Skupiona, począwszy od stóp
odzianych w brokatowe kapcie z jednorożcem, aż po ostatni koniuszek włosa na
głowie zaplątanego w roztrzepaną kitkę Młoda tworzy dzieło swojego życia.
Arkusz papieru cierpliwie przyjmuje dokładne i energiczne mazaje kredek
prowadzonych sześcioletnią, profesjonalną i
doświadczoną w artystycznym działaniu dłonią. Kontury roślin i zwierząt,
wcześniej nakreślonych przez nią samą, powoli przyjmują barwy niestandardowe,
niekoniecznie zgodne ze stereotypami, czy z zupełnie nieistotnym w procesie prawdziwego
tworzenia realizmem wizualnym. Obserwuję ją spod oka. Zadowolona, przerywa od
czasu do czasu pracę, zastyga z dłonią zawieszoną nad kartką, kredka w kolorze
nieba przesuwa się między palcami w niemym zastanowieniu - czy stoimy, czy
robimy, czy wracamy na odpoczynek do metalowego pudełka z przegródkami. Jednak
robimy! Niebieska wzdycha z ulgą, słyszę tę ulgę w kojącym skrzypieniu nieco
startego już rysika, gdy precyzyjnie obrysowuje strzeliste królicze uszy. Nagle
dzieje się coś zupełnie nieprzewidywalnego, coś, co wydarza się tylko w
najgorszych małoletnio - dziewczęcych snach. Kredka pod naciskiem palców Młodej
traci przyczepność, rysik wyłamuje się z obudowy, rozpadając się jednocześnie
na kilka drobnych kawałków, które w ułamku sekundy, w ostatnim życiowym podrygu
znaczą swoją własną autorską kompozycją niebieskich kresek zbrodniczy ślad na
kartce. Ślad niestety wykraczający poza ołówkowy kontur jednego z okazałych
uszu króliczka. Młoda nieruchomieje. Słyszę, jak powolutku rozpada się jej
dziecięcy, uporządkowany świat, w którym dawno już nie ma miejsca na
niepokorność kredek, i który za chwilę rozpłynie się w deszczu łez, tworząc
kałuże rozpaczy i rozżalenia, bo przecież „mama, ja umiem już kolorować
„niewyjeżdżalnie”, a ten rysunek jest taki ważny i nie może być zepsuty, a
zepsuł się i muszę od nowa…”. Zapobiegam tragedii błyskawicznie, przerywając
Młodej rozpoczęty już proces żalu tuż za progiem krytycznym, gdy tylko drżenie
brody w charakterze preludium świadczy o zbliżającej się kakofonii lamentów. Szybko
sięgam do leżącego obok piórnika i wyjmuję owalną, białą gumkę do mazania, z
triumfem podnoszę ją do góry, niczym trofeum zdobyte w najważniejszych zawodach
świata i kładę na kartce obok niebieskiego dowodu zbrodni, jakiej dopuściła się
porzucona teraz i pozbawiona godności niekompletna kredka. „A, zapomniałam, że
te kredki można wymazać” - mruczy Młoda i jej kilkuletnia kraina istnienia, stojąca
w obliczu całkowitego pogrążenia się w ciemności, w której nic tylko deszcz,
chłód i ruiny, nagle odzyskuje oddech, jaśnieje i prostuje się, łapiąc w locie
spadające powoli odłamki pokruszonej wiary w siebie. Wszystko wraca do normy,
chmury rozpływają się po nieboskłonie, gumka zaciera ślady zbrodni, a królik
odzyskuje regularny kontur narządu słuchu, który staje się wyraźnie
podkreślonym i powoli wypełniającym się kolorem kickowym uchem. Świat
pomalowany na niebiesko emanuje optymizmem.
A gdyby tak można było wymazać z
toczących się dziejów świata całe zło? Pozbierać wszystkie gumki do ścierania i
starannie zetrzeć z ludzkich umysłów wszelkie plany, przyczyny, chęci, powody,
predyspozycje i kaprysy, pchające do mrocznych zachowań i działań? Gdyby, jak z
dziecięcego rysunku, udało się wymazać przemoc, krzywdę najsłabszych, niesprawiedliwość,
chciwość i obojętność, biedę, wykorzystywanie, brak empatii, okrucieństwo,
kłamstwa i oczernianie, hipokryzję, nietolerancję, pychę i zwykłą ludzką
głupotę? Trudno sobie wyobrazić taki świat. W dzisiejszej książce do kawy
natężenie zła i krzywdy przekracza granice czytelniczej wytrzymałości, to chyba
jedna z bardziej przejmujących książek Joanny Bator, gdzie zło podane zostaje
na tacy w prostej beletrystycznej panierce, tak zwyczajnie i prosto, jak gdyby
stanowiło zupełnie oczywisty element świata. Co, rzecz jasna, staje się jeszcze
dosadniejszą gradacją nikczemności. Ukryta między prostymi słowami i w
toczących się rozmowach niegodziwość stanowi literacko atrakcyjny element
zaskoczenia. Trochę jak w życiu, przyznacie, gdzie zło czai się tuż za rogiem i
nie spodziewamy się zupełnie spotkania z nim w cztery oczy.
Przy odkładaniu książki na półkę
pojawiła się spontaniczna myśl, żeby wymazać treść, po prostu. Pożyczyć gumkę
od Młodej i z rozmachem wytrzeć najmniejszy ślad myśli, każdą pojedynczą literę
i ostatnią kropkę na końcu ostatniego zdania. A później zamarzyło mi się
wymazanie zła z całej otaczającej mnie rzeczywistości. Nie mogę tego zrobić,
niestety, mogę jedynie próbować ścierać ślady podłości zwyczajnych,
codziennych, zapobiegać im, uczyć się je rozpoznawać i wypraszać ze swojego
życia, z mojego skromnego kawałka podłogi.
Tylko tyle mogę.
Czytajcie, albo i nie. Wymazujcie
wszelkie przejawy zła na miarę swoich możliwości, w swoich małych i większych
ojczyznach. I kolorujcie swój świat nawet wtedy, gdy podłamują się zniechęcone
i przerażone kredki. Zło czai się w
ciemności, żywi się czernią i ginie w kolorach dobra.