Morze szumiało tak samo, tak samo ścigały się fale i rozbijały z impetem gniewne, pochmurne czoła o podniszczony falochron. Niosłam swoje przebranie w głębokich kieszeniach wstydu, piasek wdzierał się wszędzie, czułam drobinki we włosach i w świeżo wypranych myślach. Ślady, które szły za mną zupełnie nie znikały, byłam już skrępowana tym dziwnym szpiegowaniem, może trzeba je było, wróciwszy, dokładnie i solidnie z mokrego piasku wyzbierać. Mój uśmiech był ułożony, zachowywał się cicho, jak dobrze wychowany, karny, posłuszny szczeniak.
Mówiłam zupełnie nic, kiedy rozpadał się świat, i jeszcze dosadnie mniej, kiedy zaczęłam układać konfekcję ważnych spraw. Na samym dnie kilka wspomnień, wyżej, w kosteczkę pragnienia, dwie wstążki oczekiwań i szalik możliwości. Poszewka na wielkie plany, które by trzeba strzepnąć, powydobywać puchatość. Ciepły koc lekkich marzeń. Na samym wierzchu odwaga i nowe, z metką, współczucie.
Morze płynęło kojąco, wzbijając kropelki słów, mówiło, że rozumie i że z tej garderoby będzie jeszcze galeria, a może i dom mody, prawdziwy, ekskluzywny. Ale nie uwierzyłam, porządek jest na chwilę i nie jest najlepszym dowodem na braki bałaganów, pozory, jak wodorosty, oplatają kończyny w najczystszej morskiej wodzie.
Chciałam być z morzem sama, usiąść na ciepłym piasku i oprzeć się plecami o zawsze czuły horyzont, za którym znika słońce, w ciszy i ukojeniu chciałam morzu się spłakać i zasnąć w zmęczonym bezgłosie. Morze, choć dobre w konkursie na poziom decybeli, zachwyca talentem milczenia.
Morze i ja to cisza.
Ludzie to ciągły szum.