Obserwatorzy

sobota, 19 grudnia 2020

Przy kawie... świątecznie, o cierpliwości planety

 



Zaciekawiony wróbel w podskokach zwiedza oszroniony parapet. Kręci bystrym łepkiem, jakby dziwił się wszystkiemu, co widzi. Podlatuje do karmnika na belce balkonu, skubnie to i owo, i znów wraca na parapet, kontynuując wróblowego oberka. Przyglądam się z czułością i jednocześnie napominam nieruchomego tygrysa po drugiej – mojej - stronie szyby, który przyczajony,  w bezruchu śledzi każdy podskok pierzastego. Zobacz, jaki fajny, mówię, podziwiaj, daj żyć, nie dla kota ptak, mówię. Bez większego związku przypomina mi się akcja ratowania tygrysów z transportu z poznańskim Zoo, sprzed roku. Dramat Nieumarłych, którym żyła spora część naszego społeczeństwa. I myślę sobie, że tak jak mój tańczący wróbel na balkonie, tak i one chciały tylko żyć. Wciśnięte w ciasne klatki, pozbawione swojej godności, na granicy nie tylko kraju ale i życia i śmierci, chciały przetrwać. Każde stworzenie na ziemi w swój kod genetyczny wpisaną ma silną wolę trwania, mimo przeciwności i okoliczności takich, jak czyjaś usprawiedliwiana czy też nie - chęć pozbawiania życia przez kogoś. Co więcej – każde istnienie ma do życia prawo, bowiem sam fakt tegoż zaistnienia stał się wystarczającym powodem do rzeczonego imperatywu . Truizm? Być może. Na tyle jednak wyświechtany i przestarzały, że jakoś przestał być aktualny. To, że najwyższa na tej planecie forma świadomości i inteligencji, czyli ludzie, z lubością czynią sobie game over nawzajem – to jedno. Z drugiej strony mamy jednak uporczywe wytrząsanie się nad słabszymi i bezbronnymi, którymi rządzi i rządzić powinien najpiękniejszy i najdoskonalszy wytwór życia  - natura. Zamiast uczyć się od niej zasad postępowania i rozwijać potężne cywilizacje w zgodzie z nią, dostosowywać się do niej, kreatywnie czerpać z niej inspirację do progresu w wielu dziedzinach - wszystko robimy dokładnie na odwrót. I powinno nam być w tej sytuacji okropnie wstyd, że w ostatnich dziesięcioleciach kopem z buta rozwalamy idealną strukturę, dopracowaną w najmniejszym szczególe zachwycającą budowlę z klocków bytu. Jeżeli jakieś formy życia przyglądają nam się z czeluści kosmosu, to i mysia dziura zbyt mała, aby się w niej z płonącymi policzkami schować, choć mysz nam schronienia raczej nie da za to, co jej czynimy w laboratoriach doświadczalnych. Niszczymy naszą planetę, zatruwamy wody, dziesiątkujemy populacje najróżniejszych gatunków, dajemy sobie prawo do kontrolowania rozrodu w imię równowagi ekosystemu i zachowywania odpowiedniej