Obserwatorzy

piątek, 17 grudnia 2021

Przy kawie o czerni zła i niedoskonałych kredkach

 



Skupiona, począwszy od stóp odzianych w brokatowe kapcie z jednorożcem, aż po ostatni koniuszek włosa na głowie zaplątanego w roztrzepaną kitkę Młoda tworzy dzieło swojego życia. Arkusz papieru cierpliwie przyjmuje dokładne i energiczne mazaje kredek prowadzonych sześcioletnią, profesjonalną i  doświadczoną w artystycznym działaniu dłonią. Kontury roślin i zwierząt, wcześniej nakreślonych przez nią samą, powoli przyjmują barwy niestandardowe, niekoniecznie zgodne ze stereotypami, czy z zupełnie nieistotnym w procesie prawdziwego tworzenia realizmem wizualnym. Obserwuję ją spod oka. Zadowolona, przerywa od czasu do czasu pracę, zastyga z dłonią zawieszoną nad kartką, kredka w kolorze nieba przesuwa się między palcami w niemym zastanowieniu - czy stoimy, czy robimy, czy wracamy na odpoczynek do metalowego pudełka z przegródkami. Jednak robimy! Niebieska wzdycha z ulgą, słyszę tę ulgę w kojącym skrzypieniu nieco startego już rysika, gdy precyzyjnie obrysowuje strzeliste królicze uszy. Nagle dzieje się coś zupełnie nieprzewidywalnego, coś, co wydarza się tylko w najgorszych małoletnio - dziewczęcych snach. Kredka pod naciskiem palców Młodej traci przyczepność, rysik wyłamuje się z obudowy, rozpadając się jednocześnie na kilka drobnych kawałków, które w ułamku sekundy, w ostatnim życiowym podrygu znaczą swoją własną autorską kompozycją niebieskich kresek zbrodniczy ślad na kartce. Ślad niestety wykraczający poza ołówkowy kontur jednego z okazałych uszu króliczka. Młoda nieruchomieje. Słyszę, jak powolutku rozpada się jej dziecięcy, uporządkowany świat, w którym dawno już nie ma miejsca na niepokorność kredek, i który za chwilę rozpłynie się w deszczu łez, tworząc kałuże rozpaczy i rozżalenia, bo przecież „mama, ja umiem już kolorować „niewyjeżdżalnie”, a ten rysunek jest taki ważny i nie może być zepsuty, a zepsuł się i muszę od nowa…”. Zapobiegam tragedii błyskawicznie, przerywając Młodej rozpoczęty już proces żalu tuż za progiem krytycznym, gdy tylko drżenie brody w charakterze preludium świadczy o zbliżającej się kakofonii lamentów. Szybko sięgam do leżącego obok piórnika i wyjmuję owalną, białą gumkę do mazania, z triumfem podnoszę ją do góry, niczym trofeum zdobyte w najważniejszych zawodach świata i kładę na kartce obok niebieskiego dowodu zbrodni, jakiej dopuściła się porzucona teraz i pozbawiona godności niekompletna kredka. „A, zapomniałam, że te kredki można wymazać” - mruczy Młoda i jej kilkuletnia kraina istnienia, stojąca w obliczu całkowitego pogrążenia się w ciemności, w której nic tylko deszcz, chłód i ruiny, nagle odzyskuje oddech, jaśnieje i prostuje się, łapiąc w locie spadające powoli odłamki pokruszonej wiary w siebie. Wszystko wraca do normy, chmury rozpływają się po nieboskłonie, gumka zaciera ślady zbrodni, a królik odzyskuje regularny kontur narządu słuchu, który staje się wyraźnie podkreślonym i powoli wypełniającym się kolorem kickowym uchem. Świat pomalowany na niebiesko emanuje optymizmem.

A gdyby tak można było wymazać z toczących się dziejów świata całe zło? Pozbierać wszystkie gumki do ścierania i starannie zetrzeć z ludzkich umysłów wszelkie plany, przyczyny, chęci, powody, predyspozycje i kaprysy, pchające do mrocznych zachowań i działań? Gdyby, jak z dziecięcego rysunku, udało się wymazać przemoc, krzywdę najsłabszych, niesprawiedliwość, chciwość i obojętność, biedę, wykorzystywanie, brak empatii, okrucieństwo, kłamstwa i oczernianie, hipokryzję, nietolerancję, pychę i zwykłą ludzką głupotę? Trudno sobie wyobrazić taki świat. W dzisiejszej książce do kawy natężenie zła i krzywdy przekracza granice czytelniczej wytrzymałości, to chyba jedna z bardziej przejmujących książek Joanny Bator, gdzie zło podane zostaje na tacy w prostej beletrystycznej panierce, tak zwyczajnie i prosto, jak gdyby stanowiło zupełnie oczywisty element świata. Co, rzecz jasna, staje się jeszcze dosadniejszą gradacją nikczemności. Ukryta między prostymi słowami i w toczących się rozmowach niegodziwość stanowi literacko atrakcyjny element zaskoczenia. Trochę jak w życiu, przyznacie, gdzie zło czai się tuż za rogiem i nie spodziewamy się zupełnie spotkania z nim w cztery oczy.

