Obserwatorzy

piątek, 27 września 2024

Niech są

 



"- Ile książek! Pan je wszystkie przeczytał?
  - Oczywiście, że nie. A po co? Widzi pani, książki istnieją niekoniecznie po to, żeby je od razu czytać.  Po pierwsze, to piękne przedmioty, a po drugie, są jak przyjaciele, warto mieć je przy sobie, nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się przydać."

("Różyczka", reż. Jan Kidawa-Błoński, 2010 r.)


I niech się tłoczą na półkach, niech przytulają do grzbietów, niech kopią się po łydkach, niech pochylają ku sobie w wyrażeniu niezgody na tę miejscową niewygodę, lub wyglądają w papierowym zaciekawieniu, niech się kłócą o ważność, niech się radośnie licytują na treść, która cenniejsza, która bogatsza, czy ta ambitna, szumna i wysokiego lotu, czy prosta, lekka i łatwa. Niech się prężą i chwalą outfitem okładek, oryginalnością barw, starannością edytorskiego makijażu. Niech się wyrywają ze stosów na podłodze, niech gardzą równym rządkiem, wysuwając wachlarze stronic i niepokorne rogi poza porządek i równość, niech się chowają i w kilka chwil znajdują, na biurku, na łóżku, pod zmiętą poduszką, niech się wpraszają w gości i narzucają w podróżach, rozkładając w torebkach, walizkach i na siedzeniach pociągu. Niech się rozsypują słowami na wszelkich plażach świata, niech gubią rzędy liter w kawiarniach i pizzeriach, niech się bezwstydnie cieszą nagością całych zdań wystawianych na widok publiczny. Niech się przyglądają emocjom i  ludzkim uczuciom, niech obserwują kłótnie, rozmowy, radosne śmiechy i łzy, niech są świadkami tajemnic, chowanych w skrytości serca, i zmian, nie zawsze najłatwiejszych. Niech się przeprowadzają na inne półki, do innych domów, niech życzliwie wędrują w gości, ale i szybko wracają na swój kawałek powierzchni. Niech przytulają w smutkach, niech odwracają uwagę i niech zwracają uwagę, niech chłoną, karmią, sycą, i ogrzewają zmarznięte dłonie.

Niech są. Stałe jak słońce, przewidywalne jak dzień po nocy, jak wiosna po zimie.

Niech są szczere, krzepiące i czułe, jak oczy dziecka, jak wiadomość od przyjaciela, jak cisza letniego poranka. 

Niech są jak kotwica, która trzyma mocno w bezpiecznym porcie życia, nie pozwalając wypłynąć dalej, gdy zbiera się na sztorm.

Niech są jak miłość. 

Niech są.



niedziela, 22 września 2024

Przy kawie o Przyjaciółce


Można szeleścić depresją przez wiele miesięcy, nosić ją starą, zniszczoną i brudną, nie zdając sobie sprawy z faktu istnienia i ze szkodliwości szelestu, aż w końcu w początkach jesieni, z niewątpliwym zdumieniem zauważyć jej zwiędłą postać na własnym zgarbionym ramieniu. Próbowała, naprawdę próbowała strzepnąć ją niepostrzeżenie na jeszcze zieloną trawę, ale przywarła zbyt mocno. Mogła więc tylko się zgodzić, zaakceptować fakt, pozwolić na zawłaszczanie, i tylko czasem przesuwać, lekko w górę lub w dół, kryjąc pod włosami, w zagłębieniach obojczyka, lub obnosić ją czasem w lesie na zamarzniętych policzkach. Zaczęła się przyzwyczajać, uznawać oczywistość, stały się nierozłączne, depresja i ona, dwie przyjaciółki w nierównowadze relacji, jedna zależna od drugiej, lecz niezależne od świata. A świat był, przypominał się ciągle uporczywym hałasem życia, tupał wielkimi buciorami dni, wysypywał przed progiem przepastne worki oczekiwań, zrzucał z nieba szorstkie koce dudniących nieprzespaniem nocy. Szły obie w to życie, krok za krokiem, powoli, depresja z nieprzeniknionym wyrazem dumnej twarzy, ona - zrezygnowana, trochę oszołomiona, jak gdyby ta przyjaźń była dlań zaskoczeniem, a przecież nie powinna. Udały się w podróż, niejedną, przeszły kilka górskich szlaków, które wcześniej zachwycały, teraz zaś ciążyły na ramionach; do turystycznego plecaka depresja pieczołowicie wrzucała przydrożne kamienie lęków. A było przecież tak pięknie, słońce dogrzewało, sierpniowa zieleń nieco już przepalona, przepłukana drobnym deszczem, śniada jakby i chłodna, wybijała w suchym piasku i szemrzącej trawie etiudy o jesieni. Potokami płynęły pierwsze opadłe liście. Spokój wylewał się łzami, znaczył ślad na policzkach i próbował zatrzymać chmur wolne wędrowanie. Chciała wcisnąć w siebie te łzy, ten spokój, tę ciszę, i pamięć tego zatrzymania, upchnąć w siebie jak bluzę w przeładowany plecak.

Wybrały się również nad morze posłuchać koncertu życzeń, który morskie prądy niezmiennie organizowały od wieków, wydobywając z toni zestaw dźwięków najoryginalniejszego brzemienia w zachwycającej filharmonii wybrzeża. Niestety, miała wrażenie, że trafiła na jakiś niezbyt ambitny stand up, występ z playback’u, prezentację żądnego sławy śpiewaka, który był tanią podróbką bursztynów ze sztucznego tworzywa. Słońce toczyło się po niebie, niżej już nieco i mniej odważnie, po czym, jak zawsze, chowało się w morzu, rzucając wstydliwe spojrzenia zza koronkowych firanek chmur. A potem już tylko chłód, i coraz ciemniej, i szum fal bardziej złowrogi, jakby złościł je mrok i ta bezczelnie wystawna, codzienna ucieczka słońca.

Kiedy wracały, uświadamiała sobie, że całkiem przyjemnie została oszukana, że radośnie uśpiono jej czujność na pięć, czy sześć dni. Na zdjęciach widziała, że ktoś podobny do niej układał na twarzy misterną mozaikę uśmiechów.

Kiedy depresja stała się czulsza, poczuła rozkoszne ciepło niebytu. Dryfowała z nią na spokojnym jeziorze nieistnienia; wiedziała, że utonie, ale bezwład otumaniał, uzależniał, senność muskała powieki miękkimi ustami obietnic. Poddawała się pieszczotom jak spragniona kochanka, depresja szeptała do ucha czułe słówka, że kocha, że tak trzeba, że się zatroszczy, że to dlatego, że była zbyt zachłanna, za dużo chciała od życia, że była niepokorna, że widziała więcej i czuła więcej, że zapragnęła się z życiem nie zgadzać, że kiedy poszerzała horyzonty to proporcjonalnie zwężała możliwości, że życie w szczęściu i spełnieniu – nie, to się nie uda.

Że życie w szczęściu się nie uda.


Wtedy otworzyła oczy i uniosła dłoń.


💚

 

Dobrego zaczytania, wszelacy Czytacze!
Odwagi!
Dzielnego rąk wyciągania ku zaufanym dłoniom pomocy.
I miłości! Czułej miłości do siebie.

 

Ala Biała

 

Książki na fotografii:

·         „Być tak naprawdę” M. Gierszewska

·         „Wszystko mam bardziej. Życie w spektrum autyzmu” J. Hołub

·         „Dziewczyna w spektrum” E. Furgał

·         „Autentyczna w spektrum” E. Furgał

 

sobota, 20 lipca 2024

Kiedy na zawsze odszedłeś




W ciszy letniego wieczoru
który z ciepłą czułością
gładzi pszeniczne włosy umęczonego dnia
odchodzisz aby zniknąć
na zawsze
i na później
A gdy już jesteś jedynie
na ciemnej ścianie lasu
nikłym zaledwie punkcikiem

