Obserwatorzy

czwartek, 8 grudnia 2022

Przy kawie o Umowach, które człowiek powinien zawrzeć z samym sobą

 



Przychodzą niespodziewanie. Bywa, że długo stoją pod drzwiami, przyczajone, niepewne, pozornie nieśmiałe. Nie dzwonią, nie stukają, nie wołają donośnym głosem: Haloo, czy jest tam kto? Cichutkie są, i czujne, delikatne, niemalże zwiewne. Siła ich i moc wyraża się jedynie w prawie niesłyszalnym pobrzękiwaniu łańcuchów, w widoku twarzy zaciętych i nieskłonnych do negocjacji, w obrazie groźnych spojrzeń i zaciśniętych ust. Kiedy uda już im się wśliznąć do środka, zawłaszczają sobą całą dostępną przestrzeń, roznoszą po kątach swoje kapcie i zapachy, wieszają w przedpokoju płaszcze i zamiary, zostawiają w łazience szampon i determinację.  Zabudowują drzwi wejściowe do jakże gościnnej głowy barykadą z kamienia, oplatają girlandą stalowych ogniw, rozsiadają się wygodnie na kanapach zdecydowania, nie pozwalając, by został choć jeden wolny kawałek tkaniny. Zamykają okna sprawczości, nie wpuszczając do środka najmniejszego nikłego promienia woli, barykadując je lękiem, niepewnością i brakiem poczucia pewności siebie. Zamiatają pod dywan z trudem układane puzzle asertywności i ekspresji, rozrzucają i gubią elementy, nie pozwalając im, zrozpaczonym, łączyć się ponownie w sensowne fragmenty zaradności. Wyjmują z kieszeni race dymne i z błogim wyrazem chmurnych oblicz zasnuwają szarą mgłą wszelkie przebłyski świadomości, uniemożliwiają kojarzenie faktów i brudzą przejrzystość procesów myślowych, by w końcu stłumić powstanie żołnierzy słabej woli, którzy bezskutecznie próbują przedzierać się przez mgłę i lokalizować mury. Zwycięzca może być tylko jeden. Zmęczony organizm zapada w krótki, urywany sen i cierpi w samotności, a rankiem, gdy wstaje do pracy, przemierza szare ulice, melduje się w szarej pracy i wdaje się w pozbawione energii szare rozmowy, przytakując podobnym sobie rozmówcom, którzy dowodzą: Ech, takie życie.
Ograniczenia.
Dumne i zwycięskie, trudne do wypędzenia, niemalże niemożliwe do zerwania. Jak pokonać kamienny mur i jak przerwać stalowy łańcuch?
Moja dzisiejsza książka do kawy, lekka, skromna objętościowo, niepozorna, woła głosem stanowczym i silnym – człowieku, zawrzyj ze sobą cztery umowy a będziesz wolny, nikt i nic już nie wejdzie do twojej głowy. Umowy są konkretne: 1. Szanuj swoje słowo. 2. Nie bierz niczego do siebie. 3. Nie zakładaj niczego z góry. 4. Rób wszystko najlepiej, jak potrafisz. Niezbyt wyrafinowane? Za mało wytworne literacko? Za proste? Myślę, że czytelnik, który weźmie książkę do ręki i już w pierwszych jej słowach pozna głębię oraz niewątpliwe mistrzostwo prostej, życiowej filozofii i mądrości Tolteków, nie oprze się wrażeniu, iż jest to książka o nim samym, bez względu na to, w jakiego Boga, siłę i moc wierzy. Fenomen tej lektury polega na tym, że autor nie tylko pustymi (z pozoru), znanymi, trenerskimi frazesami przekonuje do zmiany swojego myślenia, ale również pokazuje, w jaki sposób podjąć się tej zmiany w wymiarze praktycznym. Jeżeli czytelnik zmiany owej nie zechce w swym życiu zastosować, to na pewno obejmie choćby krótką refleksją fakt, iż jest to możliwe. Zerwać ciasne i bolesne stereotypy, dać sobie prawo do szczęścia, nie czyniąc przy tym nikomu krzywdy, postępować zgodnie ze swoimi przekonaniami i sumieniem, nie spełniać czyichś oczekiwań, jeśli nie są to jednocześnie własne oczekiwania, podążać swoją drogą, dokonywać zmian, które nadadzą życiu zdecydowanie lepszą jakość… i niepojęte, że wystarczy tylko otworzyć drzwi i okna swojego umysłu. Wpuścić do środka nowe, oryginalne, niemożliwe.
Gdzież człowiek czuje bardziej powiew wolności, cudownie twórczy i świeży, jeśli nie w nieograniczonej przestrzeni gór? Tam, gdzie oczy wypłakują się w bezradnej próbie wypatrzenia wszystkiego naraz, gdzie niedosyt i tęsknota dopada już wtedy, gdy jeszcze się tam jest, i gdy ze wzruszenia zapomina się oddychać, a usilne starania zapisania w umyśle każdego skrawka widoku spełzają na niczym, gdyż nie da się przecież objąć doskonałej nieskończoności ani wzrokiem, ani myślą, ani tym bardziej pamięcią. Stąd książka w plecaku, i termos z kawą, i kilometry przemierzone niekiedy z trudem, i ciche rozmowy, i zdjęcia, i wdzięczność, i płynące z nieba niewątpliwe pozwolenie na radość.