proporcji liczby zwierząt do terenów, które im notabene kradniemy. Odbieramy godność zwierzętom dzikim, nasze śmieci stają się grobem dla wielu stworzeń morskich, testujemy kremy na gryzoniach i odzieramy ze skóry norki. Kradniemy przestrzeń, zieleń, miejsca schronień. W uwłaczających warunkach trzymamy zwierzęta domowe, krzywdzimy je przemocą i zaniedbaniem. Wymieniać można by długo. I to wcale nie chodzi o to, by w jakiś pokrętny sposób pozwolić się zwierzakom zdominować czy skrzywdzić, nie o to, by do ogródka wpuścić dziki a w piwnicy trzymać rodzinkę rozbawionych żmij. Nie, ziemia ma w posiadaniu przecież wiele gatunków niebezpiecznych czy też wykazujących wobec człowieka daleko idącą ostrożność, właśnie dlatego, że tak, a nie inaczej stworzyła je natura. Chodzi o to, by człowiek, czyli ta bliska wszelkim ideałom myśląca istota dwunożna wypracowała taki sposób na współistnienie ze stworzeniami, z którymi dzieli życie i los, aby ta egzystencja była optymalnie obustronnie zadowalająca. Nie tylko dlatego, żeby los zwierząt polepszyć czy dać im prawo do wyrażania siebie poprzez instynkty ale również dlatego, że mamy w tym własny dość istotny interes. Właściwie nawet bardzo istotny, bowiem jeżeli dalej będziemy się tak panoszyć i udawać, że tacy jesteśmy ważni, to Pacman wypuszczony z rękawa wróci wielki jak King Kong i z lubością połknie i nas. A mówiąc poważniej – niszcząc florę i faunę, niszczymy sami sobie najlepsze warunki do życia, w efekcie czego pozbawiamy się podstawowych kryteriów egzystencji. Na szczęście przychodzi otrzeźwienie, powoli i opornie, ale jednak. Coraz większa świadomość, coraz więcej działań. Ciągle to kropla w zanieczyszczonym morzu ale wiadomo, kropla drąży skałę. Bądźmy istotami myślącymi, świadomymi i empatycznymi, nie czyńmy głupot większych, niż schowanie kluczyków do lodówki i przyglądajmy się swoim eksploatacyjnym działaniom krytycznie. Mądrze wykorzystujmy wszystko to, co nasza zmęczona ale ciągle piękna planeta nam oferuje. Z racji zaś zbliżającego się czasu Świątecznego, czasu magii, bliskości i rodziny życzę nam serdecznie, abyśmy potrafili żyć wspólnie - osobno czy też razem, w jednym domu czy też na jednym kontynencie – ale wespół, w zgodzie, nieegoistycznie, z szacunkiem wobec siebie, życia, praw natury i mądrego porządku świata. Do kawy natomiast, pozostając w klimacie harmonii, życząc jej nam bardzo, polecam Wam dzisiaj dwie niezwykłe książki: „Tygrysie serce. Moje życie ze zwierzętami” Ewy Zgrabczyńskiej oraz „Dobry wilk. Tragedia w szwedzkim zoo” Larsa Berge. Prawdziwa uczta!