słyszę twój szept za sobą

Nie umiesz odchodzić
a ja nie potrafię zapomnieć




wtorek, 25 czerwca 2024

Przy kawie o Młodych


Spod koca wystaje tylko stopa, słusznej już, nastoletniej długości. Koc ma kształt nieokreślony, wypełnienie jest dokładne, ale nierównomierne. Pluszowy, zielony tobołek lekko drży w kącie kanapy. „Chcesz pogadać? Zostaw mnie. Będzie ci lepiej, jak to wyrzucisz z siebie. Nie. Jeśli mi nie powiesz, nie będę wiedziała, jak ci pomóc. Nie można mi pomóc, rozumiesz? To nie ma sensu! Nic nie ma sensu! Ma sens to, że tu jesteś. Jesteś dla mnie ważny. Ja się na świat nie prosiłem! Kocham cię, będę w pobliżu, daj znać, jeśli będziesz mnie potrzebował”.  Koc prycha i transformuje w formę podłużną, z boku, jak koła lądującego samolotu wysuwają się obie już stopy w czarnych skarpetkach, ustawiają się miękko i równo na podłodze, i unoszą nieco pochylony tobołek ku górze, a następnie człapiącym krokiem do przedpokoju i dalej, po schodach, na piętro. Cichy stuk zamykanych drzwi dowodzi, że istota, której kształt tak fizyczny, jak i psychiczny pozostaje ciągle w sferze domysłów, teleportowała się do świata niedostępnego dla zwykłych, średnio i przyzwoicie zadowolonych z życia śmiertelników. Nie jest w tym świecie sama. W cieple niedostępności i hermetyczności snują się, biegną, siedzą i leżą istoty człekopodobne, całkiem świeże, trwające w najprzeróżniejszych formacjach cielesnych. Siedzi więc skulona i zdecydowanie za chuda istota nieokreślona, przygląda się własnej pracy, tej niemal artystycznej trajektorii nacięć na obu nadgarstkach; krew, jak karmazynowa farba płynie strumyczkami, łącząc się w rozlewisko ulgi. Ból fizyczny istoty nokautuje na jeden ulotny moment neurony wściekłej, niepozbawionej manii wielkości, patologicznej psychiki. Niedaleko leży kolejny przypadek, trudno stwierdzić, czy ciepły, czy plastikowy, twarz jest woskową maską, bo ogrom zła i cierpienia odciął w końcu zdolności ekspresji; co z tego, że w środku szaleje zgnilizna emocji – twarz pozostaje tarczą, przez zasklepione pory skóry i nie widzące oczy nie może przedostać się zasadniczo już nic, bezwzględnie nic więcej. Dość rozproszoną grupką, niezbyt pewnie i niezbyt prosto, biegną ofiary zaniedbań, skrzywionych moralności, przemocy szumnych placówek, krzywd przejmująco smutnych, różnych niekochań, nieprzytulań, niewiar i niesłuchań. Ofiary egzystencjalnej nieważności i okrutnych manipulacji, ale i zwyczajnych, często niewytłumaczalnych, niezrozumiałych smutków, których nie przepędzono wsparciem.  Na końcu kręcą się niepewnie ofiary słabości ciała i przypadkowych aberracji mózgowych. Zaś w znacznym oddaleniu snują się ci niewidoczni, zwiewni i przezroczyści, tak bardzo i systematycznie zapominani, że ich właściwie już nie ma. Strzępki egzystencji idą prosto w ramiona współczującej, niezawodnej depresji.

Dziwny ten zamknięty, z całym swym dobrodziejstwem wynaturzeń, świat. Z jednej strony bezpieczny, w swoim zamknięciu kojący, z drugiej – to świat głębokiej porażki, upadku ludzkiej moralności i oczywistej troski, świat, który musiał obronić swoich mieszkańców przed konsekwencjami nie tylko kryzysowych zdarzeń i czasem niemalże przypadkowych wątłości umysłu, swoistych przypadłości dojrzewającego organizmu, ale i przed zaniedbaniami dorosłych umysłów -  obojętnych, aroganckich, często zepsutych, egoistycznych i z ograniczonymi perspektywami. Zmuszony był zasłonić przed umysłami, na których ciąży obowiązek prawny, moralny i ludzki, by te istoty chronić, uczyć, wspomagać, kochać.

Młodym ludziom nie jest łatwo. I nigdy nie było. To nie tylko znak naszych czasów – każda rozwijająca się, dorastająca istota ludzka mierzy się z szeroko pojętymi bólami rodzenia się w dorosłość. Szaleństwo wewnątrz ciała i w samym środku świadomości  to prawdziwy rollercoaster. Nic nie jest łatwe, huśtawka zmian buja się bez przerwy, wątpliwości się piętrzą, a karuzela emocji nie pozwala na jeden słuszny i prawdziwy obraz rzeczywistości. Jeżeli do tego zamieszania dochodzą niestabilne i błędne systemy opiekuńczo-wychowawcze, rodzinne, szkolne i rówieśnicze w środowiskach, w których żyją, jeżeli pojawia się przemoc, jeżeli nie są zaspokajane elementarne potrzeby, jeżeli oddziałują skutki kryzysu rodziny, a wpływ świata wirtualnego jest zdecydowanie negatywny, jeżeli młodzi pozostawiani są sami sobie, nie mogą poznać i przeanalizować wzorców, nie potrafią sprostać oczekiwaniom innych ludzi – wtedy z pomocą rusza ten alternatywny świat. Nietrudno zauważyć, że choć dla nich przytłaczająco i paradoksalnie bezpieczny – świat ten nie jest dobry i słuszny, niewyobrażalnie ciężko z niego wyjść, a przecież trzeba, bo rzeczywistość prędzej czy później się o mieszkańca upomni.

Książki, które Wam dziś proponuję do kawy są z rodzaju tych przypominających, otwierających, poszerzających świadomość. Obowiązkowe lektury dla rodziców, i zdecydowanie polecane dla nauczycieli i wychowawców. Są przy tym treściowo bardzo współczesne, dotykają wielu aktualnych problemów młodych ludzi, wskazują zagrożenia – czasem zaskakujące, zwracają uwagę na powszechność bagatelizowania niebezpieczeństw w sieci, wszystko to zaś jest czytelniczo bardzo wdzięczne – rozmowy, wywiady, przykłady, opisy przypadków, profesjonalne i kompetentne konsultacje i wnioski, wstrząsające zwierzenia.

Nie mają nikogo innego poza nami, dorosłymi. Jeśli stają u progu wytrzymałości psychicznej i dane jest im doświadczać dojmującej bezradności - szukają po prostu sposobu na wylogowanie się z tego świata. Nie pozwólmy im na to - chwilą uwagi, zainteresowania, montażem jakiejś dobrej relacji, obecnością, szacunkiem, zrozumieniem, bliskością. Czasem potrzeba pomocy profesjonalistów i zbudowania całego systemu wsparcia, a czasem niewiele trzeba, aby wyszli spod koca, zdjęli maskę, odłożyli ostre narzędzie, wstali od komputera, przestali uciekać, zaczęli mówić, płakać, spać, czuć. Bywa, że potrzeba nam samym najpierw zatroszczyć się o siebie, naprawić lub wręcz zbudować własne zasoby, pozwolić sobie na zmiany, które wygenerują nam nasz własny dobrostan psychiczny - i dopiero wtedy próbować ratować rozbite młode istnienia. Jakąkolwiek drogą poprowadzi nas życie – niech nowe, zdrowe pokolenie, pełne pasji, wiary, motywacji, umiejętności i sił kroczy razem z nami, a właściwie – już przed nami, zbierając po tejże drodze materiał na nowy, lepszy świat.


 

Książki na fotografii:

1.      „Żyletkę zawsze noszę przy sobie” M. Gołota

2.      „Żyję, czy to mało?” M. Łokciewicz, K. Karchel

3.      „Nie zostawaj influencerem” J. Strojny

4.      „Influenza. Mroczny świat influencerów” J. Wątor

 


poniedziałek, 15 kwietnia 2024

Przy kawie o Przyjaciołach

 


Lokal jest słabo oświetlony, nieliczne lampki i żarówki odbijają się refleksami w szkle kolorowych butelek za kontuarem. Klimat tworzą plakaty, gitary wiszące na ścianach i czarno-białe fotografie zespołów muzycznych goszczących przez lata na małej scenie pubu. Z głośników The Rembrandts kojąco szarpią struny w melodyjnym zapamiętaniu, przekonując, że nie jesteśmy tymi samymi ludźmi, których znaliśmy. Przetarty welur kanap w kolorze butelkowej zieleni przyjemnie oddaje energię generowaną przez czystą radość cielesnego, osobowego zawłaszczenia powierzchni. Nad stołem przetacza się łoskot śmiechu, snuje się ton rozmów cichych, który przy krawędziach pytań i zadziwień zapętla się nagle, zaczyna wirować, wydobywając dźwięki głośnego przekonywania, emocjonalnego wyrażania wątku, który spadł nieopatrznie. I nic, tylko pobrzękiwanie szkła, te głosy, ten śmiech i ta muzyka. Dwadzieścia lat później nie zmienia się nic, tylko stół zastawiony bardziej szkłem i rozmowami, które dojrzały w słońcu minionych lat, rozrosły się w kiście doświadczeń, zdarzeń, przypadków. Kogoś nie ma, ale ktoś inny ozdabia pustkę ciekawą indywidualnością, komuś posiwiały skronie, ktoś zmienił rozmiar, komuś rozlały się rzeki żył na dłoniach, bo przecież życie to nie bajka, i nie film. I znów wirują słowa radosne, troskliwe, ciche i zawstydzone, onieśmielone, tuż przy odważnych, bystrych, pękatych dumą i satysfakcją. Skrzą się pary oczu, jak jeziorka ukryte w sitowiu pierwszych zmarszczek, różowią się policzki, na ramionach siadają emocje, które zagoszczą tu na dłużej, ołówkiem wspomnień zapiszą sens i podyktują zadanie domowe – nie zapomnij, nie utrać, nie zrezygnuj.