Dajmy je sobie na zawsze.
Człowiek urodził się wolny i z prawem do szczęścia.

 

 

niedziela, 1 maja 2022

Przy kawie o przyjaźniach

 




„Nie lubię cię!” . Szósty siedzi naburmuszony na skraju trampoliny, chude nogi kiwają się w rytm skoków Piątej, która za jego plecami wykonuje przymiarki do salta, uparcie powtarzając nieudane próby. Chwilę wcześniej skakali razem, zgodnie, przekrzykując się wesoło, goniąc za sobą i łapiąc powietrze w płuca blokowane głośnym śmiechem. Jakaś przejściowa niezgodność zamiarów, nieporozumienie intencji spowodowały chwilowe obniżenie nastroju pięciolatka, który siedzi teraz spokojnie, ze zmarszczonym czołem, trzymając prosto i dumnie głowę, wewnątrz której kotłujące się emocje nie pozwalają na trzeźwą ocenę sytuacji. Piąta nie odpowiada na to niezbyt optymistyczne sformułowanie, może nie dosłyszała, Szósty kontrolnie zerka na nią spod oka, lekko odwracając się do tyłu, chciałby ukradkiem ale niespecjalnie mu to wychodzi. Piąta widzi to i skacze jeszcze wyżej. Całe jego małe jestestwo chciałoby wrócić do zabawy, ale niedojrzała, raczkująca duma nie pozwala. Nagle Piąta upada i nie wstaje, przyciska dłonie do nienaturalnie wygiętej nogi, masuje podkurczoną stopę, krótki okrzyk bólu i następujące po nim jęczenie powoduje, że Szósty odwraca się gwałtownie, przerzuca nogi przez miękką krawędź trampoliny i dopada do siostry, powtarzając: Co ci?? Co zrobiłaś?? Bardzo boli? Nie ruszaj się!  Mamooo!

Taka to przyjaźń i taka więź, gdzie jedno bez drugiego istnieć nie może i wydają się być złączeni niewidzialnym sznurem uwagi, troski i zależności, a jednocześnie oddalają się od siebie codziennie, regularnie, w kłótniach, przytykach, złośliwościach i dogryzaniach różnego kalibru. Niczym Żabek i Ropuch w jednej z piękniejszych opowieści dla dzieci, o przyjaźni właśnie, i o tych relacjach codziennych, tak zwyczajnych, powtarzalnych i nieoryginalnych. Trochę tam mruczą na siebie, trochę się dla fasonu poirytują ale ukradkiem zrywają kartki z kalendarza by przyspieszyć wiosnę kamratowi, który do niej tęskni, jeden drugiemu wysyła list, choć widują się codziennie ale dostać list to przecież taka przyjemność jest i radość, opowiadają bajki nasionom, żeby rośliny szybciej rosły, przekonują się nawzajem o odwadze, która jest w nich i nie trzeba jej szukać po świecie, lubią razem się bać, razem szukać wiosny za rogiem i być ze sobą nawet wtedy, gdy są od siebie oddaleni: „I tak sobie siedzieli, trochę osobno, trochę razem, każdy sam, a jednocześnie z przyjacielem”.

