Troskliwie i pieczołowicie
układane za dnia strachy, oswajane, głaskane po kudłatych głowach nieuczesanych
lęków, wychodzą z pozornie uporządkowanych kryjówek wraz z pierwszą smugą
ciemności. Szybko zapominają, jak zostały dobrze potraktowane, jak im przytulnie
i przyjemnie było w kokonie dnia, jak nakarmione optymizmem drzemały, otulone
kocykami racjonalizacji, rozsądku i zadaniowości. Nocą budzą się gwałtownie,
otwierają okrągłe oczy, w których czai się najpierw delikatne napięcie, po
chwili ostrożna obawa, a później już tylko nagie przerażenie. Emanują okrutną
pewnością siebie i za nic mają wspomnienie dnia, gdy mruczały zadowolone jak
kociaki w błogim dobrostanie zaspokojonych potrzeb. Mnożą się szybko, czasem
mam wrażenie, że przez jakiś pokrętny proces pączkowania wyskakują jeden z
drugiego, równe sobie, albo wyciągane jak nieskończone matrioszki, odwrotnie - każdy
większy od poprzedniego. Są personalizowane, przypisane nam jak kolor oczu albo
preferencje smakowe, przyszyte jak metka, którą trudno oderwać. Życie produkuje
je dla nas bez pytania o faktyczne zapotrzebowanie, uważa, że to dla naszego
dobra, bo tak było zawsze i już, bo tak jest normalnie. Przyzwyczailiśmy się. Moment
dziejowy, w którym się wszyscy znaleźliśmy, darzy nas strachami, czerpiąc je z
rogu obfitości zdarzeń i decyzji. Strachy za oknem, strachy w formie pikseli na
ekranie, strachy krajowe i strachy światowe, strachy w rodzinie i strachy
globalne. I choćbyśmy nie wiem jak starannie je oswajali, w nocy i tak pokazują
swoją prawdziwą naturę, niczym zwierzę w zagrożeniu, człowiek w panice, lub ćma trzepocząca się w
kloszu, który stał się jej więzieniem.
Nie czytajcie książek o strachach
najstraszniejszych, takich, które zginają codzienność do ziemi nie tylko nocą,
ale i za dnia. Poznawajcie strachy, które można okiełznać, zaprzyjaźnić się z
nimi, a potem może i nawet pożegnać, gdy niekochane i zbędne będą stały w progu
z walizką niewykorzystanych możliwości, ciasno upakowanych historii, których
nie było. Można takim strachom stawić czoła, bo gdy się je zobaczy i niechcący
wysypie literkami z kart, będą już znane, będzie wiadomo, jakie smaczki lubią i
czym je zwabić do pokoju pożegnań. Książka dużo podpowie na pełnym grozy sprawdzianie
życia, otworzy różnorodny warsztat umiejętności radzenia sobie z każdym lękiem;
to, co znane, staje się swojskie i łatwiejsze w prowadzeniu na smyczy
oczekiwań. Zatem: czytajcie dużo, oswajajcie swoje i nieswoje strachy, uczcie
się od nich siły i sprawczości, śpijcie nocami – wertujcie książki za dnia (albo odwrotnie). Nadchodzące
Święta Bożego Narodzenia czynią ku temu doskonałą okazję, pochłaniajcie całe
talerze dobra zawartego na stronach, zjadajcie nieograniczone ilości słów
pisanych, wypijajcie cierpkie wino niepokoju po to jedynie, by po chwili poczuć
w sobie rozchodzące się ciepło wiary, krójcie na kawałeczki światy wyobraźni,
by delektować się nimi jeszcze długo potem. Patrzcie w oczy swoich bliskich, aby zobaczyć
w nich miłość i własną, niepodważalną moc czynienia z życia samospełniającej
się przepowiedni szczęścia, nawet jeśli w tym szczęściu dane Wam będzie znaleźć
łyżkę trwożnego dziegciu, szczyptę wątpliwości i niepokoju, oraz kilka ziarenek
zadowolonych z siebie stresów.
Do kawy dziś dobra książka dobrej
autorki. Sue Monk Kidd „Księga tęsknot” – uczta historyczna, beletrystyczna i
emocjonalna, nie tylko dla wierzących w jednego Boga. Czytajcie!
Spokojnych, ciepłych, zdrowych
oraz inspirujących Świąt, ze strachami poukładanymi równo w szufladach. Niech
sobie śpią.
A.B.