Obserwatorzy

wtorek, 22 czerwca 2021

Przy kawie... o pokonywaniu trudności



Najtrudniejszy jest początek. Pierwszy kilometr. Nierozgrzane mięśnie protestują, bombardując mózg strzałami niezbyt intensywnego, ale irytującego, równomiernego bólu. Nierozeszły, arogancko sztywny jeszcze but testuje przyczepność podłoża i zdziwiony zatrzymuje ruch niecierpliwej stopy, stając oko w oko z bezczelną popielicą, niezbyt przejętą spotkaniem, z wesoło skaczącym po rozkwitłych połaciach czosnku niedźwiedziego szarym mazurkiem, czy też umykającą pospiesznie jaszczurką. Szelki plecaka przypominają, że człowiek składa się z ramion, nie wbijają się jednakowoż w zmobilizowane do wysiłku ciało, zgodnie z obietnicą producenta. Szlak jest cudownie dziki, wydeptana ścieżka nierówna, kamienista; rytm marszu zakłócają przewrócone pnie drzew, rozrastające się krzaki, korzenie wypełzłe z ziemi, łączące się ze sobą i wijące w zadziwiających formacjach. Występy skalne rzeźbione przez naturę każą przystanąć i kontemplować kształt w niemym zadziwieniu; rozum nie obejmuje niezwykłości więc oko popatrzy, pogapi się, zatrzyma widok w galerii obrazów w telefonie, choć efekt już nie ten.  Krajobraz się zmienia, ścieżka wyprowadza na zalaną słońcem łąkę, cały czas jeszcze pod górkę, trawiastą przestrzenią, las zostaje z tyłu. Drugi kilometr mija energiczniej, twarze zarumienione, z kropelką potu tu i ówdzie ale szczęśliwe, wyrzut endorfin spowodowanych wysiłkiem i żywą przyrodą wokół dodaje sił, blisko już chyba? Nie, to tylko złudzenie, bo ta polana i droga chwilowo mniej stroma, nie jesteśmy jeszcze nawet na półmetku. Mijamy się z innymi szaleńcami, uśmiechnięte „dzień dobry” lub „cześć” od obcych ludzi - jakie to piękne na polskich szlakach. Siadamy na moment na pachnącej wiosną ziemi, żółte mlecze w soczyście zielonej trawie przykuwają wzrok, termos przy odkręcaniu wieczka wydaje kojący syk, kilka łyków kawy, kilka kęsów kanapki, parę słów rzuconych  w przestrzeń, zbocza gór wokół zatrzymują je na moment ale są nieistotne, najważniejsza rozmowa toczy się w myślach każdego z nas. Dwie godziny później stajemy w punkcie zero, zachłyśnięci już obrazami, których doświadcza wzrok, a których głowa nie nadąża interpretować, bo tyle ich, z oczyma częściowo nakrytymi powiekami, bo nie da się zmieścić w człowieczej możliwości widzenia tej słonecznej zieloności nagle tłoczących się wszędzie wokół wzgórz, błękitu ogromnego nieba i słońca igrającego z chmurami – tu blask, tam zbocze leciutko przysłonięte chmurą, tu cień, tam świetlna smuga… Odpoczynek? Na minutę. Później już tylko pozornie niekończący się spacer połoniną, nogi niosą same, wiatr plącze włosy, jest tak pięknie, że bezmiar zieloności i błękitu wypływa łzami wzruszenia, rzeźbiąc strumyk na przybrudzonych policzkach. Chwila zamyka się w sercu, emocje ściskają gardło, a w dłoniach wdzięczność, tak, czysta wdzięczność za ten moment, w którym jest wszystko, co ważne. Nieuniknione schodzenie w dół to już lekki żal ale i szczęście, inny szlak, zmieniające się obrazy, znów las; mięśnie nóg lekko drżą zbuntowane, że dręczy się je nienaturalnym wysiłkiem, ale nic to, uwagę odwracają wspomnienia i zaklinanie siebie, by zatrzymać w pamięci jak najwięcej szczegółów.

