Obserwatorzy

piątek, 10 listopada 2023

Przy kawie o jesieni

 


„Coś kiepsko mi idzie to umieranie” – wyszeptała z nikłym i prawie przepraszającym uśmiechem, gdy opiekunki dokonywały jej porannej toalety - „Umieram, umieram, i umrzeć nie mogę…”. „Co też pani opowiada, za progiem wiosna, słonko zacznie grzać i od razu nabierze pani sił, wyjedziemy na balkon albo do ogrodu, jakie umieranie, pani kochana” – śmiały się dziewczyny, sprawnie przebierając pacjentkę i poprawiając poduszki. Kiedy pół godziny później doniesiono jej pierwszą porcję leków, już nie żyła. Odeszła spokojnie, pozostawiając po sobie wątłą, skurczoną w pościeli postać i łagodność śpiącego oblicza. Zegar nad drzwiami wskazywał kilka minut po szóstej, zaś ten wystukujący rytm jej istnienia – prawie 96 lat. Ten zegar, który nabrzmiały policzalną, ale jednak niezliczoną ilością godzin jej osobistego czasu nagle utracił zdolność odmierzania, smutno zwiesił wskazówki minut i sekund, i ostatnim słyszalnym oddechem zrzucił z siebie już nic nie znaczące cyfry, po czym zamilkł, na zawsze, bezradny wobec nieuchronności i niepogodzony z koniecznością bezruchu.

Przyjemnie szeleszczą liście pod zziębniętymi stopami, zawstydzone i chude słońce przemyka nisko pod rubasznymi chmurami, które ochoczo panoszą się na zawłaszczonym terytorium nieba. Pola pachną zmęczeniem, jeszcze leciutko drgają skibami przeoranej ziemi, jeszcze wysuną na chwilę koniuszek wesołej zieleni na zapomnianej miedzy, jeszcze nie zdążą schować w zmarszczkach brązowych bruzd  kilku ostatnich, niepokornych ziemniaków i wysuszonych kolb kukurydzy. Z drzew zwieszają się smętnie ostatni brązowi żołnierze, te niedobitki armii, którą pokonał wiatr.  Nad ranem cisza snuje się mgłami, niosąc ukojenie, i coś jeszcze, tę nie do końca chcianą, fałszywą obietnicę, przysięgę odpoczynku. Ziemia musi odpocząć, domknąć odwieczny cykl natury, dokonać przeznaczenia, umrzeć, by się narodzić, zasnąć, by zbudzić się naprędce wraz z pierwszym promieniem wiosennego słońca, wygrzebać się z resztek śniegu, wyłuskać z błota i błysnąć gotowością. Ludzki zaś los minionych lat, los wiejski, związany z ziemią, natura przędzie inaczej… Odpoczynek po miesiącach ciężkiej pracy to jednocześnie niepokój o siebie i o tych wszystkich, z którymi przychodzi żyć. W pozornym ukojeniu kryje się groza zmian i zwyczajnie ludzki strach, czy zima nie zabije mrozem i śniegiem, czy przenikliwym wiatrem nie wciśnie śmiertelnych chorób pod skromne strzechy domów? Czy nie zagrozi braciom mniejszym, skrywanym w stodołach i komórkach, przechowywanym troskliwie, bo ich istnienie oznacza życie dla ludzi? Czy na przednówku nie zagrozi głód, nie spojrzy szeroko rozwartymi, dużymi oczami z wychudłych dziecięcych twarzyczek? Czy wystarczy zboża, nasion, bulw, by rzuciwszy je w żyzną, wyspaną ziemię, odwieczny cykl natury mógł nieprzerwanie dokonywać się nadal? Czy żywioł nie zniszczy pracy rąk ludzkich, czy człowiek - najeźdźca nie odbierze, czy nieudolności państwowe i złe rządy nie skrzywdzą, nie okradną, nie złamią spracowanych karków w geście bezsilnej rozpaczy?