Kilka par dłoni w gestach tętniącej gestykulacji zupełnie nieświadomie rozpina solidny most pomiędzy tym, co było, a tą chwilą, która trwa; stoją na samym środku mostu, tam gdzie błyszczy „friend zone”, która wyznacza trend na całe ich życie. Jakiż to był wspaniały czas, gdy stanowili dla siebie wszystko – nie tylko przyjaciół, ale i rodzinę z wyboru, byli sobie najbliżsi, razem zmagali się z trudami wchodzenia w przerażającą dorosłość, razem próbowali się dopasować do układanki oczekiwań społecznych i jednocześnie nie wypaść z huśtawki własnych, rozbujanych, niedookreślonych pragnień. Razem rozbijali mury pełne absurdów, buntowniczo stawali przeciwko zamachom na wolność i niezależność, po czym wypłakiwali się sobie nawzajem w rękawy zrozumienia, gdy ta upragniona i młoda wolność soczyście policzkowała ich pełne nadziei plany. Rozbierali się przed sobą z kolejnych warstw pozorów, prezentując intymność nagą i dużo bardziej prawdziwą, niż zwyczajowa cielesność. Wyłuskiwali z siebie sekrety i w przypływie frustracji zdradzali je namiętnie, by się w rezultacie zbliżyć do siebie bardziej. Miewali uczty bogów, które czyniły z nich wielkich tytanów, po czym żebrali o resztki złudzeń, mierząc się z depresjami swoich wątłych i delikatnych psychik. Przerzucali się kłamstwami, czasem ranili celnie z precyzyjną dokładnością, dobrze wiedząc w jakie bolesne miejsce uderzyć, a potem tulili się do siebie, wiążąc pakt o nieagresji złotym łańcuszkiem łez.

Na końcu mostu jest dobre dzisiaj, jest ten sam stolik w pubie i te same wiecznie młode twarze. Fabryka czasu dodała akcesoria – zmarszczki, kilogramy, bardziej stonowaną paletę barw włosów, oczu i skóry. Każdy przytargał ze sobą spory plecak doświadczeń, radości i trosk, sukcesów i porażek; upiększający zestaw lat wygładził usposobienia i zaokrąglił kanty charakterów. Ciągle jednakowoż ta sama nić porozumienia wiąże ich pełne uczuć serca, ciągle się znają do granic niedowierzania i lubią w sobie to samo, choć życie ich rozpięło na różnych orbitach zadań, w różnych strefach wszechświata. Ciągle stanowią dla siebie te same cząstki jabłek, nieważne, że nadgryzione i z pomarszczoną skórką.

Przynoszę Wam dzisiaj książki, których treści nie trzeba przedstawiać. „Przyjaciół” znają chyba wszyscy, tak jak i spora część istot współczesnych jest w posiadaniu wiedzy o tym właśnie niepojętym fenomenie kulturowym, serialowym, który wywarł wpływ na ludzi na całym świecie. Pokazał dosadnie, jak ważny jest czas w życiu człowieka, gdy najważniejsi są przyjaciele. Ten czas, gdy czując zew dorosłości, rozrywamy oplatające nas ciasno ramiona rodziców i opiekunów, i strzałą rzucamy się, jak w ogień, w obcy nam, trudny świat. I tylko dzięki podobnym sobie, zagubionym idealistom, współczesnym Werterom błędnych autorytetów, Judymom dobrych chęci, herosom i naprawiaczom wielu społecznych krzywd, jesteśmy w stanie przetrwać, wspierając się nawzajem na swoich niepewnych ramionach.

A kiedy życie nam już dokopie, kiedy przyjdzie moment kryzysu, kiedy w ciemnościach wielu nocy i w smutkach deszczowych poranków, nie wytrzymując oskarżeń, zaczniemy krzyczeć najgłośniej, jak potrafimy, że przecież: „We were on a break!”, możemy się spodziewać, że właśnie najpewniej oni zbiorą z podłogi nasze rozbite i brudne zasoby, i klejąc je własną siłą, miłością, zrozumieniem, zbudują razem z nami zupełnie nową jakość.

Czytajcie i nie zapominajcie o swoich strażnikach dusz. Ja również dziękuję  - z całego serca dziękuję  -moim prywatnym obrońcom, moim Przyjaciołom.

 


Książki na fotografii:

·         Matthew Perry „Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz”

·         Saul Austerlitz „Pokolenie przyjaciół. Zakulisowy obraz kultowego serialu”

·         Kelsey Miller „Przyjaciele. Ten o najlepszym serialu na świecie”

·         G. Susman, J. Dillon, B. Cairns  „Friends. Przyjaciele na zawsze. Ten o najlepszych odcinkach”

 


niedziela, 17 marca 2024

Krótka historia pewnej tęsknoty


 



Niechcący spadł mi świat,

wysunął się z drżących dłoni,

rozbił o kant codzienności.

Rozsypał się w drobny mak.

Nie chciałam go pozbierać, słyszałam tylko ulgę,

i krzyki mew na nieboskłonie.

 

Mówiłeś, że łąki chustę szarpałbyś dla mnie za róg.

Szarpnąłeś, a ja upadłam, 

pośród wstydliwych stokrotek.

Motyle wiatr bezradności leciutko unosi,

ponad horyzont twoich powiek.

 

Wiedziałeś, że czekałam,

choć o mnie nic nie wiedziałeś.

Zostałeś słów murarzem.

Ostrożnie stawiasz nuty na pięciolinii marzeń.

Ja jednak sama nie wiem,

czy my się jeszcze szukamy,

czy to tylko takie gdybanie.

 

I gdy tak ładnie na mnie nie patrzysz,

gdy uwodzisz niespoglądaniem,

gdy w moich słowach się zaplatasz,

i z samotnością zaprzyjaźniasz -

nie mogę ci powiedzieć,

ile dla mnie znaczysz kochaniem.

 

Chciałabym tylko na trochę,

na jedną maleńką chwilę,

zatonąć w twoich oczach,

otoczyć się ramionami,

dotknąć ustami twoich ust.

A później przecież

wrócimy do swych żyć.

 

Jak gdyby nigdy nic.

 

 

Fragmenty zaznaczone kursywą pochodzą z tekstów poezji śpiewanej, w interpretacji Michała Łangowskiego.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

 I taka zła ta miłość, taka niewiarygodna, 

raniąca, 
przedziwna, 
na wskroś i obłędnie przygodna. 
Nie mogę spojrzeć Ci w oczy, 
mówisz: nie trzeba, rozumiem, 
całujesz moją skroń,

milcząc najładniej, jak umiesz.

Schowałam się w cień Twoich dłoni, 
pod szorstkim kocem powiek, 
nic nie mów, 
nie jest mi zimno, 
pamiętasz? 
"Miłość to dobry człowiek".

 

 (08.04.2024)



 

piątek, 10 listopada 2023

Przy kawie o jesieni

 


„Coś kiepsko mi idzie to umieranie” – wyszeptała z nikłym i prawie przepraszającym uśmiechem, gdy opiekunki dokonywały jej porannej toalety - „Umieram, umieram, i umrzeć nie mogę…”. „Co też pani opowiada, za progiem wiosna, słonko zacznie grzać i od razu nabierze pani sił, wyjedziemy na balkon albo do ogrodu, jakie umieranie, pani kochana” – śmiały się dziewczyny, sprawnie przebierając pacjentkę i poprawiając poduszki. Kiedy pół godziny później doniesiono jej pierwszą porcję leków, już nie żyła. Odeszła spokojnie, pozostawiając po sobie wątłą, skurczoną w pościeli postać i łagodność śpiącego oblicza. Zegar nad drzwiami wskazywał kilka minut po szóstej, zaś ten wystukujący rytm jej istnienia – prawie 96 lat. Ten zegar, który nabrzmiały policzalną, ale jednak niezliczoną ilością godzin jej osobistego czasu nagle utracił zdolność odmierzania, smutno zwiesił wskazówki minut i sekund, i ostatnim słyszalnym oddechem zrzucił z siebie już nic nie znaczące cyfry, po czym zamilkł, na zawsze, bezradny wobec nieuchronności i niepogodzony z koniecznością bezruchu.

Przyjemnie szeleszczą liście pod zziębniętymi stopami, zawstydzone i chude słońce przemyka nisko pod rubasznymi chmurami, które ochoczo panoszą się na zawłaszczonym terytorium nieba. Pola pachną zmęczeniem, jeszcze leciutko drgają skibami przeoranej ziemi, jeszcze wysuną na chwilę koniuszek wesołej zieleni na zapomnianej miedzy, jeszcze nie zdążą schować w zmarszczkach brązowych bruzd  kilku ostatnich, niepokornych ziemniaków i wysuszonych kolb kukurydzy. Z drzew zwieszają się smętnie ostatni brązowi żołnierze, te niedobitki armii, którą pokonał wiatr.  Nad ranem cisza snuje się mgłami, niosąc ukojenie, i coś jeszcze, tę nie do końca chcianą, fałszywą obietnicę, przysięgę odpoczynku. Ziemia musi odpocząć, domknąć odwieczny cykl natury, dokonać przeznaczenia, umrzeć, by się narodzić, zasnąć, by zbudzić się naprędce wraz z pierwszym promieniem wiosennego słońca, wygrzebać się z resztek śniegu, wyłuskać z błota i błysnąć gotowością. Ludzki zaś los minionych lat, los wiejski, związany z ziemią, natura przędzie inaczej… Odpoczynek po miesiącach ciężkiej pracy to jednocześnie niepokój o siebie i o tych wszystkich, z którymi przychodzi żyć. W pozornym ukojeniu kryje się groza zmian i zwyczajnie ludzki strach, czy zima nie zabije mrozem i śniegiem, czy przenikliwym wiatrem nie wciśnie śmiertelnych chorób pod skromne strzechy domów? Czy nie zagrozi braciom mniejszym, skrywanym w stodołach i komórkach, przechowywanym troskliwie, bo ich istnienie oznacza życie dla ludzi? Czy na przednówku nie zagrozi głód, nie spojrzy szeroko rozwartymi, dużymi oczami z wychudłych dziecięcych twarzyczek? Czy wystarczy zboża, nasion, bulw, by rzuciwszy je w żyzną, wyspaną ziemię, odwieczny cykl natury mógł nieprzerwanie dokonywać się nadal? Czy żywioł nie zniszczy pracy rąk ludzkich, czy człowiek - najeźdźca nie odbierze, czy nieudolności państwowe i złe rządy nie skrzywdzą, nie okradną, nie złamią spracowanych karków w geście bezsilnej rozpaczy?

