dziwnych ustaleń na zasadzie: "bo tak". 
Przeżyć, jeden raz, ot tak.

czwartek, 2 lipca 2020

NIEAUTORYZOWANA AUTOBIOGRAFIA Kuba Wojewódzki




Nie wiem, czy to pandemiczna sytuacja odizolowania, która każe identyfikować się trochę z  outsiderami różnych typów i powodów, czy też potrzeba odkopania bliżej niezidentyfikowanej tajemnicy, a może gotowość do odkrycia najbrutalniejszej z prawd... Coś z zagadkową intensywnością przyciągnęło mnie do autobiografii jednego z najbardziej intrygujących celebrytów naszego rodzimego estradowego światka. Dość obszerna księga to niesamowicie bogaty zbiór przemyśleń, luźnej narracji, opisów, wspomnień, przytaczania dialogów i rozmów z najróżniejszymi ludźmi. To także próba diagnozy współczesnego świata i mechanizmów tendencyjnych dotyczących rozwoju społeczeństwa, przyznać muszę - zaskakująco trafna. Autor droczy się z czytelnikiem nieskończenie wiele razy, ujawniając swoje kontrowersyjne ale i refleksyjne prawdy, i choć czasem irytuje swoją nieokrzesaną pewnością siebie, podwójną moralnością i innymi niewygodnymi cechami, przyznać trzeba mu rację, bo gdzieś tam w tym chaosie osobowościowym posiada zdolność obiektywnej oceny i niezwykle bystre oko. Jest zadziorny i zabawny. Sarkastyczny do szpiku kości. Złośliwy. Sam przyznaje, że z interakcjami międzyludzkimi nie zawsze mu po drodze: "(...) kocham wszystkich ludzi. Ale niektórych nie teraz". No chyba, że są to piękne, młode kobiety, wtedy weryfikacja następuje niejako na skróty. 
I rzeczywiście: erotoman, narkoman, skandalista, człowiek inteligentny ale moralny inaczej, prowokator, indywidualista, próżny kolekcjoner nieprzyzwoicie drogich aut i bezwzględny koneser interesujących kobiet. Na wskroś oryginalny, przy czym jego definicja oryginalności jest ujmująca: "Oryginalność to sztuka obejrzenia wszystkiego, co mnie inspiruje, i zapomnienia o tym. Wymyślenie siebie na nowo". Niezwykle obrazowo pokazuje funkcjonowanie współczesnego szołbiznesu, świata, w którym porusza się i on, i inni jemu mniej lub bardziej podobni; dla zwykłego szarego człowieka, nawet takiego dość świadomego, jest to szok i takie czasem kręcenie głową z niedowierzaniem. Choć przyznać trzeba, że autor kreśli nam nie tylko szarość tegoż światka. Paradoksalnie, przez pryzmat zepsucia i artystycznego konsumpcjonizmu każe czytelnikowi zauważać również całą feerię wartościowych prawd. Ukazane są one głównie jako rozmowy z ludźmi, którzy są zwyczajnie po ludzku mądrzy, inteligentni i którym z przyzwoitością po drodze, a owszem, mamy takich - aktorów, piosenkarzy, producentów. Gdzieś tam się uchowali, odporni na degenerację, z solidnym kręgosłupem moralnym. I takie też odniosłam subtelne wrażenie, że choć Wojewódzki sam siebie określa mianem zepsutego owocu tego świata, "pomyłką", "błędem adresowym", "kosmicznym spamem", to akcentowanie tych zgodnych z regułami słuszności, tych autentycznych obiektywnych norm każe sądzić, że sam jednak takim do końca mefistem naszych czasów nie jest. Świadom jest przemijalności czasu i we właściwy dla siebie sposób kpi z tego: "Życie zacina się po czterdziestce", ale jednocześnie docenia ważność doświadczeń życiowych: "Tak, moi drodzy, im człowiek jest bogatszy w osądy, tym uboższy w przesądy", oraz ludzkiej sprawczości i brania losu we własne ręce: "Podobno życie składa się tylko w dziesięciu procentach z tego, co ci się przytrafiło, a w dziewięćdziesięciu procentach z tego, co z tym robisz".   Na tematy polityczne sarkastyczny ale i niewiarygodnie obiektywny, zatrwożony, świadomy:  "(...) w dyktaturze wolno głupcom rządzić, w demokracji wolno głupcom głosować. I czasem trudno pojąć, co jest gorsze." 
Lubię Wojewódzkiego i szanuję jego dziennikarstwo, choć on sam do ogólnie pojętego szacunku przejawia stosunek ambiwalentny. Bawi mnie jego diaboliczne i ironiczne poczucie humoru, w związku z czym chciałam potraktować tę książkę jako lekki przerywnik pomiędzy dziełami cięższej wagi. Okazuje się jednak, że nie do końca jest to lektura rozrywkowa, mało tego - w jakiś pokrętny sposób pełni funkcję życiowo i społecznie edukacyjną, refleksyjną, może nawet filozoficzną. A kwintesencją tych wynurzeń, swego rodzaju diagnozą społeczną jest przytoczenie przez autora swojej rozmowy z Danielem Olbrychskim, który podsumowując pewne niechlubne działania swojego syna powiedział: " Widzisz. Jak się natura w jednym pokoleniu mocno napracuje, to w następnym często odpoczywa". Gdy zaś nam czasem pokłady dobrej woli się skończą, gdy zabraknie nam wobec innych  i cierpliwości i wyrozumiałości, i empatii,  niech nam żartobliwym sztandarem usprawiedliwienia będą słowa tego samego aktora: "Dorastanie jest obowiązkowe. Dojrzewanie niekoniecznie".