Żyła cyklicznością pór roku, trwała bez skarg, spokojna, zawsze pogodzona z tym, co dni i lata ze sobą niosły, nawet jeśli wrzucały na plecy ciężary dotkliwsze, niż te polne, zasępione kamienie. Płynęła z nurtem zmian rodzinnych, społecznych, cywilizacyjnych, a jednocześnie zawsze powtarzała, że ludzie się wcale nie zmieniają, że kłócą się ciągle o to samo, że nie potrafią ze sobą rozmawiać, że są zazdrośni i zawistni, że zakochują się czasem nieszczęśliwie, że generują niepotrzebne konflikty, a jednocześnie pomagają sobie w kryzysach, dzielą się tym, co mają, wspierają, stają w swojej obronie i bawią, gdy jest czas zabawy. Normalne są narodziny, normalna jest śmierć, takie ludzkie przeznaczenie, taki porządek ma sens, powtarzała.

W czasach, gdy tkwimy w bańce technologicznych symulacji i dajemy się mamić bożkom komercji może warto powrócić mentalnie do korzeni, by uświadomić sobie, że życie zgodne z przyrodą może wyznaczać nam cele, że życie to przyroda, którą trzeba chronić tak, jak próbujemy chronić siebie, cząsteczkę ledwie nieskończonej potęgi wszechświata. I może to jest właśnie odpowiedź na wieczne nasze szarpanie się z żywotem, z własnymi demonami, wątpliwościami i niemocami najróżniejszymi, ze zmianami, których nie chcemy, a które przekornie śmieją nam się w nos, bo przecież nic nie jest stałe, i nic nie jest nam dane na zawsze. Paradoksalnie zaś to natura od wieków tuli kojącą przewidywalnością, i jak żadna inna siła na tym świecie pokazuje, że po zimie zawsze przychodzi wiosna i słońce po równo świecić będzie każdemu, kto tylko zechce je dostrzec, kto wyrazi chęć przebicia się przez skorupę własnych ograniczeń, pustych działań, powierzchownych sądów. Niech zatem uczą nas ci, którzy minęli, niech przemawiają żyjący, niech przemawiają książki, które rysują nam obraz wsi sielskiej, ale i trudnej i pełnej wyzwań swoich czasów. Serdecznie polecam i Sagę Wiejską, i „Chłopki”, i Reymontowskich „Chłopów”, którzy nam się aktualnie w kinie przepięknie, malarsko kłaniają, i choć adaptacja wiele książkowych wątków pomija – bo też czemuż miałoby być inaczej – to zachwyca ostatnia scena, w której prawie współczesna Jagusia pokazuje twarz wcale nie zgnębioną, a silną, emanuje nienaruszalną kobiecą potęgą, niczym matka ziemia trwająca w niezmiennym cyklu natury. Ta twarz daje nadzieję, że zima się skończy, a ludzkość błędów swych przodków powtarzać już nie będzie, czerpać zaś  będzie pokorę wobec tego, co ciągle mądrzejsze od niej.

Żyjemy, czepiąc z natury, i sami nią jesteśmy. Cykl życia i zmienność pór roku to doskonałość procesów, czysta logika konsekwencji, niepojęta różnorodność mechanizmów powstawania, rozwoju, trwania i odchodzenia. Okrucieństwo praw, ale i piękno wytworów. Nam, współczesnym, wskoczenie w to młyńskie koło zmienności przyjdzie może łatwiej, bośmy już ani głodni, ani zziębnięci, jak nasi przodkowie, i nieporównywalnie więcej potrzeb możemy spełniać na co dzień, nawet się nad tym nie zastanawiając. A gdyby tak zimą naprawdę odpoczywać, pozwolić wytchnąć umysłowi, nadrobić zaległości snu, relaksu, obcowania z kulturą, zakopać się w śnieżny puch koca i wymrozić na zawsze wszystkie niechciane emocje? Wiosną, gdy słońce błyśnie i zbudzi pierwsze pędy zamierzeń wstąpi w nas czysta energia działania, to czas wielkich planów i odwagi do zmian, czas rozsiewania pomysłów i próbowania siebie na żyznych polach możliwości. I ani się obejrzymy a słońce brązowić będzie nasze ramiona i rezultaty, które dojrzałe i smaczne spadać nam będą w koszyki  spełnienia; to etap zbierania plonów i ludzi, by w swoich spiżarniach mieć tylko kontakty zdrowe i pełnowartościowe. Lato to czas dojrzałości i błogostanu istnienia. A jesień? Jesień to perfekcyjna pani domu, układa nam na półkach zapasy dojrzałej nadziei, suszone owoce wiary, pęki dobrych emocji, butelki spokoju i spore słoiki ufności. W zgrabionych pod płotem liściach usypia niepokoje i każe drzemać lękom; z kopczyków zbutwiałych roślin podkradać będziemy później, po troszku, gałązki codziennych radości.