Żyła cyklicznością pór roku, trwała bez skarg, spokojna, zawsze pogodzona z tym, co dni i lata ze sobą niosły, nawet jeśli wrzucały na plecy ciężary dotkliwsze, niż te polne, zasępione kamienie. Płynęła z nurtem zmian rodzinnych, społecznych, cywilizacyjnych, a jednocześnie zawsze powtarzała, że ludzie się wcale nie zmieniają, że kłócą się ciągle o to samo, że nie potrafią ze sobą rozmawiać, że są zazdrośni i zawistni, że zakochują się czasem nieszczęśliwie, że generują niepotrzebne konflikty, a jednocześnie pomagają sobie w kryzysach, dzielą się tym, co mają, wspierają, stają w swojej obronie i bawią, gdy jest czas zabawy. Normalne są narodziny, normalna jest śmierć, takie ludzkie przeznaczenie, taki porządek ma sens, powtarzała.

W czasach, gdy tkwimy w bańce technologicznych symulacji i dajemy się mamić bożkom komercji może warto powrócić mentalnie do korzeni, by uświadomić sobie, że życie zgodne z przyrodą może wyznaczać nam cele, że życie to przyroda, którą trzeba chronić tak, jak próbujemy chronić siebie, cząsteczkę ledwie nieskończonej potęgi wszechświata. I może to jest właśnie odpowiedź na wieczne nasze szarpanie się z żywotem, z własnymi demonami, wątpliwościami i niemocami najróżniejszymi, ze zmianami, których nie chcemy, a które przekornie śmieją nam się w nos, bo przecież nic nie jest stałe, i nic nie jest nam dane na zawsze. Paradoksalnie zaś to natura od wieków tuli kojącą przewidywalnością, i jak żadna inna siła na tym świecie pokazuje, że po zimie zawsze przychodzi wiosna i słońce po równo świecić będzie każdemu, kto tylko zechce je dostrzec, kto wyrazi chęć przebicia się przez skorupę własnych ograniczeń, pustych działań, powierzchownych sądów. Niech zatem uczą nas ci, którzy minęli, niech przemawiają żyjący, niech przemawiają książki, które rysują nam obraz wsi sielskiej, ale i trudnej i pełnej wyzwań swoich czasów. Serdecznie polecam i Sagę Wiejską, i „Chłopki”, i Reymontowskich „Chłopów”, którzy nam się aktualnie w kinie przepięknie, malarsko kłaniają, i choć adaptacja wiele książkowych wątków pomija – bo też czemuż miałoby być inaczej – to zachwyca ostatnia scena, w której prawie współczesna Jagusia pokazuje twarz wcale nie zgnębioną, a silną, emanuje nienaruszalną kobiecą potęgą, niczym matka ziemia trwająca w niezmiennym cyklu natury. Ta twarz daje nadzieję, że zima się skończy, a ludzkość błędów swych przodków powtarzać już nie będzie, czerpać zaś  będzie pokorę wobec tego, co ciągle mądrzejsze od niej.

Żyjemy, czepiąc z natury, i sami nią jesteśmy. Cykl życia i zmienność pór roku to doskonałość procesów, czysta logika konsekwencji, niepojęta różnorodność mechanizmów powstawania, rozwoju, trwania i odchodzenia. Okrucieństwo praw, ale i piękno wytworów. Nam, współczesnym, wskoczenie w to młyńskie koło zmienności przyjdzie może łatwiej, bośmy już ani głodni, ani zziębnięci, jak nasi przodkowie, i nieporównywalnie więcej potrzeb możemy spełniać na co dzień, nawet się nad tym nie zastanawiając. A gdyby tak zimą naprawdę odpoczywać, pozwolić wytchnąć umysłowi, nadrobić zaległości snu, relaksu, obcowania z kulturą, zakopać się w śnieżny puch koca i wymrozić na zawsze wszystkie niechciane emocje? Wiosną, gdy słońce błyśnie i zbudzi pierwsze pędy zamierzeń wstąpi w nas czysta energia działania, to czas wielkich planów i odwagi do zmian, czas rozsiewania pomysłów i próbowania siebie na żyznych polach możliwości. I ani się obejrzymy a słońce brązowić będzie nasze ramiona i rezultaty, które dojrzałe i smaczne spadać nam będą w koszyki  spełnienia; to etap zbierania plonów i ludzi, by w swoich spiżarniach mieć tylko kontakty zdrowe i pełnowartościowe. Lato to czas dojrzałości i błogostanu istnienia. A jesień? Jesień to perfekcyjna pani domu, układa nam na półkach zapasy dojrzałej nadziei, suszone owoce wiary, pęki dobrych emocji, butelki spokoju i spore słoiki ufności. W zgrabionych pod płotem liściach usypia niepokoje i każe drzemać lękom; z kopczyków zbutwiałych roślin podkradać będziemy później, po troszku, gałązki codziennych radości.

 

poniedziałek, 22 maja 2023

Przy kawie o rozpadzie wszechświata




Rozpada się wszechświat i nikt nie reaguje. Za zamkniętymi powiekami okien, za niedostępnymi, bez klamek, drzwiami, za ciemną fasadą niewygodnych snów, pod stromym dachem obojętności siedzą nieruchomo ciągle żywi ludzie. A jednak nikt nie reaguje, choć proces rozpadu świata dawno już przekroczył stalową barierę dźwięku i wdziera się przekroczoną, krytycznie wystrzeloną w górę skalą decybeli w zakamarki umysłów.

Ludzie zakładają słuchawki, troskliwie przykrywają dzieci kołderką skupienia na sobie, poprawiają poduszki egoizmu i ze zdziwieniem stwierdzają, że piżamka troski o innych stanowczo jest za mała, nie można jej, niewygodnej, szykować dzieciom do snu.

Gdy świt bezczelnie wdziera się świeżą prawdą pod żaluzje rzęs, ludzie szykują maski, zakładają je ciasno, dokładnie wypełniając szczeliny przemyślanymi pozorami. Po bladym plastiku spływa czerwona farba szerokiego uśmiechu, skrzą się niezdrowo ciemne otwory oczu, przez małą, ulotną chwilę, ułamek sekundy, widać przez nie nikły błysk łzy. Zapewne to tylko wrażenie. Ludzie wychodzą z domów, nie zwracając uwagi na stopień zniszczeń, wszechświat rozpadł się głośno, ale zupełnie samotnie, nikt go nie żałuje. Szary, zwyczajny dzień, zmęczony już od poranka, człapie drogą pytań, ciągnąc za sobą worki niewypełnionych godzin.

Co powiedzą ludzie na inność, na niepasowanie do wzorca? Powiedzą, że akceptują, celując jednocześnie prosto w serce nożami ograniczeń, ukazując pod maską doskonale eksponowany, niemalże aktorsko wyćwiczony grymas obrzydzenia. Niedopasowani zajmują zatem piwnice społeczeństw, gromadzą się w starych kościołach odrębności, choć pragną swą niekrzywdząca indywidualność dać światu w kosztownym prezencie. W ludziach nie ma jednak zgody na ciała przerażająco obce.

Co powiedzą ludzie nieszczęśnikowi stojącemu nad przepaścią? Powiedzą, tak bardzo powiedzą! Mądrale wielkich umysłów wykrzyczą największą bzdurę świata, że ma się nie wygłupiać i przecież co nas nie zabije, to nas wzmocni. W tej samej chwili, zastygłej w przerażeniu, siła ich głosu i szelmowsko uśmiechnięta tępota pchną nieszczęśnika z klifu wątpliwości prosto w pozbawiony nadziei dół. Krytyczny moment stanął na chwilę, popatrzył… i przeszedł dalej bez echa. Wszystko jest przecież OK.

Co powiedzą ludzie na nienachalną urodę, na obłędnie szerokie horyzonty umysłu, na wstrząsającą prostotę inteligencji, która stwierdza, że w życiu może wydarzyć się wszystko: „Nieprawdaż? Prawdaż!”, a przy tym ubrać to „wszystko” w zachwycające kolory i faktury słów, po czym wystawić ludziom w inspirującym spektaklu wydarzeń?  Powiedzą, że nie dość, że nienachalna, to jeszcze nienormalna, choć krążą sensowne plotki, że ludzie nienormalni są w tym świecie jak najbardziej normalni, wszyscy.