Spokojnych Świąt!


Przy kawie z termosu... o szumiących drzewach


 

Leżeć w wysokiej trawie, celebrując łąkową przestrzeń, wiejską aglomerację gatunków na różnym etapie rozwoju, nad którą czuwa natura - matka najdoskonalsza,  albo siedzieć na mchu, przy pniu starego dębu, w pozie swobodnie opartej, obserwować leniwie płynące chmury, słuchać pokrzykiwania jerzyków, albo iść… iść leśną ścieżką, niespiesznie, sycąc wzrok zielenią i brązami  w milionie odcieni, z wolna skubiąc liść akacji: kocha, lubi, szanuje…,zatrzymać się przy porytym, na wpół wyschniętym bajorku i stać oniemiałą w zachwycie nad rozgrzebaną raciczkami historią całych rodzin dzików… I dostrzec zająca za bukowym zagajnikiem, zastygłego w czujnym nasłuchiwaniu, chwilkę małą, moment jeden bo w następnym już tylko lekko kołyszące się paprocie świadczą o tym, że ktoś ich filozofię trwania lekko, nieznacznie naruszył. Albo leżeć na plaży, z zamkniętymi oczami, całym jestestwem przyjmując na siebie atakujące promienie rozochoconego widokiem bladych ciał słońca, słuchać jak szumi morska nieskończoność fal, niepowtarzalnych w swojej powtarzalnej gonitwie ku niedoścignionemu brzegowi, zdenerwować się na wrzeszczące mewy, które zakłócają tę adorację momentu, gdy nic nie trzeba a wszystko można, i tylko piach we włosach i w zębach, gdy wiatr z chichotem doprawia gotowaną kukurydzę. Lub przysiąść na sporym głazie, przy drodze na szczyt, na szlaku, który pamięta miliony stóp, te, które są i te, które były, obserwować niepojęty plan przestrzeni, gdzie wszystko takie doskonałe w całej swojej przypadkowej rozrzuconości drzew, skał i krzewów, do bólu wypatrywać wzrok w zauroczeniu, uznając potęgę i dostojeństwo gór ponad wszystko to, czym przyroda obdarza zwykłego śmiertelnika. I czuć zmęczone ciało, utrudzone wspinaczką, ale szczęśliwe jak nigdy, bo każdy trud jest wart tych widoków, tych odczuć i tego jednoczesnego poczucia i małości i ważności – że człowiek jak nikły pyłek miota się we wszechświecie, gubi szlak, plącze nogi ale przy tym wszystkim jest elementem systemu, przewybornego i perfekcyjnego w najmniejszym szczególe.   A może by tak wsiąść na rower i pojechać przed siebie, z wiatrem w plecy, z lekkością w sercu i wietrzącą się głową, z której jak z suszonego na wietrze prania ulatują krople myśli, trosk i trudnych decyzji. Gdzieś w las, między pola, do parku, gdzieś, gdzie nas pcha tęsknota i potrzeba, nasza indywidualna konieczność hurtowego zaopatrzenia się w siły i energię, w obecność drugiego człowieka, a może i w potrzebę pogadania i pobycia ze sobą samym. Tak, by wysiłek włożony w pedałowanie wprost proporcjonalnie przełożył się na spokój ducha, który jest nam dzisiaj wyjątkowo potrzebny.
Tęsknicie?
Jeszcze do niedawna zachcianki wyjazdowe nie były większym kłopotem. Trochę kombinacji organizacyjnych i pyk!, już człowiek czuł pod stopami kamienisty trakt wśród świerków w drodze na Nosal, przemierzał na bosaka plaże Bałtyku, rezerwował, wynajmował, bukował, zamawiał. Dziś fakt wyjazdu stał się rarytasem, pandemiczna rzeczywistość zaskoczyła nas swoją niewyjaśnionością, wątpliwościami, ignorancją i ostrożnością jednocześnie. Złamał nas lockdown i zakomputeryzowały obowiązki pracownicze oraz edukacyjne. Często nie ma czasu, okazji, potrzeb, zgody i sił, by wyjść, wyjechać, przewietrzyć głowę i wypuścić na wolność toksyczne, ciężkie myśli. Jednakowoż absolutnie i bezwzględnie nie traćmy okazji do tego, by leczyć się przyrodą, odnajdźmy miejsca, które są niedaleko nas, wyprowadzajmy się na spacer jak najczęściej, uznajmy moc natury i uzdrawiające w samym swoim istnieniu właściwości roślin, które mijamy. Obserwujmy zwierzęta, zachwycajmy się ptakami, dokarmiajmy sikorki i wróble, które nieśmiało zaglądają do naszych okien. Nie zamykajmy się w domach - na tyle, na ile to możliwe. Wolność jest w naszych głowach, a świeże powietrze, przestrzeń, rośliny, wszystko co, czego potrzebujemy do higieny umysłu, czułości wobec ciała i pielęgnacji serca mamy na wyciągnięcie ręki. Nawet w tych zadziwiających czasach.
Dziś kawka na szlaku, w termosie, z książkami w plecaku, oraz dużo dobrej energii z Rezerwatu Skalnego Prządki. Potęga przyrody zaklęta w skałach i znikoma ingerencja człowieka w architekturę zieleni. Majestat i dzikość.
Drzewa szumią, że jutro będzie lepiej.
Bywajcie!


Przy kawie... o różnych odcieniach szarości


 