 

poniedziałek, 22 maja 2023

Przy kawie o rozpadzie wszechświata




Rozpada się wszechświat i nikt nie reaguje. Za zamkniętymi powiekami okien, za niedostępnymi, bez klamek, drzwiami, za ciemną fasadą niewygodnych snów, pod stromym dachem obojętności siedzą nieruchomo ciągle żywi ludzie. A jednak nikt nie reaguje, choć proces rozpadu świata dawno już przekroczył stalową barierę dźwięku i wdziera się przekroczoną, krytycznie wystrzeloną w górę skalą decybeli w zakamarki umysłów.

Ludzie zakładają słuchawki, troskliwie przykrywają dzieci kołderką skupienia na sobie, poprawiają poduszki egoizmu i ze zdziwieniem stwierdzają, że piżamka troski o innych stanowczo jest za mała, nie można jej, niewygodnej, szykować dzieciom do snu.

Gdy świt bezczelnie wdziera się świeżą prawdą pod żaluzje rzęs, ludzie szykują maski, zakładają je ciasno, dokładnie wypełniając szczeliny przemyślanymi pozorami. Po bladym plastiku spływa czerwona farba szerokiego uśmiechu, skrzą się niezdrowo ciemne otwory oczu, przez małą, ulotną chwilę, ułamek sekundy, widać przez nie nikły błysk łzy. Zapewne to tylko wrażenie. Ludzie wychodzą z domów, nie zwracając uwagi na stopień zniszczeń, wszechświat rozpadł się głośno, ale zupełnie samotnie, nikt go nie żałuje. Szary, zwyczajny dzień, zmęczony już od poranka, człapie drogą pytań, ciągnąc za sobą worki niewypełnionych godzin.

Co powiedzą ludzie na inność, na niepasowanie do wzorca? Powiedzą, że akceptują, celując jednocześnie prosto w serce nożami ograniczeń, ukazując pod maską doskonale eksponowany, niemalże aktorsko wyćwiczony grymas obrzydzenia. Niedopasowani zajmują zatem piwnice społeczeństw, gromadzą się w starych kościołach odrębności, choć pragną swą niekrzywdząca indywidualność dać światu w kosztownym prezencie. W ludziach nie ma jednak zgody na ciała przerażająco obce.

Co powiedzą ludzie nieszczęśnikowi stojącemu nad przepaścią? Powiedzą, tak bardzo powiedzą! Mądrale wielkich umysłów wykrzyczą największą bzdurę świata, że ma się nie wygłupiać i przecież co nas nie zabije, to nas wzmocni. W tej samej chwili, zastygłej w przerażeniu, siła ich głosu i szelmowsko uśmiechnięta tępota pchną nieszczęśnika z klifu wątpliwości prosto w pozbawiony nadziei dół. Krytyczny moment stanął na chwilę, popatrzył… i przeszedł dalej bez echa. Wszystko jest przecież OK.

