Obserwatorzy

niedziela, 6 września 2020

BALLADYNA Juliusz Słowacki


Lekturą tegorocznego Narodowego Czytania, czyli wspaniałej akcji społecznej propagującej znajomość polskiej literatury, stała się tragedia Juliusza Słowackiego. "Balladyna", bo o niej mowa, rozbrzmiewała w wielu miejscach kraju, czytana przez Polaków o różnym statusie społecznym, zawodowym, w różnym wieku i o najróżniejszych poglądach, od młodzieży począwszy, poprzez nauczycieli, osoby publiczne, rządzących, lokalnych samorządowców, na ludziach związanych z instytucjami szeroko pojętej kultury skończywszy. Nie przeszkodziła temu wyjątkowa sytuacja w kraju; organizatorzy zachodzili w głowę, w jaki sposób uczynić akcję bezpieczną, zgodną z zasadami i jednocześnie dostępną w odbiorze. I udało się.
Nisko wiszące chmury, zapach świeżo skoszonej trawy wilkowickiego boiska i przytulny, drewniany dach, pod którym skryły się wysłużone ławki dla widzów stały się klimatem dla mojego własnego, lokalnego, wyczekiwanego widowiska, zainicjowanego przez dziewczyny z Gminnej Biblioteki Publicznej. Sceneria była  skromna, lecz w swej skromności niezwykle wymowna. A w wymowie trochę rustykalna, bo i to kapryśne niebo wokół, i drewniana ściana "sceny", i takież słupy podtrzymujące konstrukcję, zieleń... wszędzie zieleń, szerokie liście wyrastające z donic, zwieszający się smutno bluszcz, który zazdrosny o niewymuszoną i nieskromną wesołość kwiatowych wianków rzucał się z romantycznym urokiem na głowy i ramiona aktorek czytających i odgrywających role Goplany, Skierki i Chochlika. W sentymentalną, choć tematycznie trudną podróż po minionych czasach zabrała widzów urzekająca i pomysłowa charakteryzacja pozostałych aktorów, bo zachwycała i delikatna Alina, której ciche, pełne prostoty i szczerości słowa "Kochać i być wierną" wspaniale podkreślała długa, koronkowa sukienka; i energiczna Balladyna, której czarny strój odbijał jak w lustrze dość skomplikowany, trochę depresyjny i jednak - czarny - charakter, a burza ciemnych loków na głowie przywodziła na myśl władcze królowe minionych epok. Któż jeszcze? Męski, dobry Kirkor z mieczem u pasa; biedna, uczuciowa, pełna nadziei Wdowa, matka córek, w szatach żałobnych, z sercem złamanym żalem; i brodaty Pustelnik - król w czarnym kapturze; i niezwykle autentyczny, ekspresyjny Kanclerz, i liryczny Narrator, którego określić można wielozadaniowym z racji "wyczytania" także innych, pomniejszych ról. Pominąć nie można tutaj donośnego głosu ludu, który rozlegał się od strony widowni z niezwykłym natężeniem artystycznym i emocjonalnym. Aktor odgrywający rolę głosu ludu oraz rolę głosu z wierzby zadbał o to, by okrzyki: "Niech żyje królowa!", "Jezus Maryja!", czy też "Osądź!" zostały podkreślone z przejmującą mocą, taką, która przenika na wskroś i wywołuje dreszcz grozy. Całości obrazu tegoż zróżnicowanego, barwnego korowodu artystów dopełniała postać uroczej skrzypaczki, która słowem muzycznym podkreślała fragmenty sztuki; nie ma prawdziwego teatru bez wymowy nutowej, bez dźwięku instrumentów dopełniających zmysłową ucztę odbioru.
A była to rzeczywiście uczta. Widok znajomych twarzy wbrew pozorom nie rozpraszał, nie stanowił przeszkody w przeżywaniu fragmentów sztuki takimi, jakie je w zamyśle widział i uczynił autor. Znękany widz, mile powitany czułostkowym liryzmem pierwszych scen, magią nastroju, zaproszony do świata nie tylko realnych obrazów ale i fantazji, do której czasem tęskni każdy z nas, zostaje sprytnie sprowadzany stopniami w dół, ku kręgom piekła. Nie sposób uchwycić ulotnej chwili, momentu, w którym uderza w niego żar przykrych prawd. Współczesnych, a jakże. Pojawiają się pytania o ważność więzów rodzinnych, o to, czy dobro zawsze musi z takim mozołem walczyć o swoje bytowanie - czy zawsze wymaga poświęcenia, czy musi być tak bezradne wobec siły zła, czy władza nad innymi ludźmi, społecznościami nie może mieć innych sposobów wpływu jak przemoc, siła, nacisk? Tragedia Słowackiego ukazuje nam dobitnie deprawującą siłę władzy i nie pozostawia złudzeń - sprawiedliwi przegrywają z łajdakami, panowanie może przypaść w udziale przypadkowemu niegodziwcowi, a ten, który może zmienić świat na lepszy żyje w chacie pustelnika. To nie wszystko. Chorobliwe ambicje sprawiają, że popełnić zbrodnię można na najbliższych, a ślepa miłość miewa przerażającą moc. Dowiadujemy się również, że każdy człowiek nosi w sobie elementy dobra i zła, a perspektywa władzy i pieniędzy sprawia, że często ta mroczna strona natury ludzkiej staje się wiodącym dyktatorem zasad postępowania.
I nic pocieszającego? Nic krzepiącego? A jednak, gdyż w utworze, w sposób nienachalny autor zawarł podziw! W żywiołowo poetyckich scenach z Goplaną i jej sługami tkwi podziw dla ładu panującego w przestrzeni, gdzie i zieleń traw, i użyteczność drzew, i wielka potrzeba opieki nad najmniejszymi stanowi życiowy sens. Niepojęta jest moc przyrody i natury, która, choć zmienna, bywa jedyną trwałą i stałą wartością istnienia. Postać Goplany i jej sług uświadamia czytelnikowi-widzowi, że życie w zgodzie z naturą może nam przynieść ukojenie. 
Pozostaje lekki niedosyt - że przedstawienie już się zakończyło, bluszcz wrócił do donic, aktorzy do domów, maliny zjedzone. Smutno rzucone arkusze z tekstem odpoczywają na stosie, intensywnie wyczytane, jeszcze lekko rozświetlone ciepłem trzymających je dłoni. Na stole narratora samotna miseczka z ostatnią maliną daje nadzieję, że koniec to nie ostateczność. To nowy początek.