Obserwatorzy

czwartek, 18 marca 2021

Off top - Biblio-reklama :)

 


Gdzieś Nad Niemnem, a może i na Wichrowych Wzgórzach, tam, gdzie Jeździec Miedziany brnie przez nieprzebrane śniegi Narni, odwiedza Dolinę Muminków, wstępuje na ciasto dyniowe do Hogwartu  i poszukuje rudej piękności w Avonlea, znajdziecie wspaniały Skarbiec niesamowitych wrażeń. Nazwa jego niepozorna – Biblioteka – kryje w sobie Ukryty Motyw, który musicie odnaleźć sami. Chętnie pomoże Wam w tym Buszujący w zbożu, może nawet Ten Obcy, nie ulega zaś wątpliwości, że gdy go już odnajdziecie, zatańczy dla Was Mały Lord, zaśpiewa Mała Księżniczka, a Faraon po cichu zdradzi tajemnicę, O czym szumią wierzby. Prawdziwe Wesele będzie huczne, trwać będzie Noce i Dnie, a program artystyczny na Cmęntarzu Zwieżąt, w reżyserii Pana Kleksa przygotowali Ludzie Bezdomni, choć przeszkadzał im w tym trochę Ostatni Jednorożec, pragnący urządzić spektakularny Potop,  Lalka  zaś uparła się na pełen pasji pokaz Ogniem i Mieczem. Na szczęście Biały Kieł pogodził wszystkich, Hobbit z wyrzutem zapytał: Quo vadis? i po imprezie obiecał wszystkim spotkanie na Tajemniczej wyspie, gdzie od dawna czeka już znudzony Cień Wiatru. Wrażliwy Pan Tadeusz, lekko przestraszony, że Rozdziobią nas kruki, wrony postanowił udać się W 80 dni dookoła świata, ale Chłopi namówili go na Jeszcze jeden oddech i postanowił zostać. Zaintrygowany czeka przy Magicznym Drzewie, jedząc Kwiat Kalafiora i pisząc smsa do najlepszego przyjaciela Tomka z pytaniem, czy wyjechał już z Krainy Kangurów, bo zabawa nabiera tempa. Nie idźcie dziś Na jagody, zapomnijcie o Spotkaniu nad morzem, nie przejmujcie się zimnym Przedwiośniem, porzućcie wszelkie Syzyfowe prace i przekroczcie ciasną Granicę – poczujcie prawdziwy Zew Krwi i przybywajcie do nas!

Gminna Biblioteka Publiczna oraz Filia zapraszają serdecznie do Tajemniczego Ogrodu czytelniczych wrażeń J

Przy kawie... o tajemnicach Wszechświata

 