Co powiedzą ludzie na nienachalną urodę, na obłędnie szerokie horyzonty umysłu, na wstrząsającą prostotę inteligencji, która stwierdza, że w życiu może wydarzyć się wszystko: „Nieprawdaż? Prawdaż!”, a przy tym ubrać to „wszystko” w zachwycające kolory i faktury słów, po czym wystawić ludziom w inspirującym spektaklu wydarzeń?  Powiedzą, że nie dość, że nienachalna, to jeszcze nienormalna, choć krążą sensowne plotki, że ludzie nienormalni są w tym świecie jak najbardziej normalni, wszyscy.

Co ludzie powiedzą na wielką i ciężką bezradność, na nazbyt ograniczoną, brutalną prawdę o życiu, która rozsiada się wygodnie na wątłych dziecięcych ramionach i podróżuje na gapę przez większość, a może i całe życie? Powiedzą, że co w rodzinie to ich, co za zamkniętymi drzwiami to priv, co w osobie oprawcy to dawno i nieprawda, a dom zamknięty w butelce to ciągle jednakowoż dom.

Co powiedzą ludzie na wyczerpany bodźcami umysł? Na groteskę zamkniętą w modach, tendencjach i ciągle zmieniających się pomysłach na siebie? Na odwrócony wellness, bo jakże można wprowadzać się w stan dobrego samopoczucia wiecznie goniąc ideał? Co powiedzą na niespełnioną potrzebę macierzyństwa, na obsesję i toksynę relacji, na srokę, która wpada w otwarte okno i wieszczy niepowstrzymany żywioł trudnych zmian? Co powiedzą na świat, którego jednak nie znamy, choć w arogancji swojej obnosimy się z nadętym wszechwiedzeniem, tymczasem świat równoległy śmieje się nam w nos? Co powiedzą na całkiem zwyczajną, a jednak intrygującą i wdzięczną przemianę celebryty, który pół życia wychodził z jaskini uzależnień, i wyszedł, i nie wraca, a ciekawskim obiecuje, że to już ostatnie jego życie?

Tyle tajemnic i pytań, tak mało mądrych odpowiedzi.

Tyle tolerancji, tak mało zgody na wyjątkowość.

Tyle rozważań, tak mało zrozumienia.

Tyle regulacji, tak mało sprawczości.

Tyle fałszywej troski, tak mało miłości.

Tyle alternatyw, tak mało wyborów.

 

Tyle znamy, tak mało wiemy.

 

Czytajcie.  

Trzeba nam świat budować codziennie na nowo.


niedziela, 26 lutego 2023

Przy kawie o nieprawdach

 



Całkowicie zmyślona podróż w nieprawdziwym, wakacyjnym czasie, gdy kradniemy codzienności kilka zwykłych dni i wyrzucamy je falą kaprysu na nadbałtycką plażę. Zaskoczonym wzrokiem obejmujemy przekłamane morze, spokojne jak cisza, bez grzyw spienionej wody, bez szumu i huku przelewających się litrów. Fałszywy styczeń w przebraniu listopada, smętny i szary, muska wcale nie morskim wiatrem nasze zmęczone twarze i płacze drobnym deszczem, w rozpaczy, że zgubił gdzieś zimną biel, i chłodne błękity, i niebieskawość szybkich zmierzchów. Na brudnym i pełnym szpetnych niby–kawiarenek, niby–sklepów z pamiątkami i niby–ławek pomoście, który udaje molo z latarniami i ławeczkami niegdyś klimatycznymi, spacerują ludzie z nieprawdziwymi psami. Wiecznie zdziwione pekińczyki, chore na wodogłowie, z tendencją do wypadania oczu, smutne mopsy z krótkim oddechem i przesuszonymi gałkami ocznymi, z wysokim ciśnieniem czaszkowym, chude dogi o zbyt małym sercu, jak na tak słuszne, wysokie ciało i pocieszne bernardyny, skazane na chore stawy i zawały mięśnia sercowego. Podrobione psy, efekty szalonych snów niedojrzałych naukowców bez wyobraźni, w całkiem prawdziwych laboratoriach genetycznych. Wracamy umownym molo na promenadę gwiazd, gdzie nie ma prawdziwych gwiazd, i kupujemy sztuczne owoce, pochodzące z dojrzewalni, a nie z drzew, oraz fikcyjne pomidory, które smakują jak tektura. W sklepie z pamiątkami oglądamy porcelanowe miniaturki polskich latarń, prosto z Chin, oraz magnesy na lodówkę z letnim widoczkiem sielskiej, bałtyckiej plaży, podobno tej w Międzyzdrojach - made in Indonesia. Do torebki przypinam brelok, będzie miłym wspomnieniem - w rytm moich kroków kołysze się serduszko z oszukanego bursztynu, z zatopionymi w środku muszelkami, które nigdy nie widziały morza, gdyż są plastikowe i jedynie inspirowane. 