Przy odkładaniu książki na półkę pojawiła się spontaniczna myśl, żeby wymazać treść, po prostu. Pożyczyć gumkę od Młodej i z rozmachem wytrzeć najmniejszy ślad myśli, każdą pojedynczą literę i ostatnią kropkę na końcu ostatniego zdania. A później zamarzyło mi się wymazanie zła z całej otaczającej mnie rzeczywistości. Nie mogę tego zrobić, niestety, mogę jedynie próbować ścierać ślady podłości zwyczajnych, codziennych, zapobiegać im, uczyć się je rozpoznawać i wypraszać ze swojego życia, z mojego skromnego kawałka podłogi.  Tylko tyle mogę.

Czytajcie, albo i nie. Wymazujcie wszelkie przejawy zła na miarę swoich możliwości, w swoich małych i większych ojczyznach. I kolorujcie swój świat nawet wtedy, gdy podłamują się zniechęcone i przerażone kredki.  Zło czai się w ciemności, żywi się czernią i ginie w kolorach dobra.


czwartek, 2 grudnia 2021

Przy kawie... o strachach

 



Troskliwie i pieczołowicie układane za dnia strachy, oswajane, głaskane po kudłatych głowach nieuczesanych lęków, wychodzą z pozornie uporządkowanych kryjówek wraz z pierwszą smugą ciemności. Szybko zapominają, jak zostały dobrze potraktowane, jak im przytulnie i przyjemnie było w kokonie dnia, jak nakarmione optymizmem drzemały, otulone kocykami racjonalizacji, rozsądku i zadaniowości. Nocą budzą się gwałtownie, otwierają okrągłe oczy, w których czai się najpierw delikatne napięcie, po chwili ostrożna obawa, a później już tylko nagie przerażenie. Emanują okrutną pewnością siebie i za nic mają wspomnienie dnia, gdy mruczały zadowolone jak kociaki w błogim dobrostanie zaspokojonych potrzeb. Mnożą się szybko, czasem mam wrażenie, że przez jakiś pokrętny proces pączkowania wyskakują jeden z drugiego, równe sobie, albo wyciągane jak nieskończone matrioszki, odwrotnie - każdy większy od poprzedniego. Są personalizowane, przypisane nam jak kolor oczu albo preferencje smakowe, przyszyte jak metka, którą trudno oderwać. Życie produkuje je dla nas bez pytania o faktyczne zapotrzebowanie, uważa, że to dla naszego dobra, bo tak było zawsze i już, bo tak jest normalnie. Przyzwyczailiśmy się. Moment dziejowy, w którym się wszyscy znaleźliśmy, darzy nas strachami, czerpiąc je z rogu obfitości zdarzeń i decyzji. Strachy za oknem, strachy w formie pikseli na ekranie, strachy krajowe i strachy światowe, strachy w rodzinie i strachy globalne. I choćbyśmy nie wiem jak starannie je oswajali, w nocy i tak pokazują swoją prawdziwą naturę, niczym zwierzę w zagrożeniu,  człowiek w panice, lub ćma trzepocząca się w kloszu, który stał się jej więzieniem.

Nie czytajcie książek o strachach najstraszniejszych, takich, które zginają codzienność do ziemi nie tylko nocą, ale i za dnia. Poznawajcie strachy, które można okiełznać, zaprzyjaźnić się z nimi, a potem może i nawet pożegnać, gdy niekochane i zbędne będą stały w progu z walizką niewykorzystanych możliwości, ciasno upakowanych historii, których nie było. Można takim strachom stawić czoła, bo gdy się je zobaczy i niechcący wysypie literkami z kart, będą już znane, będzie wiadomo, jakie smaczki lubią i czym je zwabić do pokoju pożegnań. Książka dużo podpowie na pełnym grozy sprawdzianie życia, otworzy różnorodny warsztat umiejętności radzenia sobie z każdym lękiem; to, co znane, staje się swojskie i łatwiejsze w prowadzeniu na smyczy oczekiwań. Zatem: czytajcie dużo, oswajajcie swoje i nieswoje strachy, uczcie się od nich siły i sprawczości, śpijcie nocami –  wertujcie książki za dnia (albo odwrotnie). Nadchodzące Święta Bożego Narodzenia czynią ku temu doskonałą okazję, pochłaniajcie całe talerze dobra zawartego na stronach, zjadajcie nieograniczone ilości słów pisanych, wypijajcie cierpkie wino niepokoju po to jedynie, by po chwili poczuć w sobie rozchodzące się ciepło wiary, krójcie na kawałeczki światy wyobraźni, by delektować się nimi jeszcze długo potem.  Patrzcie w oczy swoich bliskich, aby zobaczyć w nich miłość i własną, niepodważalną moc czynienia z życia samospełniającej się przepowiedni szczęścia, nawet jeśli w tym szczęściu dane Wam będzie znaleźć łyżkę trwożnego dziegciu, szczyptę wątpliwości i niepokoju, oraz kilka ziarenek zadowolonych z siebie stresów.

Do kawy dziś dobra książka dobrej autorki. Sue Monk Kidd „Księga tęsknot” – uczta historyczna, beletrystyczna i emocjonalna, nie tylko dla wierzących w jednego Boga. Czytajcie!

Spokojnych, ciepłych, zdrowych oraz inspirujących Świąt, ze strachami poukładanymi równo w szufladach. Niech sobie śpią.

A.B.