Lokal jest słabo oświetlony,
nieliczne lampki i żarówki odbijają się refleksami w szkle kolorowych butelek
za kontuarem. Klimat tworzą plakaty, gitary wiszące na ścianach i czarno-białe
fotografie zespołów muzycznych goszczących przez lata na małej scenie pubu. Z
głośników The Rembrandts kojąco szarpią struny w melodyjnym zapamiętaniu,
przekonując, że nie jesteśmy tymi samymi ludźmi, których znaliśmy. Przetarty
welur kanap w kolorze butelkowej zieleni przyjemnie oddaje energię generowaną
przez czystą radość cielesnego, osobowego zawłaszczenia powierzchni. Nad stołem
przetacza się łoskot śmiechu, snuje się ton rozmów cichych, który przy
krawędziach pytań i zadziwień zapętla się nagle, zaczyna wirować, wydobywając
dźwięki głośnego przekonywania, emocjonalnego wyrażania wątku, który spadł
nieopatrznie. I nic, tylko pobrzękiwanie szkła, te głosy, ten śmiech i ta
muzyka. Dwadzieścia lat później nie zmienia się nic, tylko stół zastawiony
bardziej szkłem i rozmowami, które dojrzały w słońcu minionych lat, rozrosły się
w kiście doświadczeń, zdarzeń, przypadków. Kogoś nie ma, ale ktoś inny ozdabia
pustkę ciekawą indywidualnością, komuś posiwiały skronie, ktoś zmienił rozmiar,
komuś rozlały się rzeki żył na dłoniach, bo przecież życie to nie bajka, i nie
film. I znów wirują słowa radosne, troskliwe, ciche i zawstydzone,
onieśmielone, tuż przy odważnych, bystrych, pękatych dumą i satysfakcją. Skrzą
się pary oczu, jak jeziorka ukryte w sitowiu pierwszych zmarszczek, różowią się
policzki, na ramionach siadają emocje, które zagoszczą tu na dłużej, ołówkiem
wspomnień zapiszą sens i podyktują zadanie domowe – nie zapomnij, nie utrać,
nie zrezygnuj.
Kilka par dłoni w gestach
tętniącej gestykulacji zupełnie nieświadomie rozpina solidny most pomiędzy tym,
co było, a tą chwilą, która trwa; stoją na samym środku mostu, tam gdzie
błyszczy „friend zone”, która wyznacza trend na całe ich życie. Jakiż to był
wspaniały czas, gdy stanowili dla siebie wszystko – nie tylko przyjaciół, ale i
rodzinę z wyboru, byli sobie najbliżsi, razem zmagali się z trudami wchodzenia
w przerażającą dorosłość, razem próbowali się dopasować do układanki oczekiwań
społecznych i jednocześnie nie wypaść z huśtawki własnych, rozbujanych,
niedookreślonych pragnień. Razem rozbijali mury pełne absurdów, buntowniczo
stawali przeciwko zamachom na wolność i niezależność, po czym wypłakiwali się
sobie nawzajem w rękawy zrozumienia, gdy ta upragniona i młoda wolność
soczyście policzkowała ich pełne nadziei plany. Rozbierali się przed sobą z
kolejnych warstw pozorów, prezentując intymność nagą i dużo bardziej prawdziwą,
niż zwyczajowa cielesność. Wyłuskiwali z siebie sekrety i w przypływie frustracji
zdradzali je namiętnie, by się w rezultacie zbliżyć do siebie bardziej. Miewali
uczty bogów, które czyniły z nich wielkich tytanów, po czym żebrali o resztki
złudzeń, mierząc się z depresjami swoich wątłych i delikatnych psychik.
Przerzucali się kłamstwami, czasem ranili celnie z precyzyjną dokładnością, dobrze
wiedząc w jakie bolesne miejsce uderzyć, a potem tulili się do siebie, wiążąc
pakt o nieagresji złotym łańcuszkiem łez.
Na końcu mostu jest dobre
dzisiaj, jest ten sam stolik w pubie i te same wiecznie młode twarze. Fabryka
czasu dodała akcesoria – zmarszczki, kilogramy, bardziej stonowaną paletę barw
włosów, oczu i skóry. Każdy przytargał ze sobą spory plecak doświadczeń,
radości i trosk, sukcesów i porażek; upiększający zestaw lat wygładził
usposobienia i zaokrąglił kanty charakterów. Ciągle jednakowoż ta sama nić
porozumienia wiąże ich pełne uczuć serca, ciągle się znają do granic
niedowierzania i lubią w sobie to samo, choć życie ich rozpięło na różnych
orbitach zadań, w różnych strefach wszechświata. Ciągle stanowią dla siebie te
same cząstki jabłek, nieważne, że nadgryzione i z pomarszczoną skórką.
Przynoszę Wam dzisiaj książki,
których treści nie trzeba przedstawiać. „Przyjaciół” znają chyba wszyscy, tak
jak i spora część istot współczesnych jest w posiadaniu wiedzy o tym właśnie
niepojętym fenomenie kulturowym, serialowym, który wywarł wpływ na ludzi na
całym świecie. Pokazał dosadnie, jak ważny jest czas w życiu człowieka, gdy
najważniejsi są przyjaciele. Ten czas, gdy czując zew dorosłości, rozrywamy
oplatające nas ciasno ramiona rodziców i opiekunów, i strzałą rzucamy się, jak
w ogień, w obcy nam, trudny świat. I tylko dzięki podobnym sobie, zagubionym
idealistom, współczesnym Werterom błędnych autorytetów, Judymom dobrych chęci,
herosom i naprawiaczom wielu społecznych krzywd, jesteśmy w stanie przetrwać,
wspierając się nawzajem na swoich niepewnych ramionach.
A kiedy życie nam już dokopie,
kiedy przyjdzie moment kryzysu, kiedy w ciemnościach wielu nocy i w smutkach
deszczowych poranków, nie wytrzymując oskarżeń, zaczniemy krzyczeć najgłośniej,
jak potrafimy, że przecież: „We were on a break!”, możemy się spodziewać, że właśnie
najpewniej oni zbiorą z podłogi nasze rozbite i brudne zasoby, i klejąc je
własną siłą, miłością, zrozumieniem, zbudują razem z nami zupełnie nową jakość.
Czytajcie i nie zapominajcie o
swoich strażnikach dusz. Ja również dziękuję
- z całego serca dziękuję -moim
prywatnym obrońcom, moim Przyjaciołom.
Książki na fotografii:
·
Matthew Perry „Przyjaciele, kochankowie i ta
Wielka Straszna Rzecz”
·
Saul Austerlitz „Pokolenie przyjaciół.
Zakulisowy obraz kultowego serialu”
·
Kelsey Miller „Przyjaciele. Ten o najlepszym
serialu na świecie”
·
G. Susman, J. Dillon, B. Cairns „Friends. Przyjaciele na zawsze. Ten o
najlepszych odcinkach”