Najtrudniejszy jest początek. Podejmujesz decyzję, nabierasz powietrza do płuc i zaczynasz się wspinać. Nie jest łatwo, czujesz ból, bo Twój umysł nie jest przyzwyczajony. Czasem potkniesz się o wystające korzenie problemów. Otoczą Cię wątpliwości bo kamienie na drodze mogą wydawać się trudnością nie do przebycia. Może przystaniesz, walcząc z krótkim oddechem, może pozwolisz płynąć łzom bezsilności i zmęczenia, może nawet zwątpisz i poczujesz pokusę zawrócenia i ponownego zakopania się w ciepłą i znajomą kołderkę oraz zamknięcia na trzy spusty strefy własnego komfortu. Na pewno staniesz przy drewnianym słupie ze strzałkami skierowanymi w różne strony i zaczniesz się zastanawiać, czy Twoja droga jest słuszna, czy nie błądzisz, czy idziesz zgodnie z mapą i wybranym wcześniej szlakiem. Upewnisz się i pójdziesz dalej, albo może go jednak zmienisz, może zapragniesz dojść do punktu zero inną ścieżką. Miniesz ujęcia i sceny, które nie pozwolą Ci zawrócić, przebyte kilometry złożą obietnicę, że jeszcze będzie pięknie. I w końcu uda ci się! Staniesz na szczycie, weźmiesz głęboki oddech, może na moment stracisz równowagę ale po chwili poczujesz wiatr szarpiący Cię za ubranie, i łzy ulgi i szczęścia na policzkach. Godziny na grzbiecie będą spokojne, krzepiące, uwolnią nagromadzone emocje i skumulowaną energię. Poczujesz, że żyjesz. Przejdziesz ten wąski trakt sukcesu i zobaczysz, że dalej jest już z górki! Zatem… nie bój się. Zmień to, co Cię w życiu uwiera. Zdecyduj się na szlak, który przeniesie Cię w inny wymiar istnienia, lepszy, pełniejszy, taki, który otworzy Twoje oczy szeroko na świat. Zatroszcz się o siebie i spełniaj swoje pragnienia tak uparcie i konsekwentnie, jak to czyni natura.

Do kawy dziś dwie propozycje, prosto z urokliwej, bieszczadzkiej dziczy.  Nie zapomnijcie zapakować książek w turystyczną torbę, niech Wam towarzyszą w podróży i u celu, niech Was relaksują na plaży, po szlakach i długich spacerach, na tarasach widokowych, leśnych polanach, przy basenie i nad potokiem. Gdziekolwiek się znajdziecie. Z serca życzę Wam wypoczynku przepełnionego pięknymi, intrygującymi obrazami, malującymi się tak w wyobraźni, jak i przed oczami!

Wspaniałych, ciekawych i zaczytanych wakacji!

 

 

niedziela, 6 czerwca 2021

Przy kawie... o betonie rodzicielskich uczuć

 



