Całkowicie zmyślona podróż w
nieprawdziwym, wakacyjnym czasie, gdy kradniemy codzienności kilka zwykłych dni
i wyrzucamy je falą kaprysu na nadbałtycką plażę. Zaskoczonym wzrokiem
obejmujemy przekłamane morze, spokojne jak cisza, bez grzyw spienionej wody,
bez szumu i huku przelewających się litrów. Fałszywy styczeń w przebraniu listopada, smętny i szary, muska wcale nie morskim wiatrem nasze zmęczone twarze
i płacze drobnym deszczem, w rozpaczy, że zgubił gdzieś zimną biel, i chłodne
błękity, i niebieskawość szybkich zmierzchów. Na brudnym i pełnym szpetnych
niby–kawiarenek, niby–sklepów z pamiątkami i niby–ławek pomoście, który udaje
molo z latarniami i ławeczkami niegdyś klimatycznymi, spacerują ludzie z
nieprawdziwymi psami. Wiecznie zdziwione pekińczyki, chore na wodogłowie, z
tendencją do wypadania oczu, smutne mopsy z krótkim oddechem i przesuszonymi
gałkami ocznymi, z wysokim ciśnieniem czaszkowym, chude dogi o zbyt małym sercu,
jak na tak słuszne, wysokie ciało i pocieszne bernardyny, skazane na chore
stawy i zawały mięśnia sercowego. Podrobione psy, efekty szalonych snów
niedojrzałych naukowców bez wyobraźni, w całkiem prawdziwych laboratoriach
genetycznych. Wracamy umownym molo na promenadę gwiazd, gdzie nie ma
prawdziwych gwiazd, i kupujemy sztuczne owoce, pochodzące z dojrzewalni, a nie
z drzew, oraz fikcyjne pomidory, które smakują jak tektura. W sklepie z
pamiątkami oglądamy porcelanowe miniaturki polskich latarń, prosto z Chin, oraz
magnesy na lodówkę z letnim widoczkiem sielskiej, bałtyckiej plaży, podobno tej
w Międzyzdrojach - made in Indonesia. Do torebki przypinam brelok, będzie miłym
wspomnieniem - w rytm moich kroków kołysze się serduszko z oszukanego bursztynu,
z zatopionymi w środku muszelkami, które nigdy nie widziały morza, gdyż są
plastikowe i jedynie inspirowane.
Żyjemy w świecie na wskroś
nieprawdziwym. Fikcja bywa znośna, znormalniała nam, zatarły się granice
pomiędzy tym, co jest, a tym, co powinno być. Drobnych nieścisłości dnia
codziennego nie warto nawet wrzucać w świadomość, gdyż w dużej mierze nie mamy
na nie wpływu, a one, bywa, nie mają bezpośredniego wpływu na nas. Książka,
którą dziś proponuję Wam do kawy dowodzi jednak, że żyjemy tuż obok oszustw o
wiele większych i takich, które zdmuchują z powierzchni zasłużonego,
szczęśliwego życia, niczym piórko z dłoni, udręczone i bezbronne istoty.
Rodzina. Taka sobie zwyczajna: rodzice, dwie córki, praca, szkoła, poprawne
relacje ze środowiskiem. Wewnątrz zaś - prozaiczny, paradoksalnie normalny
dramat jednej z dziewczynek; normalny dlatego, że sama ofiara nie jest
przekonana co do tego, że powinno być inaczej. Tak po prostu jest. „Bo mama
mówi, że przecież mnie kochają, a kiedy dostaję lanie, to tata nie ma na myśli
nic złego”. Historia opowiedziana bez zbędnych emocji, nie przerysowana,
momentami wręcz oszczędna. Dlatego tym bardziej wstrząsająca. Ile mamy wokół siebie takich rodzin i podobnych
dramatów w nich? O ilu wiemy i zamykamy
oczy, ile zaś jest nam nieznanych, pozornie dla nas niemożliwych? Jak wiele
razy opowiadano nam historie, gdzie na wszelkie sygnały o przemocy domowej
otoczenie, nawet to kompetentne, nie reagowało odpowiednio, lub wcale? Ile jest
tchórzostwa w tym braku pomocnej dłoni, ile egoizmu, braku wiedzy, narzędzi, ile
zwyczajnej ludzkiej niemocy? Nie bez
powodu w krótkiej powieści, po poszczególnych kartach życia narratorki
przechadza się wrona, symbol nieszczęścia. Przemoc to zawsze nieszczęście, brak
pomocy, pomimo niepodważalnych sygnałów i wołania o ratunek, to brak człowieczeństwa
w człowieku. W książce szybko znajdziemy takich nieprawdziwych ludzi, dla
których nie ma usprawiedliwienia, choć lekko pulsowało i współczucie, i chęć
zrobienia czegoś odpowiedniego. Niektórzy bohaterowie zawiedli w sposób
niewiarygodny.
Nie można zamykać oczu na krzywdę
ludzką, zwierzęcą, jakąkolwiek. Nie można godzić się na nieprawdę, bądźmy
czujni i empatyczni, szukajmy wsparcia profesjonalistów, jeśli sami nie
jesteśmy w stanie udźwignąć problemu. Działania pomocowe to często długi i
trudny proces.
Nie ma sytuacji bez wyjścia i nie
ma istot, dla których wszelkie drogi pomocy są zamknięte. Każdy, najdrobniejszy
nawet gest, może zmienić czyiś świat.
Odwagi w zmienianiu otaczających
nas małych, indywidualnych, trudnych światów serdecznie życzę i sobie, i Wam!