O przyjaciół trzeba dbać jak o zdrowie, z konsekwencją i uporem, ale i z taktowną delikatnością. Być dla siebie ważnym to interesować się sobą i spełniać nasze wspólne życie razem, jednocześnie nie uzależniając od siebie drugiego człowieka oraz, w drugą niejako stronę – nie sznurując się na siłę, nie tworząc toksycznych pól ciążenia, z których często trudno się wyzwolić; nie inni ludzie nadają nam wartość, na uczucie zasługuje się z samego faktu istnienia wszak. Sytuacją idealną jest, zdaje się, pozostawanie we wszelakich związkach człowiekiem pełnowartościowym, a jednocześnie troskliwym, lojalnym, uczciwym i wolnym.  

Niech się Wam sypią obficie piękne i mądre przyjaźnie, niepodważalnie cenne, wolne od niewygodnych i krępujących zależności! Niech los stawia na Waszej drodze przyjaciół dopasowanych niczym kawałki układanki - twórzcie z nimi najcudowniejsze opowieści i najbardziej emocjonujące przygody, czerpcie siłę i witalność z dobrodziejstwa kontaktu z drugim człowiekiem. Pokłóćcie się czasem, poburczcie na siebie, a nawet i pogniewajcie, niech odrębności charakterów nie stanowią problemu, lecz są dobrym motywem do pielęgnowania dojrzałości – bo czymże jest rozwiązywanie konfliktów i dążenie do zgody jeśli nie wyrazem doskonalenia, integrowania osobowości.

A książkowe spotkanie z Żabkiem i Ropuchem polecamy nie tylko dzieciom. Mądrość istnienia zaklęta w prostocie przekazu. Ciepło i humor. Wydźwięk egzystencjalny tak oczywisty, że aż niemożliwy! Czytajcie!

Dobrej grawitacji - ludzkiej, uczuciowej, życiowej!


sobota, 23 kwietnia 2022

List jak najbardziej miłosny

 


Droga! Najdroższa!

