Z rodziną najlepiej wychodzi się
na zdjęciach. Pan przecież o tym wie. Jakaś pokrętna natura, tłumacząc się
niezręcznie dość wyświechtanym i niemodnym kodem genetycznym wciska nas na siłę
w zbyt małe pudełko zależności, których charakterystyczną cechą są owe
genetyczne wspólne korzenie, czy też więzy krwi. Jak zwał, tak zwał. Sytuacja
jest po prostu niekomfortowa i już. Pan mówi, że nie zawsze? No nie zawsze,
czasem w pudełku znajdą się jakieś kredki o zbliżonej do naszej własnej
osobistej tonacji kolorystycznej i to jest niezwykle optymistyczny fakt.
Jednakowoż, przyzna Pan, nie załatwia on kwestii ciasnoty w pojemniku i ja
upierać się będę uporczywie przy tym, aby niezwłocznie założyć sobie swoje
własne pudełko, gdzie segregacja przebiegać będzie na zasadzie połączeń zgoła
innych, aniżeli poprzez przereklamowaną czerwoną ciecz. A przynajmniej nie
tylko. Żeby nie było jednak tak radykalnie, powiem Panu, że czasem się człowiek
stara. Dogadać. Wyjaśnić. Określić jakieś kompromisy. Postawić granice. Co
więcej – czasem się udaje i w pudełku robi się spokojniej, jakoś tak nawet
luźniej, bo się każdy układa z grzeczną uprzejmością wobec sąsiada. A czasem rezultat
jest dokładnie odwrotny i tłumaczyć Panu nie muszę, jakie są konsekwencje zaciemnienia
spraw miast wyjaśnienia. Dobrymi chęciami piekło wybrukowane, mówią, więc
czasem lepiej zostawić rzecz, jaka jest, zamknąć wieczko, nie zaglądać. Nie
musimy się z tamtymi kredkami kochać, nieprawdaż? Możemy wszak wiedzieć o swym
istnieniu i się radośnie szanować, mówić sobie „dzień dobry”, i „ładna dziś
pogoda”, albo ”ech, chyba będzie padać”. Mówi Pan, że to trudne, tak się
odizolować, przykre takie. Ja Panu powiem, że słuchać trzeba trzech głosów:
własnego serca, natury i mądrych ludzi. Serce mówi – nie jest nam dobrze razem,
to lepiej być osobno, prościej tego wytłumaczyć już chyba nie można. Natura
mówi podobnie, o ile nie patrzymy na nią przez szkiełko społecznego przymusu;
niech Pan się nie da zwieść przemądrzałej kredce, która powiada: mój kolor
najładniejszy, ty masz odcień podobny, jesteśmy związane i zatemperowane razem
już na wieki! No nie. Wilki żyją w cudownych rodzinnych stadach, ale kiedy
młode dorastają i chcą założyć własne, nikt im tego nie broni; takiej natury,
proszę Pana, trzeba słuchać. Instynkt niech nas prowadzi, a nie wytwory czyjejś
wyobraźni. No i mądre ludzie. Mądre ludzie to są, proszę Pana, takie kredki,
które gdy coś rzekną, wióry lecą, a świat mieni się tysiącem barw – czy jakoś
tak. I one na przykład powiedziały, że rodzina to nie krew, to ludzie, którzy
wspierają, z którymi dobrze się rozmawia nawet wtedy, gdy posiada się różne
spojrzenie na świat. Mówią jeszcze, że rodzina to niekoniecznie ludzie, wśród
których człowiek się rodzi. Można ją sobie znaleźć samemu. Tam, gdzie jest
bezpiecznie i ciepło. Tam, gdzie człowiek czuje, że właśnie tu jest jego
miejsce (Judi Westwater). Niektórzy mówią nawet, że krewni są jak piękny,
górski krajobraz - najlepsze wrażenie
czynią z daleka (Jean Gabin) a rodzinę trzeba od czasu do czasu przewietrzyć
(Tove Jansson). Zatem niech Pan już nie narzeka, że wszyscy tacy niedobrzy, że Pana
żona, że czyjaś teściowa, że brat, że szwagier. Nie można im zabronić być
takimi. Każdy jest jakiś. Jak panu kolor krewniaka totalnie i nieodwołalnie nie
przypasuje, to trzeba machnąć ręką, powiedzieć „do widzenia” i przeskoczyć do
innego pudełka. Dokładnie tak, jak to Pan czyni ze znajomymi czy z ludźmi
spotkanymi przypadkiem. Selekcja naturalna, ot co.
A w tym drugim pudełku z reguły
radośnie i przestronnie. Dobór dyktuje serce. Jeśli przymus – to też niejako
będący wyborem, bo tak chyba nazwać można wytwór natury w postaci własnych,
rozkosznych, hehe, dzieci. Jeśli się Pan decyduje… nie, Pan nie jest może
najzręczniejszym przykładem, hm, no ale jeśli, dajmy na to, Ktoś zechciałby
produkować własne kredki, to potrzeba kolejnej zmiany pudełka zdarza się,
owszem, ale jest to uczucie chwilowe. Znika bez śladu, gdy małe kredki słodko śpią.
Albo się wyprowadzają do swojego pudełka. I wtedy następuje rzecz
niewiarygodna, zaczyna Ktoś odczuwać, ekhm, pustkę! Robi się jakby luźniej, za
luźno, po kątach hula wiatr a pająk tka swoje misterne arcydzieła w
opustoszałych przegródkach. Jest to uczucie dojmująco intensywne, zaczyna Ktoś
uświadamiać sobie, że tyle życia poświęca się na idealne wychowanie dzieci - choć
jeszcze nikomu to się nie udało - a potem rzuca się te nieidealne osobniki w
przestrzeń i one sobie jakoś radzą. Etap podobnych refleksji jest chwilowy.
Potem przychodzi spokojna ulga, zwłaszcza wtedy, gdy tożsame z Ktosiem kredki
wracając z pracy wstępują do sklepu po niezbędne w takich sytuacjach napoje,
leczące stęsknioną i ogarniętą wieloma filozoficznymi przemyśleniami duszę.
Do kawy dziś polecę Panu książkę
przekorną, zabawną, może nawet trochę przerażającą. Utwierdzi się Pan w
przekonaniu, że więzy krwi nie dają żadnej pewności, ludzka natura bywa
przewrotna i lubi tarzać się w pozorach, a każda rodzina posiada jakieś mniej
lub bardziej woniące trupy w szafie. Zna pan temat wszak. Lubi pan klimat lat
50? To świetnie, będzie Pan zadowolony! Może główna bohaterka trochę pana
zirytuje, może zniesmaczy infantylnością, ale na lekkie i niezobowiązujące
spotkanie na plaży – zapewniam – nada się.
I niech Pan czasem rąbnie dłonią
w stół, panie Dulski! Czasem warto wyjść na prawdziwy spacer po prawdziwej
plaży. Spacery po pudełku i brak cygar w… pudełku, i „niech to wszyscy diabli”
wypowiadane zasadniczo również w pudełku
– bywają zwyczajnie i po ludzku niemoralne.
Dobrych i zdrowych relacji rodzinnych życzę każdemu z nas. Panu najbardziej!