Takie wrażenie, uczucie nagłe, że niebo spada na ziemię, i jest już tak blisko, na wyciągnięcie ręki,  masz pewność niemalże, że za chwilę uderzy z impetem o ziemską, marną powierzchnię, ale w ostatniej chwili zastyga jak gdyby w zastanowieniu, hamuje tuż przed nieuchronnym, zdawało by się, kontaktem, i powoli wraca ku górze, lekko, windowane na niewidzialnych sznurkach przez tajemnicze dłonie. Pamiętasz? To nocą, ciepłą, letnią, gwiaździstą, gdy siedzieliśmy na ganku, mówiłam – Zobacz, jak niebo jest blisko. A choćbyś cały wzrok wytężył, oczy zupełnie wypatrzył, nie zobaczysz nic ponad to, co niebo nam samo odsłoni. Garść gwiazd, kilka odcieni szarości, jasny księżyc na pocieszenie. Dalej już nic, tylko przestrzeń, ciemność, choć wcale nie pustka, Wszechświat żyje więc tętni, oddycha, mknie w korowodzie odbitych świateł, bawi się odłamkami skał, kręci bączkiem pierścieni i rzuca piłeczkami planet, podkręcając je radośnie w ruchu wiecznie wirowym. Nie mów, że za tysiąc lat będziemy mieć go dla siebie, nie planuj kolonizacji ufnych, bezbronnych ciał niebieskich tak, jakbyś planował wakacje w Zakopanem. Zostawmy go w spokoju, bądźmy wdzięczni za ten nieznaczny rąbek tajemnicy, który nam dane było odkryć, i który ciągle, od czasu do czasu, po małej łyżeczce karmi nas nowym smakiem. Pozwólmy żyć planetom i wszelakim bytom, o których nic nie wiemy, których nie znamy. Kosmos to nie jest nasz świat, nie mamy do niego prawa, ze swoim rozbuchanym konsumpcjonizmem nie nadajemy się do niego, wzbudzamy w nim wieczny niepokój, jesteśmy tam widziani co najmniej niemile, bo nasze rakiety ostrymi kadłubami ranią dotkliwie przestrzeń, która nie jest naszą własnością, a wszędobylskie satelity odbierają godność niepojętej tajemnicy niebiańskiego terytorium. Do czego zmierza ludzkość? Dlaczego za wszelką cenę ciągle chcemy zawłaszczać? Nie – poznawać, nie – badać, nie  - z pokorą i nieinwazyjnie eksplorować. To już nam nie wystarczy. Chcemy być lepsi, chcemy panować bo wydaje nam się, że taka jest nasza natura i do tego zostaliśmy powołani. Otóż guzik. Guzik prawda. Jesteśmy tak samo sekwencją łańcuchów bloków budulcowych czyli wszelakiej maści białek  jak ameba, tapir malajski i pokrzywa pod płotem. Charakteryzuje nas rozwój mózgu w stopniu wyższym niż inne formy życia na ziemi ale ciągle to tylko odmienna układanka aminokwasów, ot, taki wybryk natury. Jakie są zatem granice naszego samouwielbienia? Naszego narcyzmu, który i może byłby nieszkodliwy gdyby nie wywodziła się z niego zaślepiona chęć panowania nad wszystkim, żywym i nieożywionym, znanym i tajemniczym? Dostaliśmy ostatnio po głowie od natury, szalejący po świecie wirus to taka mała słodka zemsta za nazbyt wysokie mniemanie o sobie i niepowstrzymany pęd niszczycielski. Serio chcemy ją wkurzyć jeszcze bardziej? Następnym razem pewnie nie będzie już tak miło, zatem, cóż, czas się ogarnąć. Mniej chcieć, więcej świadomie być. Zaczerpnąć trochę pokory, uderzyć się w pierś i przyznać do błędu. Zmiany zacznijmy na poziomie lokalnym  - nie mówmy innym, jak mają żyć. Nie zabierajmy prawa do istnienia według własnego uznania tak ludziom, jak i zwierzętom, roślinom, przestrzeniom ziemskim i kosmicznym.


Nie mów gwiazdom, że mają świecić dla ciebie, z pokorą badaj tajemniczość i piękno świata, nie strącając najmniejszego włosa z ów głowy.

I jak to się pięknie składa, że akurat w ten niespokojny w przyrodzie czas, na orbitach planet kultury obchodzony jest rok Lema, ku czci jego setnej rocznicy urodzin. Jak on pięknie pisze o niezwykłości Wszechświata, z jakim kunsztem, wielobarwnym słowem, maluje obrazy z własnej wyobraźni! Bo cóż to jest za wyobraźnia!  A obrazy to mało – w świecie jego fantazji swoistą, bo niejednoznaczną formą uwielbienia dla nieziemskiej inności jest przede wszystkim szacunek oraz mniej lub bardziej zawoalowany apel: pozwólcie istnieć! Poznawajcie, ale nie ograniczajcie! Nie wtrącajcie do lochu własnych prymitywnych potrzeb władzy!

Do kawy dziś Solaris, zachwycające dzieło będące reportażem z nieudanego kontaktu ludzkości z obcą formą inteligencji, które dobitnie pokazuje, że nie ma możliwości zrozumienia Wszechświata. Każda próba zbadania jego właściwości potęguje rozpaczliwą bezradność człowieka, bo właściwie wygląda na to, że to nie ekipa badawcza a  przedmiot badania, czyli ów twór przeprowadza eksperyment na ziemskich agresorach.
Czytajcie, a potem spójrzcie w niebo, bo jest tam i piękno, i siła większa od najpotężniejszych armii świata. Nie trzeba rozumieć, by pięknie żyć.