Coś trzasnęło, huknęło i runęło w dół. Rozpadło się w pył. Z oparów kurzu powstała hybryda, taki nieforemny stwór, na który patrzymy nieufnie, bo niby znany, niby podobny, ale zaskakująco zmienny, i przerysowany jakiś taki, nie do końca zrozumiały. Imię jego: Nowa rzeczywistość.
Trzy pary drzwi. Zamkniętych. Nasłuchuję.
„Open your books... Repeat after me... What is the name of this animal...”, „Funkcję ef nazywamy funkcją liniową, jeśli określona jest wzorem… gdzie a i be… Zbiór zadań, strona dwunasta…”, „Kto przeczyta czytankę z literką „Y”? Maciuś, głośno! Napiszcie teraz literkę po śladzie i całą linię”. Tajemne szyfry z kosmosu? Telewizor z samoistnie przeskakującymi programami? Omamy słuchowe? Nie, to tylko zdalne nauczanie i troje moich pociech zamkniętych w pokojach na czas lekcji. Etap: Kamerka mi nie działa! Słyszę panią, a ona mnie nie! Nie rozumiem! Nie mogę znaleźć łapki do zgłaszania! Laptop mi się zawiesił! Zerwało się połączenie! Wywaliło mnie! Gdzie jest ten czat? ... -  chwilowo mamy za sobą, aczkolwiek jest to ciągły i żywy proces z tendencją nawracającą. W ciągu kilku miesięcy zmuszeni zostaliśmy do takich przeobrażeń w kwestii codziennego życia, że trudno już chyba nawet przypomnieć sobie dokładnie, jak było wtedy. Milion lat temu. Zanim huknęło. I może nie siedziałabym teraz w przedpokoju na podłodze, z kubkiem kawy w dłoni i książką pod pachą, taka zrezygnowana i zaniepokojona – wszak do wszystkiego się można przyzwyczaić a każda zmiana ma też i swoje plusy – gdyby nie pan Szamałek, który wkroczył do mojego życia cichaczem, kradnąc mi ze cztery noce i całkiem spore godziny ostatnich dni. Koleś, który swoją trylogią „Ukryta sieć”, z pomysłowo skonstruowaną fabułą, daje nam trochę po głowie głębokim niepokojem  w kwestii wiecznie rozwijającej się technologii telekomunikacyjnej i komputerowej, w kwestii niepohamowanego rozwoju cyfryzacji i powstawania co rusz nowych, karkołomnych przepaści Internetu. Daje po głowie, bowiem chyba nie do końca zdajemy sobie sprawę z tego, jak ta sfera życiowa na nas wpływa, ile niebezpieczeństw niesie ze sobą i jak mało bezpieczni jesteśmy w wirtualnej rzeczywistości. Trochę w jego książkach o cyberprzestępczości, i o najmroczniejszych zakamarkach Internetu (takich jak Dark Web), i o tym, jak nieanonimowi jesteśmy  w sieci, ile informacji można o nas znaleźć, jakie ślady zostawiamy i jakie dane o nas mogą być zbierane. Wszystko to pięknie opakowane w ciekawą treść beletrystyczną, od której trudno się oderwać. I może nie smuciłoby mnie to aż tak bardzo, jako że mam wszak ogólną świadomość tego, w czym rzecz. Może skupiłabym się na czystym zachwycie książką jako lekturą niezwykle interesującą, pogratulowałabym panu Szamałkowi wiedzy w dziedzinie tychże technologii i umiejętności kupienia sobie czytelnika w sposób najzupełniej uczciwy. Może. Przeszkadza mi w tym jednakowoż fakt posiadania na tymczasową własność kilkorga latorośli, które w sposób jak najbardziej aktywny uczestniczą w tym pełnym zagrożeń internetowym życiu, nie tylko rozrywkowo czy też informacyjnie, ale i ostatnimi czasy na wskroś edukacyjnie.  I żeby było jasne  - odcieni szarości jest mnóstwo! Internet ma również sporo jasnych stron, pozytywnych, przepełnionych możliwościami, tętniących dobrym rozwojem i emanujących walorami edukacyjnymi. Pytanie tylko, jak nauczyć dzieci korzystania tylko z tego dobrego? W jaki sposób przekazać im umiejętności wyszukiwania treści, które będą niewątpliwą wartością w ich życiu? Jak przestrzec je przez wirtualnym niebezpieczeństwem i zainstalować w młodych umysłach wstręt wobec ciemnej strony internetowej mocy? Jak wpoić umiejętność filtracji i potrzebę filtracji, uchronić od pokus nieproduktywnej, niczym nie popartej  ciekawości? Najbardziej przykra i niepokojąca jest w zasadzie nie tyle ciekawość zajrzenia gdzieś tam, i nawet nie naiwność, ale fakt, że tak łatwo, tak dziecinnie prosto jest zwyczajnego użytkownika Internetu wykorzystać, oszukać, ukraść nie tylko bezduszne cyfrowe dane ale i tożsamość, godność ludzką, zaufanie do ludzi, do świata. No i radość. Taką zwyczajną radość życia.