Nie napiszę tego tekstu. Nie ma szans. Gorączkująca Gwiazda, skulona na kanapie pod kocykiem z Elsą zaciska nienaturalnie ciepłe palce na mojej dłoni, błyszczące oczka wpatrują się we mnie w niemej prośbie: „Mamusia, nie odchodź”, wilgotny kosmyk włosów przykleił się do czoła, odgarniam z czułością, zostawiam delikatnego całusa na rozgrzanej skórze, mówię: „Jestem, córeczko. Śpij sobie”. Odchylam głowę, opieram na oparciu sofy i przymykam zmęczone powieki, przypomina mi się jej, Gwiazdy, dwu- lub trzymiesięczne jestestwo, kiedy całowałam niemowlęcy, pachnący łepek a ona zaciskała piąstkę na ramiączku mojej koszulki i zasypiała wtulona, bezpieczna. Mam wrażenie, że nic się nie zmieniło od tego czasu, urosła, nauczyła się mówić, chodzić, jeździć na rowerze, rysować… a ciągle ta sama czułość wypełnia mnie po koniuszki włosów, gdy patrzę na nią, i gdy nie patrzę również. Powietrze zaczyna drgać, mącąc niespokojną ciszę. Jeszcze zanim usłyszę, czuję siódmym zmysłem tupot najmniejszych stóp w domu. Nie mija chwila kiedy ze schodów zbiega Najmłodszy, wskakuje z rozbiegu na moje kolana, rozsypując wokół jakieś drobiazgi; klocki lego złożone w misternie dopracowaną budowlę, z pozoru tylko przypadkową, rozkładają się w intrygujących formacjach po dywanie. „Mama, pobawisz się ze mną?” pada pytanie, na dźwięk którego większość matek wznosi oczy do góry i prosi o ratunek wszelkie moce niebios. „Cicho synek, Gwiazda śpi, jest chora, poczytamy coś może, chcesz?” Obserwuję spod oka jego skupioną twarz, kiedy wchłania w siebie treść czytanej opowiastki, wodzi wzrokiem po ilustracjach; rozbawiona wyobrażam sobie szaloną pracę jego neuronów mózgowych, pośpiech w przesyłaniu impulsów, syntezę, analizę, procesy tak skomplikowane, że aż niemożliwe, nie do ogarnięcia zwyczajnym rozumowaniem. Jaki to cud. Jaka niepojętość życia, misterium rozwoju, udoskonalania się. I jakie mam szczęście mogąc być tego naocznym świadkiem! Przytulam go, znów ten łepek, te włoski pachnące, gładka skóra policzków. Jak to natura sprytnie wymyśliła, że nie odwrócisz oczu, nie przejdziesz obojętnie, nie skrzywdzisz, bo miłość wielka jak wszechświat rozsadza ci serce i choć wybuchem zmiata całą twoją świadomość istnienia, to zaraz na powrót składa się w betonowy twór, nie do ruszenia, mocny i wieczny. A kiedy kilka godzin później, siedząc za kierownicą i będąc w drodze do apteki po zapas leku przeciwgorączkowego, widzę zaparkowany na poboczu, pospiesznie, niezbyt bezpiecznie samochód i rozgrywającą się obok niego scenę, to już się nawet nie dziwię, tylko pozwalam spłynąć jednej, cichej, spokojnej łzie - łzie nabrzmiałej wzruszeniem, podlewającej ten twardy beton rodzicielskich uczuć. Barczysty mężczyzna kuca przy małej, rozpłakanej dziewczynce w fioletowej kurtce i w czapce z króliczymi uszkami; drobne ramiona wstrząsa spazm szlochu a on tłumaczy coś, przytula, gładzi po plecach, chusteczką ociera łzy. Robi to wszystko niemal jednocześnie, co jestem w stanie zarejestrować przez te kilkanaście sekund, gdy ich mijam. Tyle uczuć wyziera z tej niepozornej sceny, niezauważalnej właściwie, bo kto by się tam przyglądał, a jeśli już to raczej okiem krytycznym - idiota zaparkował w miejscu niedozwolonym i dyskutuje z dzieciakiem, nie od farmazonów wychowawczych jest droga ekspresowa!  A jednak. Może mała źle się poczuła, może zwymiotowała, może czegoś przestraszyła, może jadą na nieprzyjemne badanie, pobranie krwi, do dentysty i dziecię boi się tak bardzo, że trudne emocje przelewają się w aucie i trzeba je jakoś utulić, pomóc zrozumieć, wyciszyć. A może za kimś tęskni. Może zapomniała ukochanego pluszaka. Z punktu widzenia obserwatora jest to mało istotne. Ważna jest ta ekspresja w wyrażeniu czegoś, co trudne. I ważny jest ten tata, tak, najprawdopodobniej tata, który nie nakrzyczał, nie zdenerwował się „fochami”, tylko zatrzymał auto po to, by móc wysiąść i ramionami ogarnąć cały bezmiar dziecięcej rozpaczy. Medal za empatię, drogi tato.

I choć dziś nie napiszę tego tekstu, który to miałam napisać o czymś, o książkach chyba, to dzień zamykam spełniona, z kolejną odrobioną lekcją z macierzyństwa i doskonałym wykładem na temat ojcostwa. Myślę sobie, że nie ma chyba na świecie więzi mocniejszej i silniejszej, niż to niepojęte, bezkrytyczne, rodzicielskie kochanie. I co z tego, że cała ta miłość to głównie ciąg procesów biochemicznych, bo natura musiała jakoś zadbać o to, by niezdolne do samodzielnego życia małe istoty ludzkie miały opiekę. Co z tego. Ta chemiczna miłość stanowi sens życiowej wędrówki dla wielu, a jeśli jest sens, to jest i szczęście, i poczucie spełnienia, i siły do rozwoju.

Do kawy dziś kilka książek o macierzyństwie. Nie zawsze cukierkowo, nie zawsze standardowo. Prawdziwie. Jak to w życiu.
Czytajcie, a potem idźcie przytulić swoje dzieci! Duże, małe, nastoletnie, dorosłe. Niech sobie po orbicie Waszej miłości krążą radosne i nieprzemijająco szczęśliwe.
Pięknego Rodzicielstwa!