Obserwatorzy

poniedziałek, 26 maja 2025

Słowo



Rozkleja się powoli szary, majowy świt; ciągną się jeszcze nad horyzontem ciemne smugi nocy, ale przy brzegach odklejenia obnaża się różowość, żywa tkanka nowego dnia. Trudno określić, czy słońce zechce wyjrzeć, czy pozostanie w ukryciu na resztę roboczych godzin, zasłaniając się chmurami innych, pilnych obowiązków i tłumacząc nieobecność pracą koniecznie zdalną.

Słowo "mama" obracam na języku, czuję jego miękkość, przyjemny gładki kształt i niezbyt intensywny, spokojny smak, słodkawy, owocowy. Jem słowo ze smakiem, częstuję się ochoczo, gdy mam je podane na tacy w sześciu smacznych porcjach. Sześć razy całowałam malutki, ciepły łepek, witający świat, sześć razy obserwowałam sztukę stawania na własnych nogach, sześciokrotnie wyrywałam sobie serce podczas oddawania kawałka siebie do strasznej, obcej placówki zwanej przedszkolem, kupowałam sześć wyprawek do pierwszej klasy i sześć par trampek na wuef. W nieuchronnym procesie oddawania sześciu żyć światu, fragmentarycznie, w różnych odcinkach czasu, cieszyć się mogę jedynie ze smaku tego słowa, bo wiem, że zostanie ze mną na pewno, dłużej, do końca.  

Słowo "matka" uczestniczące w cudzie mej wczesnej bezradności - jest cierpkie, kaleczy wnętrze buzi, zostawia gorycz i obojętność. 

Bardzo nie chcę być takim smakiem na językach sześciu żyć, bardzo. 

Jednak nie zabiegam o smak na siłę, żyję, jak umiem najlepiej, dbając o własną świeżość. Leczę się z oczekiwań, uczę przyzwoitości, podsuwam talerze pełne ciepłej miłości i kubki z akceptacją. Sprzątam przestrzeń rozwoju, naprawiam zepsute dni, ścielę łóżka talentów przewietrzonymi marzeniami, wieszam firanki alternatyw. Na biurkach układam przyborniki z siłą, mocą, odwagą, w szufladzie zostawiam kilka ryz szczęścia i spełnienia. Cichaczem wyjmuję z plecaków największe głazy zmartwień i wsuwam w kieszenie kraciaste chusteczki siebie, by być zawsze pod ręką. 

Obiecuję być.