Co ludzie powiedzą na wielką i ciężką bezradność, na nazbyt ograniczoną, brutalną prawdę o życiu, która rozsiada się wygodnie na wątłych dziecięcych ramionach i podróżuje na gapę przez większość, a może i całe życie? Powiedzą, że co w rodzinie to ich, co za zamkniętymi drzwiami to priv, co w osobie oprawcy to dawno i nieprawda, a dom zamknięty w butelce to ciągle jednakowoż dom.

Co powiedzą ludzie na wyczerpany bodźcami umysł? Na groteskę zamkniętą w modach, tendencjach i ciągle zmieniających się pomysłach na siebie? Na odwrócony wellness, bo jakże można wprowadzać się w stan dobrego samopoczucia wiecznie goniąc ideał? Co powiedzą na niespełnioną potrzebę macierzyństwa, na obsesję i toksynę relacji, na srokę, która wpada w otwarte okno i wieszczy niepowstrzymany żywioł trudnych zmian? Co powiedzą na świat, którego jednak nie znamy, choć w arogancji swojej obnosimy się z nadętym wszechwiedzeniem, tymczasem świat równoległy śmieje się nam w nos? Co powiedzą na całkiem zwyczajną, a jednak intrygującą i wdzięczną przemianę celebryty, który pół życia wychodził z jaskini uzależnień, i wyszedł, i nie wraca, a ciekawskim obiecuje, że to już ostatnie jego życie?

Tyle tajemnic i pytań, tak mało mądrych odpowiedzi.

Tyle tolerancji, tak mało zgody na wyjątkowość.

Tyle rozważań, tak mało zrozumienia.

Tyle regulacji, tak mało sprawczości.

Tyle fałszywej troski, tak mało miłości.

Tyle alternatyw, tak mało wyborów.

 

Tyle znamy, tak mało wiemy.

 

Czytajcie.  

Trzeba nam świat budować codziennie na nowo.


niedziela, 26 lutego 2023

Przy kawie o nieprawdach

 



Całkowicie zmyślona podróż w nieprawdziwym, wakacyjnym czasie, gdy kradniemy codzienności kilka zwykłych dni i wyrzucamy je falą kaprysu na nadbałtycką plażę. Zaskoczonym wzrokiem obejmujemy przekłamane morze, spokojne jak cisza, bez grzyw spienionej wody, bez szumu i huku przelewających się litrów. Fałszywy styczeń w przebraniu listopada, smętny i szary, muska wcale nie morskim wiatrem nasze zmęczone twarze i płacze drobnym deszczem, w rozpaczy, że zgubił gdzieś zimną biel, i chłodne błękity, i niebieskawość szybkich zmierzchów. Na brudnym i pełnym szpetnych niby–kawiarenek, niby–sklepów z pamiątkami i niby–ławek pomoście, który udaje molo z latarniami i ławeczkami niegdyś klimatycznymi, spacerują ludzie z nieprawdziwymi psami. Wiecznie zdziwione pekińczyki, chore na wodogłowie, z tendencją do wypadania oczu, smutne mopsy z krótkim oddechem i przesuszonymi gałkami ocznymi, z wysokim ciśnieniem czaszkowym, chude dogi o zbyt małym sercu, jak na tak słuszne, wysokie ciało i pocieszne bernardyny, skazane na chore stawy i zawały mięśnia sercowego. Podrobione psy, efekty szalonych snów niedojrzałych naukowców bez wyobraźni, w całkiem prawdziwych laboratoriach genetycznych. Wracamy umownym molo na promenadę gwiazd, gdzie nie ma prawdziwych gwiazd, i kupujemy sztuczne owoce, pochodzące z dojrzewalni, a nie z drzew, oraz fikcyjne pomidory, które smakują jak tektura. W sklepie z pamiątkami oglądamy porcelanowe miniaturki polskich latarń, prosto z Chin, oraz magnesy na lodówkę z letnim widoczkiem sielskiej, bałtyckiej plaży, podobno tej w Międzyzdrojach - made in Indonesia. Do torebki przypinam brelok, będzie miłym wspomnieniem - w rytm moich kroków kołysze się serduszko z oszukanego bursztynu, z zatopionymi w środku muszelkami, które nigdy nie widziały morza, gdyż są plastikowe i jedynie inspirowane. 

Żyjemy w świecie na wskroś nieprawdziwym. Fikcja bywa znośna, znormalniała nam, zatarły się granice pomiędzy tym, co jest, a tym, co powinno być. Drobnych nieścisłości dnia codziennego nie warto nawet wrzucać w świadomość, gdyż w dużej mierze nie mamy na nie wpływu, a one, bywa, nie mają bezpośredniego wpływu na nas. Książka, którą dziś proponuję Wam do kawy dowodzi jednak, że żyjemy tuż obok oszustw o wiele większych i takich, które zdmuchują z powierzchni zasłużonego, szczęśliwego życia, niczym piórko z dłoni, udręczone i bezbronne istoty. Rodzina. Taka sobie zwyczajna: rodzice, dwie córki, praca, szkoła, poprawne relacje ze środowiskiem. Wewnątrz zaś - prozaiczny, paradoksalnie normalny dramat jednej z dziewczynek; normalny dlatego, że sama ofiara nie jest przekonana co do tego, że powinno być inaczej. Tak po prostu jest. „Bo mama mówi, że przecież mnie kochają, a kiedy dostaję lanie, to tata nie ma na myśli nic złego”. Historia opowiedziana bez zbędnych emocji, nie przerysowana, momentami wręcz oszczędna. Dlatego tym bardziej wstrząsająca.  Ile mamy wokół siebie takich rodzin i podobnych dramatów w nich? O  ilu wiemy i zamykamy oczy, ile zaś jest nam nieznanych, pozornie dla nas niemożliwych? Jak wiele razy opowiadano nam historie, gdzie na wszelkie sygnały o przemocy domowej otoczenie, nawet to kompetentne, nie reagowało odpowiednio, lub wcale? Ile jest tchórzostwa w tym braku pomocnej dłoni, ile egoizmu, braku wiedzy, narzędzi, ile zwyczajnej ludzkiej niemocy?  Nie bez powodu w krótkiej powieści, po poszczególnych kartach życia narratorki przechadza się wrona, symbol nieszczęścia. Przemoc to zawsze nieszczęście, brak pomocy, pomimo niepodważalnych sygnałów i wołania o ratunek, to brak człowieczeństwa w człowieku. W książce szybko znajdziemy takich nieprawdziwych ludzi, dla których nie ma usprawiedliwienia, choć lekko pulsowało i współczucie, i chęć zrobienia czegoś odpowiedniego. Niektórzy bohaterowie zawiedli w sposób niewiarygodny.

Nie można zamykać oczu na krzywdę ludzką, zwierzęcą, jakąkolwiek. Nie można godzić się na nieprawdę, bądźmy czujni i empatyczni, szukajmy wsparcia profesjonalistów, jeśli sami nie jesteśmy w stanie udźwignąć problemu. Działania pomocowe to często długi i trudny proces.

Nie ma sytuacji bez wyjścia i nie ma istot, dla których wszelkie drogi pomocy są zamknięte. Każdy, najdrobniejszy nawet gest, może zmienić czyiś świat.

Odwagi w zmienianiu otaczających nas małych, indywidualnych, trudnych światów serdecznie życzę i sobie, i Wam!

czwartek, 8 grudnia 2022

Przy kawie o Umowach, które człowiek powinien zawrzeć z samym sobą

 