Żyjemy w świecie na wskroś nieprawdziwym. Fikcja bywa znośna, znormalniała nam, zatarły się granice pomiędzy tym, co jest, a tym, co powinno być. Drobnych nieścisłości dnia codziennego nie warto nawet wrzucać w świadomość, gdyż w dużej mierze nie mamy na nie wpływu, a one, bywa, nie mają bezpośredniego wpływu na nas. Książka, którą dziś proponuję Wam do kawy dowodzi jednak, że żyjemy tuż obok oszustw o wiele większych i takich, które zdmuchują z powierzchni zasłużonego, szczęśliwego życia, niczym piórko z dłoni, udręczone i bezbronne istoty. Rodzina. Taka sobie zwyczajna: rodzice, dwie córki, praca, szkoła, poprawne relacje ze środowiskiem. Wewnątrz zaś - prozaiczny, paradoksalnie normalny dramat jednej z dziewczynek; normalny dlatego, że sama ofiara nie jest przekonana co do tego, że powinno być inaczej. Tak po prostu jest. „Bo mama mówi, że przecież mnie kochają, a kiedy dostaję lanie, to tata nie ma na myśli nic złego”. Historia opowiedziana bez zbędnych emocji, nie przerysowana, momentami wręcz oszczędna. Dlatego tym bardziej wstrząsająca.  Ile mamy wokół siebie takich rodzin i podobnych dramatów w nich? O  ilu wiemy i zamykamy oczy, ile zaś jest nam nieznanych, pozornie dla nas niemożliwych? Jak wiele razy opowiadano nam historie, gdzie na wszelkie sygnały o przemocy domowej otoczenie, nawet to kompetentne, nie reagowało odpowiednio, lub wcale? Ile jest tchórzostwa w tym braku pomocnej dłoni, ile egoizmu, braku wiedzy, narzędzi, ile zwyczajnej ludzkiej niemocy?  Nie bez powodu w krótkiej powieści, po poszczególnych kartach życia narratorki przechadza się wrona, symbol nieszczęścia. Przemoc to zawsze nieszczęście, brak pomocy, pomimo niepodważalnych sygnałów i wołania o ratunek, to brak człowieczeństwa w człowieku. W książce szybko znajdziemy takich nieprawdziwych ludzi, dla których nie ma usprawiedliwienia, choć lekko pulsowało i współczucie, i chęć zrobienia czegoś odpowiedniego. Niektórzy bohaterowie zawiedli w sposób niewiarygodny.

Nie można zamykać oczu na krzywdę ludzką, zwierzęcą, jakąkolwiek. Nie można godzić się na nieprawdę, bądźmy czujni i empatyczni, szukajmy wsparcia profesjonalistów, jeśli sami nie jesteśmy w stanie udźwignąć problemu. Działania pomocowe to często długi i trudny proces.

Nie ma sytuacji bez wyjścia i nie ma istot, dla których wszelkie drogi pomocy są zamknięte. Każdy, najdrobniejszy nawet gest, może zmienić czyiś świat.

Odwagi w zmienianiu otaczających nas małych, indywidualnych, trudnych światów serdecznie życzę i sobie, i Wam!