niedziela, 14 marca 2021

Przy kawie... o kobietach, z dystansem ;)


 


Jestem kobietą.
Podobno wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie i słodkie żywioły we mnie tkwią. Z tymi żywiołami to bym nie przesadzała, wiadomo wszak, że kobieta to chodząca łagodność, wrażliwość i delikatność a jakieś gwałtowne reakcje to zwykłe pomówienia. Że histeryczna osobowość? Niestabilność emocjonalna? Proszę cię.  Kiedy jakaś nader niesprzyjająca okoliczność zdenerwuje moje delikatne jestestwo, wolę się dystyngowanie obrazić. Choć nie, wróć, ja się nie obrażam. Ja zapamiętuję. Po to, by w odpowiednim czasie zdjąć taki zakonserwowany, zawekowany argument z półeczki mojej życiowej zaradności i przenikliwości. Klasyk powiada, żeby nie wkurzać białogłowy, bo ona pamięta rzeczy, które się jeszcze nie wydarzyły. Zanotuj sobie tę jedną z wielu prawd.  Oraz nie zamierzam się z tobą kłócić, wyjawiam ci tylko sugestywnie, dlaczego nie masz racji. O co mi chodzi? O nic.
I tak stoję przed lustrem, ja, Kobieta, poranną porą, niczym jasny promień słońca na zachmurzonym niebie szarej rzeczywistości. Piękna jak zawsze, choć zdaję mi się, że dziś to już z tym pięknem przesadziłam (kolejny klasyk!), oczywiście w granicach rozsądku. Wczoraj, kiedy ujrzałam na mieście koleżankę ze studiów to prawie mi korona spadła, tak się wzdrygnęłam! Strasznie zbrzydła, aż miło popatrzeć. Stoję zatem przed lustrem spowita pachnącą mgiełką swoich zachwytów, idealna, gładka i krągła… że co? Za dużo tu i tam? Żartujesz chyba! Ja nie tyję, ja zwiększam swoją fascynującą, erotyczną powierzchnię użytkową. Waga? Nie używam, bo mnie menda pogrubia a dietę owszem, zaczynam, regularnie, zawsze w ten sam dzień. Jutro.
Cztery godziny później – wyjście na zewnątrz wymaga odpowiedniej oprawy właściwie artystycznej, po to, by stanowczo podkreślić wyjątkowość i wrodzoną tendencję do wzbudzania zachwytów– odziana w szaty godne królowej, stąpająca na obowiązkowych w sytuacji wyjścia czerwonych szpilkach – wsiadam do swego mechanicznego rumaka i odpalam silnik. Za kierownicą czuję się jak bogini – ja prowadzę, a inni się modlą. No nie przesadzaj, po co mi kierunkowskazy, po co inni mają widzieć, gdzie jadę. Trąbią? A widzisz, poznali się na mojej zapierającej dech w piersiach urodzie, to takie drogowe oklaski, przyzwyczaiłam się i nie zwracam już na nie uwagi, mam swoją godność, nie będę wić się z wdzięczności na każdy objaw uwielbienia tłumu. W lewo? No przecież jadę w lewo. W to drugie lewo. Nie bądź drobiazgowy. Parkuję, nie zamykaj oczu, taki mam system, dwa i pół miejsca, z rozmachem. Wyrażanie siebie wymaga przestrzeni, nie pouczaj