Najtrudniejszy jest początek.
Pierwszy kilometr. Nierozgrzane mięśnie protestują, bombardując mózg strzałami
niezbyt intensywnego, ale irytującego, równomiernego bólu. Nierozeszły,
arogancko sztywny jeszcze but testuje przyczepność podłoża i zdziwiony
zatrzymuje ruch niecierpliwej stopy, stając oko w oko z bezczelną popielicą,
niezbyt przejętą spotkaniem, z wesoło skaczącym po rozkwitłych połaciach
czosnku niedźwiedziego szarym mazurkiem, czy też umykającą pospiesznie
jaszczurką. Szelki plecaka przypominają, że człowiek składa się z ramion, nie
wbijają się jednakowoż w zmobilizowane do wysiłku ciało, zgodnie z obietnicą
producenta. Szlak jest cudownie dziki, wydeptana ścieżka nierówna, kamienista;
rytm marszu zakłócają przewrócone pnie drzew, rozrastające się krzaki, korzenie
wypełzłe z ziemi, łączące się ze sobą i wijące w zadziwiających formacjach.
Występy skalne rzeźbione przez naturę każą przystanąć i kontemplować kształt w
niemym zadziwieniu; rozum nie obejmuje niezwykłości więc oko popatrzy, pogapi
się, zatrzyma widok w galerii obrazów w telefonie, choć efekt już nie ten. Krajobraz się zmienia, ścieżka wyprowadza na
zalaną słońcem łąkę, cały czas jeszcze pod górkę, trawiastą przestrzenią, las
zostaje z tyłu. Drugi kilometr mija energiczniej, twarze zarumienione, z
kropelką potu tu i ówdzie ale szczęśliwe, wyrzut endorfin spowodowanych
wysiłkiem i żywą przyrodą wokół dodaje sił, blisko już chyba? Nie, to tylko
złudzenie, bo ta polana i droga chwilowo mniej stroma, nie jesteśmy jeszcze
nawet na półmetku. Mijamy się z innymi szaleńcami, uśmiechnięte „dzień dobry”
lub „cześć” od obcych ludzi - jakie to piękne na polskich szlakach.
Siadamy na moment na pachnącej wiosną ziemi, żółte mlecze w soczyście zielonej
trawie przykuwają wzrok, termos przy odkręcaniu wieczka wydaje kojący syk,
kilka łyków kawy, kilka kęsów kanapki, parę słów rzuconych w przestrzeń, zbocza gór wokół zatrzymują je
na moment ale są nieistotne, najważniejsza rozmowa toczy się w myślach każdego
z nas. Dwie godziny później stajemy w punkcie zero, zachłyśnięci już obrazami,
których doświadcza wzrok, a których głowa nie nadąża interpretować, bo tyle
ich, z oczyma częściowo nakrytymi powiekami, bo nie da się zmieścić w
człowieczej możliwości widzenia tej słonecznej zieloności nagle tłoczących się wszędzie
wokół wzgórz, błękitu ogromnego nieba i słońca igrającego z chmurami – tu
blask, tam zbocze leciutko przysłonięte chmurą, tu cień, tam świetlna smuga…
Odpoczynek? Na minutę. Później już tylko pozornie niekończący się spacer
połoniną, nogi niosą same, wiatr plącze włosy, jest tak pięknie, że bezmiar
zieloności i błękitu wypływa łzami wzruszenia, rzeźbiąc strumyk na
przybrudzonych policzkach. Chwila zamyka się w sercu, emocje ściskają gardło, a
w dłoniach wdzięczność, tak, czysta wdzięczność za ten moment, w którym jest
wszystko, co ważne. Nieuniknione schodzenie w dół to już lekki żal ale i
szczęście, inny szlak, zmieniające się obrazy, znów las; mięśnie nóg lekko drżą
zbuntowane, że dręczy się je nienaturalnym wysiłkiem, ale nic to, uwagę odwracają
wspomnienia i zaklinanie siebie, by zatrzymać w pamięci jak najwięcej
szczegółów.
Najtrudniejszy jest początek.
Podejmujesz decyzję, nabierasz powietrza do płuc i zaczynasz się wspinać. Nie
jest łatwo, czujesz ból, bo Twój umysł nie jest przyzwyczajony. Czasem
potkniesz się o wystające korzenie problemów. Otoczą Cię wątpliwości bo
kamienie na drodze mogą wydawać się trudnością nie do przebycia. Może
przystaniesz, walcząc z krótkim oddechem, może pozwolisz płynąć łzom
bezsilności i zmęczenia, może nawet zwątpisz i poczujesz pokusę zawrócenia i
ponownego zakopania się w ciepłą i znajomą kołderkę oraz zamknięcia na trzy
spusty strefy własnego komfortu. Na pewno staniesz przy drewnianym słupie ze
strzałkami skierowanymi w różne strony i zaczniesz się zastanawiać, czy Twoja
droga jest słuszna, czy nie błądzisz, czy idziesz zgodnie z mapą i wybranym
wcześniej szlakiem. Upewnisz się i pójdziesz dalej, albo może go jednak
zmienisz, może zapragniesz dojść do punktu zero inną ścieżką. Miniesz ujęcia i
sceny, które nie pozwolą Ci zawrócić, przebyte kilometry złożą obietnicę, że
jeszcze będzie pięknie. I w końcu uda ci się! Staniesz na szczycie, weźmiesz głęboki
oddech, może na moment stracisz równowagę ale po chwili poczujesz wiatr szarpiący
Cię za ubranie, i łzy ulgi i szczęścia na policzkach. Godziny na grzbiecie będą
spokojne, krzepiące, uwolnią nagromadzone emocje i skumulowaną energię.
Poczujesz, że żyjesz. Przejdziesz ten wąski trakt sukcesu i zobaczysz, że dalej
jest już z górki! Zatem… nie bój się. Zmień to, co Cię w życiu uwiera. Zdecyduj
się na szlak, który przeniesie Cię w inny wymiar istnienia, lepszy, pełniejszy,
taki, który otworzy Twoje oczy szeroko na świat. Zatroszcz się o siebie i
spełniaj swoje pragnienia tak uparcie i konsekwentnie, jak to czyni natura.
Do kawy dziś dwie propozycje,
prosto z urokliwej, bieszczadzkiej dziczy.
Nie zapomnijcie zapakować książek w turystyczną torbę, niech Wam
towarzyszą w podróży i u celu, niech Was relaksują na plaży, po szlakach i
długich spacerach, na tarasach widokowych, leśnych polanach, przy basenie i nad
potokiem. Gdziekolwiek się znajdziecie. Z serca życzę Wam wypoczynku
przepełnionego pięknymi, intrygującymi obrazami, malującymi się tak w
wyobraźni, jak i przed oczami!
Wspaniałych, ciekawych i zaczytanych wakacji!