Samoświadomość tkwi w niej jak igła. Praca nad sobą szarpie, czasem wyrywa wnętrzności, a czasem próbuje przytulać, i nawet pozwala na dotyk, ale jedynie przelotny, ledwo muśnięcie palcami po wielce znaczącej paprotce na bolącym ramieniu. A co jeśli jednak czegoś ciągle nie widzi, jeśli ciągle przesłania jej obraz jakaś nabyta ciemność? Jak wtedy, gdy bezmyślnie klepała paciorki różańca, pilnowała codziennych rozmyślań z grubej, niebieskiej książeczki i wiecznie się biczowała za myśl, mowę, uczynek. Ograniczoność widoku i medytacje rozpaczy, w złotej klatce obietnic. Dotkliwość tego wspomnienia generuje cykl drżeń, i na powierzchni znów płynie lęk, że może ma taką tendencję, taką nabytą skłonność do nie widzenia wolności.