Przychodzą niespodziewanie. Bywa, że długo stoją pod drzwiami, przyczajone, niepewne, pozornie nieśmiałe. Nie dzwonią, nie stukają, nie wołają donośnym głosem: Haloo, czy jest tam kto? Cichutkie są, i czujne, delikatne, niemalże zwiewne. Siła ich i moc wyraża się jedynie w prawie niesłyszalnym pobrzękiwaniu łańcuchów, w widoku twarzy zaciętych i nieskłonnych do negocjacji, w obrazie groźnych spojrzeń i zaciśniętych ust. Kiedy uda już im się wśliznąć do środka, zawłaszczają sobą całą dostępną przestrzeń, roznoszą po kątach swoje kapcie i zapachy, wieszają w przedpokoju płaszcze i zamiary, zostawiają w łazience szampon i determinację.  Zabudowują drzwi wejściowe do jakże gościnnej głowy barykadą z kamienia, oplatają girlandą stalowych ogniw, rozsiadają się wygodnie na kanapach zdecydowania, nie pozwalając, by został choć jeden wolny kawałek tkaniny. Zamykają okna sprawczości, nie wpuszczając do środka najmniejszego nikłego promienia woli, barykadując je lękiem, niepewnością i brakiem poczucia pewności siebie. Zamiatają pod dywan z trudem układane puzzle asertywności i ekspresji, rozrzucają i gubią elementy, nie pozwalając im, zrozpaczonym, łączyć się ponownie w sensowne fragmenty zaradności. Wyjmują z kieszeni race dymne i z błogim wyrazem chmurnych oblicz zasnuwają szarą mgłą wszelkie przebłyski świadomości, uniemożliwiają kojarzenie faktów i brudzą przejrzystość procesów myślowych, by w końcu stłumić powstanie żołnierzy słabej woli, którzy bezskutecznie próbują przedzierać się przez mgłę i lokalizować mury. Zwycięzca może być tylko jeden. Zmęczony organizm zapada w krótki, urywany sen i cierpi w samotności, a rankiem, gdy wstaje do pracy, przemierza szare ulice, melduje się w szarej pracy i wdaje się w pozbawione energii szare rozmowy, przytakując podobnym sobie rozmówcom, którzy dowodzą: Ech, takie życie.
Ograniczenia.
Dumne i zwycięskie, trudne do wypędzenia, niemalże niemożliwe do zerwania. Jak pokonać kamienny mur i jak przerwać stalowy łańcuch?
Moja dzisiejsza książka do kawy, lekka, skromna objętościowo, niepozorna, woła głosem stanowczym i silnym – człowieku, zawrzyj ze sobą cztery umowy a będziesz wolny, nikt i nic już nie wejdzie do twojej głowy. Umowy są konkretne: 1. Szanuj swoje słowo. 2. Nie bierz niczego do siebie. 3. Nie zakładaj niczego z góry. 4. Rób wszystko najlepiej, jak potrafisz. Niezbyt wyrafinowane? Za mało wytworne literacko? Za proste? Myślę, że czytelnik, który weźmie książkę do ręki i już w pierwszych jej słowach pozna głębię oraz niewątpliwe mistrzostwo prostej, życiowej filozofii i mądrości Tolteków, nie oprze się wrażeniu, iż jest to książka o nim samym, bez względu na to, w jakiego Boga, siłę i moc wierzy. Fenomen tej lektury polega na tym, że autor nie tylko pustymi (z pozoru), znanymi, trenerskimi frazesami przekonuje do zmiany swojego myślenia, ale również pokazuje, w jaki sposób podjąć się tej zmiany w wymiarze praktycznym. Jeżeli czytelnik zmiany owej nie zechce w swym życiu zastosować, to na pewno obejmie choćby krótką refleksją fakt, iż jest to możliwe. Zerwać ciasne i bolesne stereotypy, dać sobie prawo do szczęścia, nie czyniąc przy tym nikomu krzywdy, postępować zgodnie ze swoimi przekonaniami i sumieniem, nie spełniać czyichś oczekiwań, jeśli nie są to jednocześnie własne oczekiwania, podążać swoją drogą, dokonywać zmian, które nadadzą życiu zdecydowanie lepszą jakość… i niepojęte, że wystarczy tylko otworzyć drzwi i okna swojego umysłu. Wpuścić do środka nowe, oryginalne, niemożliwe.
Gdzież człowiek czuje bardziej powiew wolności, cudownie twórczy i świeży, jeśli nie w nieograniczonej przestrzeni gór? Tam, gdzie oczy wypłakują się w bezradnej próbie wypatrzenia wszystkiego naraz, gdzie niedosyt i tęsknota dopada już wtedy, gdy jeszcze się tam jest, i gdy ze wzruszenia zapomina się oddychać, a usilne starania zapisania w umyśle każdego skrawka widoku spełzają na niczym, gdyż nie da się przecież objąć doskonałej nieskończoności ani wzrokiem, ani myślą, ani tym bardziej pamięcią. Stąd książka w plecaku, i termos z kawą, i kilometry przemierzone niekiedy z trudem, i ciche rozmowy, i zdjęcia, i wdzięczność, i płynące z nieba niewątpliwe pozwolenie na radość.

Dajmy je sobie na zawsze.
Człowiek urodził się wolny i z prawem do szczęścia.

 

 

niedziela, 1 maja 2022

Przy kawie o przyjaźniach

 




„Nie lubię cię!” . Szósty siedzi naburmuszony na skraju trampoliny, chude nogi kiwają się w rytm skoków Piątej, która za jego plecami wykonuje przymiarki do salta, uparcie powtarzając nieudane próby. Chwilę wcześniej skakali razem, zgodnie, przekrzykując się wesoło, goniąc za sobą i łapiąc powietrze w płuca blokowane głośnym śmiechem. Jakaś przejściowa niezgodność zamiarów, nieporozumienie intencji spowodowały chwilowe obniżenie nastroju pięciolatka, który siedzi teraz spokojnie, ze zmarszczonym czołem, trzymając prosto i dumnie głowę, wewnątrz której kotłujące się emocje nie pozwalają na trzeźwą ocenę sytuacji. Piąta nie odpowiada na to niezbyt optymistyczne sformułowanie, może nie dosłyszała, Szósty kontrolnie zerka na nią spod oka, lekko odwracając się do tyłu, chciałby ukradkiem ale niespecjalnie mu to wychodzi. Piąta widzi to i skacze jeszcze wyżej. Całe jego małe jestestwo chciałoby wrócić do zabawy, ale niedojrzała, raczkująca duma nie pozwala. Nagle Piąta upada i nie wstaje, przyciska dłonie do nienaturalnie wygiętej nogi, masuje podkurczoną stopę, krótki okrzyk bólu i następujące po nim jęczenie powoduje, że Szósty odwraca się gwałtownie, przerzuca nogi przez miękką krawędź trampoliny i dopada do siostry, powtarzając: Co ci?? Co zrobiłaś?? Bardzo boli? Nie ruszaj się!  Mamooo!

Taka to przyjaźń i taka więź, gdzie jedno bez drugiego istnieć nie może i wydają się być złączeni niewidzialnym sznurem uwagi, troski i zależności, a jednocześnie oddalają się od siebie codziennie, regularnie, w kłótniach, przytykach, złośliwościach i dogryzaniach różnego kalibru. Niczym Żabek i Ropuch w jednej z piękniejszych opowieści dla dzieci, o przyjaźni właśnie, i o tych relacjach codziennych, tak zwyczajnych, powtarzalnych i nieoryginalnych. Trochę tam mruczą na siebie, trochę się dla fasonu poirytują ale ukradkiem zrywają kartki z kalendarza by przyspieszyć wiosnę kamratowi, który do niej tęskni, jeden drugiemu wysyła list, choć widują się codziennie ale dostać list to przecież taka przyjemność jest i radość, opowiadają bajki nasionom, żeby rośliny szybciej rosły, przekonują się nawzajem o odwadze, która jest w nich i nie trzeba jej szukać po świecie, lubią razem się bać, razem szukać wiosny za rogiem i być ze sobą nawet wtedy, gdy są od siebie oddaleni: „I tak sobie siedzieli, trochę osobno, trochę razem, każdy sam, a jednocześnie z przyjacielem”.

O przyjaciół trzeba dbać jak o zdrowie, z konsekwencją i uporem, ale i z taktowną delikatnością. Być dla siebie ważnym to interesować się sobą i spełniać nasze wspólne życie razem, jednocześnie nie uzależniając od siebie drugiego człowieka oraz, w drugą niejako stronę – nie sznurując się na siłę, nie tworząc toksycznych pól ciążenia, z których często trudno się wyzwolić; nie inni ludzie nadają nam wartość, na uczucie zasługuje się z samego faktu istnienia wszak. Sytuacją idealną jest, zdaje się, pozostawanie we wszelakich związkach człowiekiem pełnowartościowym, a jednocześnie troskliwym, lojalnym, uczciwym i wolnym.  

Niech się Wam sypią obficie piękne i mądre przyjaźnie, niepodważalnie cenne, wolne od niewygodnych i krępujących zależności! Niech los stawia na Waszej drodze przyjaciół dopasowanych niczym kawałki układanki - twórzcie z nimi najcudowniejsze opowieści i najbardziej emocjonujące przygody, czerpcie siłę i witalność z dobrodziejstwa kontaktu z drugim człowiekiem. Pokłóćcie się czasem, poburczcie na siebie, a nawet i pogniewajcie, niech odrębności charakterów nie stanowią problemu, lecz są dobrym motywem do pielęgnowania dojrzałości – bo czymże jest rozwiązywanie konfliktów i dążenie do zgody jeśli nie wyrazem doskonalenia, integrowania osobowości.

A książkowe spotkanie z Żabkiem i Ropuchem polecamy nie tylko dzieciom. Mądrość istnienia zaklęta w prostocie przekazu. Ciepło i humor. Wydźwięk egzystencjalny tak oczywisty, że aż niemożliwy! Czytajcie!

Dobrej grawitacji - ludzkiej, uczuciowej, życiowej!


sobota, 23 kwietnia 2022

List jak najbardziej miłosny

 


Droga! Najdroższa!