Piszę do Ciebie ten niedługi list, gdyż wiem, jak bardzo lubisz słowa. Staram się, jak mogę, niezdarnie próbuję je wiązać tasiemkami zdań, ozdabiać najbardziej wyszukanymi epitetami, sypać obficie słodką interpunkcją, dyscyplinować akapitami i puszczać swobodnie po kuleczkach wielokropków, ale choćbym nie wiem, jak się starała, nie dorównam Twoim własnym kunsztownym librettom przekazu. Moje nieudolne starania, żałosne grafomaństwo, to ledwo nikła próba naśladowania Twojego sposobu chodzenia, umieszczania stóp w Twoich śladach. Trudno mi wyrazić moje uwielbienie ku Tobie tak dokładnie, jak chciałabym, oraz tak pięknie, jak na to zasługujesz;  moja niezgrabność rzeźbienia słów blokuje najszczersze ku temu chęci i potrzeby. Niech ta toporność w kwestii tworzenia emisji nie zniechęca Cię do dalszego wysłuchania tego, co strumieniem uczuć z serca i umysłu wypływa. Zatem! Będzie szczerze i nieco tkliwie, z wiarygodnych źródeł wiem, że lubisz sentymenty, zresztą tak samo jak nie gardzisz okrucieństwem, wstrząsającymi obrazami dramatycznych zdarzeń, prawdą, nieprawdą, rzetelnością informacyjną, wymyślonymi światami i postaciami nie z tej ziemi. Za to Cię cenię najbardziej, za wielobarwność, różnorodność i optymalizację wyrazu, za dostosowanie się do życia w każdym aspekcie i formie, za wychodzenie naprzeciw potrzebom i marzeniom wielu. Kiedy pomyślę, ilu ludziom pragniesz się przypodobać, ciemna i bezdenna zazdrość pochłania mnie całą, a jednocześnie dumna jestem ogromnie, że jestem jednym z nich, jedną z tych spragnionych, zauroczonych i zachłannych istot! Twoja chęć pomocy każdemu, Twoja empatia i czysty altruizm wzruszają mnie i wznoszą na nigdy nie kończące się wyżyny podziwu. Jesteś prawdziwym sensem mojego życia, odkąd pamiętam, odkąd objawiłaś mi się w formie lekko nadgryzionych kartonówek, poprzez kolejne kolorowe formy wyrazu, jakimi opowiadałaś odsłaniający się przede mną świat, aż do czystej i doskonałej postaci, w jakiej uwielbiam Cię po moje świadome, dorosłe dziś.  Idę z Tobą przez każdy mój dzień i nie pamiętam takiej daty, którą musiałabym zapisać jako dzień bezpowrotnie utracony, bo bez Ciebie. Zasypiam razem z Tobą, najczęściej w miłosnym uścisku ramienia i budzę się w środku nocy, spanikowana, zastanawiając się, gdzie jesteś, szukam gorączkowo przeczesując czerń godzin i wzburzone wody pościeli. Czasem chowam Cię pod poduszką chroniąc przed złymi snami, a rano odkrywam czule, gładząc po ciemnych kaskadach liter. Pijemy razem kawę, potem się rozstajemy, by wieczorem znów spotkać się oko w oko, Ty – dystyngowana, zawsze otwarta na propozycje i chłodno zaangażowana, ja – pełna emocji, stęskniona i wiecznie nienasycona. Bywa, że na pełnej zakrętów drodze dnia uda mnie się przystanąć, i dotknąć Ciebie, chowającej się w trawie różnych zobowiązań i powinności; czasem szukam Cię tam celowo, podarowując sobie ten krótki moment i tę niewielką przestrzeń. Uczucie mnie tłumaczy i rozgrzesza. Nie przeszkadza mi Twoja rozważna obojętność. Nie zmienia to w żaden sposób mojego do Ciebie afektu, i przysiąc Ci mogę, że wierna Ci będę do końca mego czasu, do mej ostatniej świadomej myśli.

Kocham Cię!

Kocham Cię, Książko!

Twoja oddana Czytelniczka -

w imieniu oraz z pełnomocnictwa wielu!

poniedziałek, 14 marca 2022

Przy kawie o tym, że w małych codziennościach możemy dokonać wielkich cudów

 



Długie cienie drzew ścielą się na leśnej drodze i falują wieloma odcieniami szarości, emanując ciepłem popołudniowego, jeszcze zimowego słońca. Przelatujące nisko ptaki łagodnie i płynnie upuszczają swoje własne cienie - fascynujące, ciemne, skrzydlate obłoki -  przecinając radośnie i drogę, i półświatło wysokich sosen, i rozświetlone promieniami plamy dnia, po czym nikną na wyschniętej trawie pobocza przechodzącego w zagajnik. Las oddycha spokojem. Otula łagodnością i bezpieczeństwem. Pulsuje optymizmem, lekko przyspiesza oddech zadowolonego z marszu ciała. Przekonuje o niezmienności, obiecuje stałość w formie i w uczuciach, zapowiada radosną monotonię praw natury. Namawia do ukochania życia, bo nie ma większej, niż ono samo, wartości.