mnie, jesteś niższą formą rozwoju na tej planecie, może i masz orientację przestrzeni bardziej wyspecjalizowaną, ale umówmy się, to jedyny element przewagi, o ile można tak to nazwać, poza tym zostajesz, mój drogi, daleko w tyle, twoje horyzonty są wąskie jak usta przed dawką kwasu hialuronowego, a rozpoznanie koloru turkusowego, seledynowego tudzież fuksji, którą obraźliwie nazywasz różowym pozostaje poza twoimi możliwościami intelektualnymi. Ja? Chamska? Ja po prostu nie lubię być sztucznie miła. Niech cię nie dziwi moje rozgoryczenie, przed ślubem mówiłeś do mnie: Mój skarbie! Kim jestem teraz? Skarbonką? Nie przesadzaj, moje wydatki to zaspokajanie podstawowych potrzeb życiowych, i tak!, siedemnaście par butów  w miesiącu to jak najbardziej potrzeba pierwszego rzędu.
Wysiadam. Wrzucam kluczyki do torebki, mojego sekretnego centrum mobilnego zarządzającego absolutnie wszystkimi dziedzinami życia - torebka kobiety to satelita eksplorujący Wszechświat, nagroda Nobla wielodziedzinowa, postęp technologiczny w najlepszym wydaniu! Nic nie mogę w niej szybko znaleźć? No ja cię proszę, a które odkrycie, efekt badań, czy novum o wyższej specjalizacji nie było wdrażane w życie z trudnościami i mozołem?
Zajmujemy stolik w restauracji, otrzymuję od Ciebie bukiet żółtych róż i z diaboliczną łagodnością oraz urokiem będącym wizytówką mej nieprzeciętnej osoby, cicho oraz nie, wcale nie z piorunami w oczach, pytam, jak ona ma na imię, gdzie ją poznałeś, w czym jest lepsza oraz czy zdajesz sobie sprawę, że z taką wywłoką pokazać się na mieście, to wstyd!? Na widok twojego bezbrzeżnego zdumienia wyjaśniam ci, jak dziecku, że żółta barwa kwiatów to kolor zdrady, bronisz się, że wcale nie, że kwiaty ładne, spodobały ci się, bo wydały ci się takie jasne, takie złote jak słońce, bo ja takim słoneczkiem dla ciebie jestem, nigdy za chmurkę niezachodzącym!
Coraz mniej spokojna pytam, że słoneczkiem?! Bo taka okrągła jestem, tak? Taka męcząca, tak? Że patrzeć na mnie nie można, bo wzrok wypala, taak?? Zrezygnowany siadasz i mówisz, że się mylę, że wcale nie to miałeś na myśli ale ja! ja wiem swoje! Otóż dobrze, znaj moją łaskę i charakter zupełnie niekłótliwy, jest 8 marca, Dzień Kobiet, dzień ósmego cudu świata  - nieprzypadkowo ta cyfra! Uśmiecham się wybaczająco, prawie zalotnie, jesteś zdezorientowany, ale w twoich oczach widzę już wyraz ostrożnej ulgi, wyglądasz trochę jak tygrys po bitwie, potężny zwierz mruczący jak domowy kotek. Kelner nalewa wino do kieliszków, twoje zdrowie, kochaj mnie zawsze, na rękach noś, prezentami obsypuj, dostępu do karty płatniczej nie broń i zanim coś powiesz, zastanów się głęboko.