Piszę do Ciebie ten niedługi list, gdyż wiem, jak bardzo lubisz słowa. Staram się, jak mogę, niezdarnie próbuję je wiązać tasiemkami zdań, ozdabiać najbardziej wyszukanymi epitetami, sypać obficie słodką interpunkcją, dyscyplinować akapitami i puszczać swobodnie po kuleczkach wielokropków, ale choćbym nie wiem, jak się starała, nie dorównam Twoim własnym kunsztownym librettom przekazu. Moje nieudolne starania, żałosne grafomaństwo, to ledwo nikła próba naśladowania Twojego sposobu chodzenia, umieszczania stóp w Twoich śladach. Trudno mi wyrazić moje uwielbienie ku Tobie tak dokładnie, jak chciałabym, oraz tak pięknie, jak na to zasługujesz;  moja niezgrabność rzeźbienia słów blokuje najszczersze ku temu chęci i potrzeby. Niech ta toporność w kwestii tworzenia emisji nie zniechęca Cię do dalszego wysłuchania tego, co strumieniem uczuć z serca i umysłu wypływa. Zatem! Będzie szczerze i nieco tkliwie, z wiarygodnych źródeł wiem, że lubisz sentymenty, zresztą tak samo jak nie gardzisz okrucieństwem, wstrząsającymi obrazami dramatycznych zdarzeń, prawdą, nieprawdą, rzetelnością informacyjną, wymyślonymi światami i postaciami nie z tej ziemi. Za to Cię cenię najbardziej, za wielobarwność, różnorodność i optymalizację wyrazu, za dostosowanie się do życia w każdym aspekcie i formie, za wychodzenie naprzeciw potrzebom i marzeniom wielu. Kiedy pomyślę, ilu ludziom pragniesz się przypodobać, ciemna i bezdenna zazdrość pochłania mnie całą, a jednocześnie dumna jestem ogromnie, że jestem jednym z nich, jedną z tych spragnionych, zauroczonych i zachłannych istot! Twoja chęć pomocy każdemu, Twoja empatia i czysty altruizm wzruszają mnie i wznoszą na nigdy nie kończące się wyżyny podziwu. Jesteś prawdziwym sensem mojego życia, odkąd pamiętam, odkąd objawiłaś mi się w formie lekko nadgryzionych kartonówek, poprzez kolejne kolorowe formy wyrazu, jakimi opowiadałaś odsłaniający się przede mną świat, aż do czystej i doskonałej postaci, w jakiej uwielbiam Cię po moje świadome, dorosłe dziś.  Idę z Tobą przez każdy mój dzień i nie pamiętam takiej daty, którą musiałabym zapisać jako dzień bezpowrotnie utracony, bo bez Ciebie. Zasypiam razem z Tobą, najczęściej w miłosnym uścisku ramienia i budzę się w środku nocy, spanikowana, zastanawiając się, gdzie jesteś, szukam gorączkowo przeczesując czerń godzin i wzburzone wody pościeli. Czasem chowam Cię pod poduszką chroniąc przed złymi snami, a rano odkrywam czule, gładząc po ciemnych kaskadach liter. Pijemy razem kawę, potem się rozstajemy, by wieczorem znów spotkać się oko w oko, Ty – dystyngowana, zawsze otwarta na propozycje i chłodno zaangażowana, ja – pełna emocji, stęskniona i wiecznie nienasycona. Bywa, że na pełnej zakrętów drodze dnia uda mnie się przystanąć, i dotknąć Ciebie, chowającej się w trawie różnych zobowiązań i powinności; czasem szukam Cię tam celowo, podarowując sobie ten krótki moment i tę niewielką przestrzeń. Uczucie mnie tłumaczy i rozgrzesza. Nie przeszkadza mi Twoja rozważna obojętność. Nie zmienia to w żaden sposób mojego do Ciebie afektu, i przysiąc Ci mogę, że wierna Ci będę do końca mego czasu, do mej ostatniej świadomej myśli.

Kocham Cię!

Kocham Cię, Książko!

Twoja oddana Czytelniczka -

w imieniu oraz z pełnomocnictwa wielu!

poniedziałek, 14 marca 2022

Przy kawie o tym, że w małych codziennościach możemy dokonać wielkich cudów

 



Długie cienie drzew ścielą się na leśnej drodze i falują wieloma odcieniami szarości, emanując ciepłem popołudniowego, jeszcze zimowego słońca. Przelatujące nisko ptaki łagodnie i płynnie upuszczają swoje własne cienie - fascynujące, ciemne, skrzydlate obłoki -  przecinając radośnie i drogę, i półświatło wysokich sosen, i rozświetlone promieniami plamy dnia, po czym nikną na wyschniętej trawie pobocza przechodzącego w zagajnik. Las oddycha spokojem. Otula łagodnością i bezpieczeństwem. Pulsuje optymizmem, lekko przyspiesza oddech zadowolonego z marszu ciała. Przekonuje o niezmienności, obiecuje stałość w formie i w uczuciach, zapowiada radosną monotonię praw natury. Namawia do ukochania życia, bo nie ma większej, niż ono samo, wartości.

Za linią drzew kończy się jego strefa wpływów, słońce zachodzi, zapada ciemność, a wraz z nią z mroku wynurza się strach, niepewność, niemoc, bezradność. Nieludzko zmęczona kobieta pcha wózek inwalidzki, w którym siedzi jej niepełnosprawne dziecko; pcha ten wózek w mrok, bo nie ma dla niej światła w trudnej codzienności. Płacze, ale nie widać na jej twarzy łez, nie narzuca się, nauczyła się już, że samotność jest jej najwierniejszą towarzyszką. I modli się też cichutko, bezgłośnie, by dobry Bóg zabrał jej dziecko przed nią, bo łatwiej zniesie rozpacz rozstania, niż okrucieństwo pozostawienia bezbronnej istoty na łasce losu. „O wszystko muszę walczyć, a i tak nie wiadomo, czy cokolwiek załatwię. Najpierw prosisz, potem się wykłócasz, a na końcu uważają cię za wariatkę i wytykają palcami.”

Koła wózka skrzypią, coś szeleści w zaroślach, do biegu podrywa się wataha wilków, zdezorientowanych, nierozumiejących, wyrwanych z kręgu naturalnych instynktów, pozbawionych swojego bezpiecznego świata z dala od ludzi. Dlaczego? – pytają ich mądre oczy – dlaczego nam to robicie? Dlaczego robicie to sobie? „ (…) przyrody nie trzeba zwyciężać, podbijać lub niszczyć (…)”, możemy się nauczyć żyć razem, razem na planecie, ale w swoich odrębnych światach, tak nam podpowiada natura, ona wie najlepiej, zaklęła nasze zadania w instynktach, posłuchaj człowieku, spójrz dalej, szerzej, głębiej, zrozum, że  w swojej wiedzy jesteś ułomny, niepokorny, chcesz zdobywać, niszczyć, dlaczego? Pytania wybrzmiewają i urywają się nagle, spadają na zbyt duży hełm jasnowłosej dziewczyny, stojącej spokojnie w umazanym krwią mundurze. Żołnierka przekłada ciężki karabin na drugie ramię, uśmiecha się… „Nie jestem bohaterką… Byłam ładną dziewczyną, w dzieciństwie mnie rozpieszczano… Kiedy zaczęła się wojna… Nie miałam ochoty umierać (…) Swoją córkę zostawiłam u teściowej (…) Bardzo tęskniłam… (…) Koleżanki, otrzyjcie łzy. To nasze pierwsze straty. Będzie ich wiele. Niech każda zaciśnie w pięści swoje serce.”

Las szumi, bezradnie zwiesza gałęzie drzew, próbuje zapleść zielony, bezpieczny kokon szczęścia dla matek dzieci specjalnej troski, i dla wyrwanych z kręgu natury wilków, i dla bohaterskich kobiet dźwigających na swych barkach trudy wojen, i dla porzuconych i głodnych dzieci z Limy, i dla niebieskookiego blondynka w czerwonej kurtce śniącego lepsze sny w stawie w Cieszynie. Ukochać takie życia jest trudno, przekonać o ich wartości jeszcze ciężej. Chyba tylko świadomość innych ludzi, wszelakie chęci poznawcze, pomocowe i edukacyjne mogą rozjaśniać ciemną stronę rzeczywistości i próbować zapalać światło nadziei tym, których wola istnienia wyrzuciła poza bezpieczną i kojącą przestrzeń egzystencjalnego lasu. 

Czytajcie reportaże. Być blisko życia, nawet tego trudnego, z aspektami i wydarzeniami, które nie mieszczą nam się w głowie to nasz człowieczy obowiązek, bo tylko w ten sposób mamy szansę życie owo zmieniać; wiedza i świadomość to pierwszy krok do skromnych i wielkich inicjatyw pomocowych. Do niepowielania i unikania błędów. Mamy w sobie naturalne pokłady siły i umiejętności, by dokonywać w małych codziennościach dużych cudów. Ostatnie dni są tego najdoskonalszym przykładem.

Nie ustawajmy w walce z mrokiem i nie zatrzymujmy się w drodze, która może zmieniać nasz wspólny świat na lepszy. 