Za linią drzew kończy się jego strefa wpływów, słońce zachodzi, zapada ciemność, a wraz z nią z mroku wynurza się strach, niepewność, niemoc, bezradność. Nieludzko zmęczona kobieta pcha wózek inwalidzki, w którym siedzi jej niepełnosprawne dziecko; pcha ten wózek w mrok, bo nie ma dla niej światła w trudnej codzienności. Płacze, ale nie widać na jej twarzy łez, nie narzuca się, nauczyła się już, że samotność jest jej najwierniejszą towarzyszką. I modli się też cichutko, bezgłośnie, by dobry Bóg zabrał jej dziecko przed nią, bo łatwiej zniesie rozpacz rozstania, niż okrucieństwo pozostawienia bezbronnej istoty na łasce losu. „O wszystko muszę walczyć, a i tak nie wiadomo, czy cokolwiek załatwię. Najpierw prosisz, potem się wykłócasz, a na końcu uważają cię za wariatkę i wytykają palcami.”

Koła wózka skrzypią, coś szeleści w zaroślach, do biegu podrywa się wataha wilków, zdezorientowanych, nierozumiejących, wyrwanych z kręgu naturalnych instynktów, pozbawionych swojego bezpiecznego świata z dala od ludzi. Dlaczego? – pytają ich mądre oczy – dlaczego nam to robicie? Dlaczego robicie to sobie? „ (…) przyrody nie trzeba zwyciężać, podbijać lub niszczyć (…)”, możemy się nauczyć żyć razem, razem na planecie, ale w swoich odrębnych światach, tak nam podpowiada natura, ona wie najlepiej, zaklęła nasze zadania w instynktach, posłuchaj człowieku, spójrz dalej, szerzej, głębiej, zrozum, że  w swojej wiedzy jesteś ułomny, niepokorny, chcesz zdobywać, niszczyć, dlaczego? Pytania wybrzmiewają i urywają się nagle, spadają na zbyt duży hełm jasnowłosej dziewczyny, stojącej spokojnie w umazanym krwią mundurze. Żołnierka przekłada ciężki karabin na drugie ramię, uśmiecha się… „Nie jestem bohaterką… Byłam ładną dziewczyną, w dzieciństwie mnie rozpieszczano… Kiedy zaczęła się wojna… Nie miałam ochoty umierać (…) Swoją córkę zostawiłam u teściowej (…) Bardzo tęskniłam… (…) Koleżanki, otrzyjcie łzy. To nasze pierwsze straty. Będzie ich wiele. Niech każda zaciśnie w pięści swoje serce.”

Las szumi, bezradnie zwiesza gałęzie drzew, próbuje zapleść zielony, bezpieczny kokon szczęścia dla matek dzieci specjalnej troski, i dla wyrwanych z kręgu natury wilków, i dla bohaterskich kobiet dźwigających na swych barkach trudy wojen, i dla porzuconych i głodnych dzieci z Limy, i dla niebieskookiego blondynka w czerwonej kurtce śniącego lepsze sny w stawie w Cieszynie. Ukochać takie życia jest trudno, przekonać o ich wartości jeszcze ciężej. Chyba tylko świadomość innych ludzi, wszelakie chęci poznawcze, pomocowe i edukacyjne mogą rozjaśniać ciemną stronę rzeczywistości i próbować zapalać światło nadziei tym, których wola istnienia wyrzuciła poza bezpieczną i kojącą przestrzeń egzystencjalnego lasu. 

Czytajcie reportaże. Być blisko życia, nawet tego trudnego, z aspektami i wydarzeniami, które nie mieszczą nam się w głowie to nasz człowieczy obowiązek, bo tylko w ten sposób mamy szansę życie owo zmieniać; wiedza i świadomość to pierwszy krok do skromnych i wielkich inicjatyw pomocowych. Do niepowielania i unikania błędów. Mamy w sobie naturalne pokłady siły i umiejętności, by dokonywać w małych codziennościach dużych cudów. Ostatnie dni są tego najdoskonalszym przykładem.

Nie ustawajmy w walce z mrokiem i nie zatrzymujmy się w drodze, która może zmieniać nasz wspólny świat na lepszy. 

Lepszy dla wszystkich.