Bo tak! 😉

piątek, 12 marca 2021

Przy kawie... o kobietach


 

Nie płacz.
Chociaż… może lepiej sobie popłacz, niech Twój żal spłynie łzami w szumiący potok bezradności i wypłynie na głębokie wody spokoju. Masz w sobie taką niepojętą moc przerabiania rozpaczy w siłę, nie wiem, jak Ty to robisz, i skąd ją bierzesz. Płakałaś, kiedy Twój mężczyzna wyruszał na wojnę, a Ty zostawałaś z dziećmi, dobytkiem, niepewną przyszłością, nie mając żadnej gwarancji na to, czy go jeszcze zobaczysz… a gdy znikał za rogiem, ocierałaś łzy i brałaś tę ciężką codzienność na ramiona najlepiej jak umiałaś, brnąc po kolana w smutku i strachu, nie upadając, wierząc, czekając. Płakałaś, gdy głodna wiedzy i z nieprzyzwoitym, nader wybujałym intelektem chciałaś poznawać świat i swoim talentem zmieniać go na lepsze, ale zamknięto przed Tobą drzwi uczelni bo przecież nie nosisz spodni i Twoje miejsce jest w domu, w kuchni, w sypialni i w bawialni dziecięcej… a potem ocierałaś łzy i nocami, przy dopalającym się kaganku studiowałaś zdobyte podstępem księgi, marząc o innym życiu dla siebie. Połykałaś gorzkie łzy, gdy szef z pobłażliwą wyższością spoglądał na Twoje wyniki pracy, doskonalsze od efektów Twoich kolegów z sąsiedniego biurka, ale przecież jesteś tylko niunią w szpilkach więc premia, stanowisko i wyższa pensja należy się mężczyznom, Tobie tylko oszczędna pochwała… a potem poprawiałaś makijaż i doskonaliłaś swoje wyniki, wierząc, że kiedyś ktoś Cię doceni. Łkałaś w ukryciu, gdy Twoje wyczekane i wymarzone dzieciątko okrutnie raniło Ci piersi podczas karmienia, wypłakiwało niemowlęcy ból istnienia doprowadzając Cię do szaleństwa, nie uznawało wypoczynku nocnego, a Twoje otoczenie jednogłośnie krzyczało, że wszystko robisz źle, nie tak, nie umiesz, nie potrafisz, jesteś beznadziejną matką… a potem przychodził w końcu taki moment, że płakałaś już tylko ze wzruszenia, przytulając do siebie drobne, bezcenne ciałko, wiedząc już, że ono samo nauczy Cię wszystkiego i powie, czego potrzeba i jemu i Tobie, bo Twoja matczyna intuicja jest najdoskonalszym wytworem natury. Z Twojej powieki spadła cicha łza, gdy powiedziałaś, że nie chcesz być matką, nie czujesz się gotowa by podarować komuś istnienie i prowadzić nowego człowieka dalej przez życie, że nie ma w Tobie instynktu macierzyńskiego i najwyraźniej nie jest tak całkiem naturalny, bo go po prostu nie czujesz… i wtedy spadł na Ciebie okrutny hejt, zarzucano Ci dziwność, wynaturzenie, karygodne odchylenie od normy, bezuczuciowość, pokazywano palcami i kręcono nad Tobą głową z niesmakiem … a Ty otarłaś tę jedną, jedyną łzę i wiedziałaś, że nie mają racji, że to jest Twoje życie i powinnaś słuchać swojego serca, które każe Ci realizować się zupełnie inaczej,  niż statystyczna większość Twych sióstr, ale nie mniej pięknie, z niepodważalnymi wartościami, które na dłoni niesiesz światu, z radością, której najczęściej brakuje wyznawczyniom zasad „bo wypada” i „tak trzeba”.  Do granic możliwości poniżona i poraniona płakałaś, gdy ten, któremu oddałaś swoje serce, któremu zaufałaś i uwierzyłaś, gdy mówił, że tylko Ty, na zawsze i do końca świata, w pośpiechu pakując walizkę odchodził do innej, młodszej, ładniejszej, rzucając Ci w twarz wyświechtane ochłapy frazesów, słów bez znaczenia, które wypowiada się na zawsze na odczepnego, słów wypranych z uczuć, zimnych i niepotrzebnych… a potem siadałaś w pustym mieszkaniu z lampką winą i odkrywałaś bezbrzeżnie zdumiona, że to był zwykły dupek, że ona nie jest wcale ładniejsza, że nic nie jest Twoją winą, że się po prostu pomyliłaś w ocenie, że towar był wysoce wadliwy, ale to nie znaczy, że wysokiej jakości produktu nie ma wcale, otóż jest, prawdziwa miłość gdzieś tam na Ciebie czeka, dojrzała i bogatsza o cały wszechświat Twoich doświadczeń.
Płakałaś, bo czułaś się bezradna, samotna, bezwartościowa; bo wymagano od Ciebie poświęceń większych niż Twoje siły; bo próbowano zabrać Ci godność i wolność; bo usilnie dąży się do zabrania Ci praw wcale nie kobiecych, lecz zwyczajnie ludzkich; bo czujesz, że Twój głos i Twoja wola echem odbija się od ściany. Płakałaś. Ale już nie musisz. Twój płacz jest symbolem Twojej siły, której źródło bije w niezwykłej wrażliwości. To ta stanowcza i mądra wrażliwość jest Twoją tarczą, którą odeprzesz atak wroga, a imię jego to nakaz, to powinność, to ograniczenie.
Jesteś wolna. Żyj. Kochaj. Decyduj. Nie pozwól. Nie musisz. Możesz. Najpiękniej. Jak chcesz.
Jesteś kobietą. To słowo ma w sobie delikatność motyla i potęgę atomu, łagodność baranka i moc wybuchu wulkanu. To słowo to Ty.