Lepszy dla wszystkich.



piątek, 17 grudnia 2021

Przy kawie o czerni zła i niedoskonałych kredkach

 



Skupiona, począwszy od stóp odzianych w brokatowe kapcie z jednorożcem, aż po ostatni koniuszek włosa na głowie zaplątanego w roztrzepaną kitkę Młoda tworzy dzieło swojego życia. Arkusz papieru cierpliwie przyjmuje dokładne i energiczne mazaje kredek prowadzonych sześcioletnią, profesjonalną i  doświadczoną w artystycznym działaniu dłonią. Kontury roślin i zwierząt, wcześniej nakreślonych przez nią samą, powoli przyjmują barwy niestandardowe, niekoniecznie zgodne ze stereotypami, czy z zupełnie nieistotnym w procesie prawdziwego tworzenia realizmem wizualnym. Obserwuję ją spod oka. Zadowolona, przerywa od czasu do czasu pracę, zastyga z dłonią zawieszoną nad kartką, kredka w kolorze nieba przesuwa się między palcami w niemym zastanowieniu - czy stoimy, czy robimy, czy wracamy na odpoczynek do metalowego pudełka z przegródkami. Jednak robimy! Niebieska wzdycha z ulgą, słyszę tę ulgę w kojącym skrzypieniu nieco startego już rysika, gdy precyzyjnie obrysowuje strzeliste królicze uszy. Nagle dzieje się coś zupełnie nieprzewidywalnego, coś, co wydarza się tylko w najgorszych małoletnio - dziewczęcych snach. Kredka pod naciskiem palców Młodej traci przyczepność, rysik wyłamuje się z obudowy, rozpadając się jednocześnie na kilka drobnych kawałków, które w ułamku sekundy, w ostatnim życiowym podrygu znaczą swoją własną autorską kompozycją niebieskich kresek zbrodniczy ślad na kartce. Ślad niestety wykraczający poza ołówkowy kontur jednego z okazałych uszu króliczka. Młoda nieruchomieje. Słyszę, jak powolutku rozpada się jej dziecięcy, uporządkowany świat, w którym dawno już nie ma miejsca na niepokorność kredek, i który za chwilę rozpłynie się w deszczu łez, tworząc kałuże rozpaczy i rozżalenia, bo przecież „mama, ja umiem już kolorować „niewyjeżdżalnie”, a ten rysunek jest taki ważny i nie może być zepsuty, a zepsuł się i muszę od nowa…”. Zapobiegam tragedii błyskawicznie, przerywając Młodej rozpoczęty już proces żalu tuż za progiem krytycznym, gdy tylko drżenie brody w charakterze preludium świadczy o zbliżającej się kakofonii lamentów. Szybko sięgam do leżącego obok piórnika i wyjmuję owalną, białą gumkę do mazania, z triumfem podnoszę ją do góry, niczym trofeum zdobyte w najważniejszych zawodach świata i kładę na kartce obok niebieskiego dowodu zbrodni, jakiej dopuściła się porzucona teraz i pozbawiona godności niekompletna kredka. „A, zapomniałam, że te kredki można wymazać” - mruczy Młoda i jej kilkuletnia kraina istnienia, stojąca w obliczu całkowitego pogrążenia się w ciemności, w której nic tylko deszcz, chłód i ruiny, nagle odzyskuje oddech, jaśnieje i prostuje się, łapiąc w locie spadające powoli odłamki pokruszonej wiary w siebie. Wszystko wraca do normy, chmury rozpływają się po nieboskłonie, gumka zaciera ślady zbrodni, a królik odzyskuje regularny kontur narządu słuchu, który staje się wyraźnie podkreślonym i powoli wypełniającym się kolorem kickowym uchem. Świat pomalowany na niebiesko emanuje optymizmem.

A gdyby tak można było wymazać z toczących się dziejów świata całe zło? Pozbierać wszystkie gumki do ścierania i starannie zetrzeć z ludzkich umysłów wszelkie plany, przyczyny, chęci, powody, predyspozycje i kaprysy, pchające do mrocznych zachowań i działań? Gdyby, jak z dziecięcego rysunku, udało się wymazać przemoc, krzywdę najsłabszych, niesprawiedliwość, chciwość i obojętność, biedę, wykorzystywanie, brak empatii, okrucieństwo, kłamstwa i oczernianie, hipokryzję, nietolerancję, pychę i zwykłą ludzką głupotę? Trudno sobie wyobrazić taki świat. W dzisiejszej książce do kawy natężenie zła i krzywdy przekracza granice czytelniczej wytrzymałości, to chyba jedna z bardziej przejmujących książek Joanny Bator, gdzie zło podane zostaje na tacy w prostej beletrystycznej panierce, tak zwyczajnie i prosto, jak gdyby stanowiło zupełnie oczywisty element świata. Co, rzecz jasna, staje się jeszcze dosadniejszą gradacją nikczemności. Ukryta między prostymi słowami i w toczących się rozmowach niegodziwość stanowi literacko atrakcyjny element zaskoczenia. Trochę jak w życiu, przyznacie, gdzie zło czai się tuż za rogiem i nie spodziewamy się zupełnie spotkania z nim w cztery oczy.

Przy odkładaniu książki na półkę pojawiła się spontaniczna myśl, żeby wymazać treść, po prostu. Pożyczyć gumkę od Młodej i z rozmachem wytrzeć najmniejszy ślad myśli, każdą pojedynczą literę i ostatnią kropkę na końcu ostatniego zdania. A później zamarzyło mi się wymazanie zła z całej otaczającej mnie rzeczywistości. Nie mogę tego zrobić, niestety, mogę jedynie próbować ścierać ślady podłości zwyczajnych, codziennych, zapobiegać im, uczyć się je rozpoznawać i wypraszać ze swojego życia, z mojego skromnego kawałka podłogi.  Tylko tyle mogę.

Czytajcie, albo i nie. Wymazujcie wszelkie przejawy zła na miarę swoich możliwości, w swoich małych i większych ojczyznach. I kolorujcie swój świat nawet wtedy, gdy podłamują się zniechęcone i przerażone kredki.  Zło czai się w ciemności, żywi się czernią i ginie w kolorach dobra.


czwartek, 2 grudnia 2021

Przy kawie... o strachach

 



Troskliwie i pieczołowicie układane za dnia strachy, oswajane, głaskane po kudłatych głowach nieuczesanych lęków, wychodzą z pozornie uporządkowanych kryjówek wraz z pierwszą smugą ciemności. Szybko zapominają, jak zostały dobrze potraktowane, jak im przytulnie i przyjemnie było w kokonie dnia, jak nakarmione optymizmem drzemały, otulone kocykami racjonalizacji, rozsądku i zadaniowości. Nocą budzą się gwałtownie, otwierają okrągłe oczy, w których czai się najpierw delikatne napięcie, po chwili ostrożna obawa, a później już tylko nagie przerażenie. Emanują okrutną pewnością siebie i za nic mają wspomnienie dnia, gdy mruczały zadowolone jak kociaki w błogim dobrostanie zaspokojonych potrzeb. Mnożą się szybko, czasem mam wrażenie, że przez jakiś pokrętny proces pączkowania wyskakują jeden z drugiego, równe sobie, albo wyciągane jak nieskończone matrioszki, odwrotnie - każdy większy od poprzedniego. Są personalizowane, przypisane nam jak kolor oczu albo preferencje smakowe, przyszyte jak metka, którą trudno oderwać. Życie produkuje je dla nas bez pytania o faktyczne zapotrzebowanie, uważa, że to dla naszego dobra, bo tak było zawsze i już, bo tak jest normalnie. Przyzwyczailiśmy się. Moment dziejowy, w którym się wszyscy znaleźliśmy, darzy nas strachami, czerpiąc je z rogu obfitości zdarzeń i decyzji. Strachy za oknem, strachy w formie pikseli na ekranie, strachy krajowe i strachy światowe, strachy w rodzinie i strachy globalne. I choćbyśmy nie wiem jak starannie je oswajali, w nocy i tak pokazują swoją prawdziwą naturę, niczym zwierzę w zagrożeniu,  człowiek w panice, lub ćma trzepocząca się w kloszu, który stał się jej więzieniem.

Nie czytajcie książek o strachach najstraszniejszych, takich, które zginają codzienność do ziemi nie tylko nocą, ale i za dnia. Poznawajcie strachy, które można okiełznać, zaprzyjaźnić się z nimi, a potem może i nawet pożegnać, gdy niekochane i zbędne będą stały w progu z walizką niewykorzystanych możliwości, ciasno upakowanych historii, których nie było. Można takim strachom stawić czoła, bo gdy się je zobaczy i niechcący wysypie literkami z kart, będą już znane, będzie wiadomo, jakie smaczki lubią i czym je zwabić do pokoju pożegnań. Książka dużo podpowie na pełnym grozy sprawdzianie życia, otworzy różnorodny warsztat umiejętności radzenia sobie z każdym lękiem; to, co znane, staje się swojskie i łatwiejsze w prowadzeniu na smyczy oczekiwań. Zatem: czytajcie dużo, oswajajcie swoje i nieswoje strachy, uczcie się od nich siły i sprawczości, śpijcie nocami –  wertujcie książki za dnia (albo odwrotnie). Nadchodzące Święta Bożego Narodzenia czynią ku temu doskonałą okazję, pochłaniajcie całe talerze dobra zawartego na stronach, zjadajcie nieograniczone ilości słów pisanych, wypijajcie cierpkie wino niepokoju po to jedynie, by po chwili poczuć w sobie rozchodzące się ciepło wiary, krójcie na kawałeczki światy wyobraźni, by delektować się nimi jeszcze długo potem.  Patrzcie w oczy swoich bliskich, aby zobaczyć w nich miłość i własną, niepodważalną moc czynienia z życia samospełniającej się przepowiedni szczęścia, nawet jeśli w tym szczęściu dane Wam będzie znaleźć łyżkę trwożnego dziegciu, szczyptę wątpliwości i niepokoju, oraz kilka ziarenek zadowolonych z siebie stresów.

Do kawy dziś dobra książka dobrej autorki. Sue Monk Kidd „Księga tęsknot” – uczta historyczna, beletrystyczna i emocjonalna, nie tylko dla wierzących w jednego Boga. Czytajcie!

Spokojnych, ciepłych, zdrowych oraz inspirujących Świąt, ze strachami poukładanymi równo w szufladach. Niech sobie śpią.

A.B.