Ale żeby nie było tak całkiem przygnębiająco, na koniec powiem Wam, że dziś trochę cieszę się z tego całego Internetu – bo dzięki niemu mogę te słowa do Was pisać, i książki Wam polecić, i życzyć Wam udanego, niekoniecznie internetowego weekendu, wśród realnych – nie wirtualnych! bliskich, i wśród prawdziwej, nie foto-obrazkowej przyrody.

Uważajcie na siebie!

Ja zaś wskakuję  z przyjemnością w trzeci tom „Ukrytej sieci”. Przy filiżance mojego ulubionego napoju, rzecz jasna.

Macie dziś również coś dobrego do kawy? 

Przy kawie... z Osiecką


 

Nie wiem, która to już. Może czwarta. Tym razem mocna, z fusami, ot,  taki kaprys, bo z reguły ulubiony bolesławiecki kubek naddaje się pokornie stękom, stukom i szumom rezultatowi odkrywczej, technologicznej myśli ludzkiej, powstałemu ku uciesze wybrednych i szczęśliwie uzależnionych kawoszy. Pierwszy łyk. Super. Nieco przereklamowana, ale ciągle naiwnie dopieszczana chwila dla mnie. Ekran laptopa łypie pikselowym wzrokiem, czeka tylko na moment, by pochwycić i uwięzić moją rozproszoną i rozanieloną uwagę. Udaje mu się to, rzecz jasna, bez większego problemu, nie opieram się nawet.  Drugi łyk. Przebiegam wzrokiem treść wiadomości, newsów, doniesień … jak zwał, tak zwał, chodzi o wcale nieprzesianą mąkę codziennych wydarzeń z kraju i ze świata, gdzie bez zbędnych zabiegów filtracyjnych podsuwa się nam właściwie wszystko, co tylko jest w stanie zmieścić się w niczym nieograniczonej przestrzeni sieci. Pobieżny rzut okiem i: Wirus nie odpuszcza…, lekarka alarmuje…, pożar w szpitalu…, brakuje sprzętów…, sezon na świąteczne filmy wystartował…, prezydent ostro o piątce dla zwierząt…, czy mierzysz ciśnienie prawidłowo?..., wirusolog alarmuje…, Austria wprowadza całkowity lockdown…,  Kazimierz Wielki – fakty, których nie znaliście…., zabił i poszedł na piwo…, najlepsze sposoby na bezsenność…,polskie gwiazdy dostaną miliony od państwa…, kim są i czym zajmują się wszystkie córki prezydentów USA…, wypadek wstrząsnął całą Polską…, nie ma cię w internecie? Tracisz miliony klientów!..., jak sobie pomóc przy covid19?....,przygotuj swoje auto do zimy…, mam prośbę do kardynała, żeby nie ściemniał…, trener Włochów stracił rachubę…, nowy sondaż partyjny…, niesamowite odkrycie w Egipcie…, wyhamowaliśmy przed punktem krytycznym…, koronawirus w odwrocie…, dlaczego przegrał wybory?..., podczas lotu paralotnią zaatakowały go sępy…, nie ma w nas zgody…, jest w nas zgoda i gotowość do podjęcia konstruktywnych rozmów…, ustabilizowanie się epidemii jest pozorne, świat w ogromnym niebezpieczeństwie!…

Stop.

Wychłodzona kawa smakuje jak wyrzut. Odsuwam od siebie elektroniczne siedlisko chaosu i wzrok mój pada na książki, które przyniosłam sobie do kawy, no tak, do kawy…  Jak mogłam zapomnieć? Przytulam do siebie „Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory listy na wyczerpanym papierze”, zapadam się w treść: „Powiedziałam, że do ciebie przyjdę – nie przyszłam ; powiedziałam, że za ciebie wyjdę – nie wyszłam (…)”, a potem „Dookoła noc się stała, księżyc się rozgościł, jeszcze ci nie powiedziałam, wszystkich słów miłości”. Czarny napój, choć zimny, smakuje wybornie.

Miło z panią pić kawę, pani Agnieszko!

A Wy? Z kim dziś pijecie kawę? J