Coś trzasnęło, huknęło i runęło w dół. Rozpadło się w pył. Z
oparów kurzu powstała hybryda, taki nieforemny stwór, na który patrzymy
nieufnie, bo niby znany, niby podobny, ale zaskakująco zmienny, i przerysowany
jakiś taki, nie do końca zrozumiały. Imię jego: Nowa rzeczywistość.
Trzy pary drzwi. Zamkniętych. Nasłuchuję.
„Open your books... Repeat after me... What
is the name of this animal...”, „Funkcję ef nazywamy funkcją liniową, jeśli
określona jest wzorem… gdzie a i be… Zbiór zadań, strona dwunasta…”, „Kto
przeczyta czytankę z literką „Y”? Maciuś, głośno! Napiszcie teraz literkę po
śladzie i całą linię”. Tajemne szyfry z kosmosu? Telewizor z samoistnie
przeskakującymi programami? Omamy słuchowe? Nie, to tylko zdalne nauczanie i
troje moich pociech zamkniętych w pokojach na czas lekcji. Etap: Kamerka mi nie
działa! Słyszę panią, a ona mnie nie! Nie rozumiem! Nie mogę znaleźć łapki do
zgłaszania! Laptop mi się zawiesił! Zerwało się połączenie! Wywaliło mnie!
Gdzie jest ten czat? ... - chwilowo mamy
za sobą, aczkolwiek jest to ciągły i żywy proces z tendencją nawracającą. W
ciągu kilku miesięcy zmuszeni zostaliśmy do takich przeobrażeń w kwestii
codziennego życia, że trudno już chyba nawet przypomnieć sobie dokładnie, jak
było wtedy. Milion lat temu. Zanim huknęło. I może nie siedziałabym teraz w
przedpokoju na podłodze, z kubkiem kawy w dłoni i książką pod pachą, taka
zrezygnowana i zaniepokojona – wszak do wszystkiego się można przyzwyczaić a
każda zmiana ma też i swoje plusy – gdyby nie pan Szamałek, który wkroczył do
mojego życia cichaczem, kradnąc mi ze cztery noce i całkiem spore godziny
ostatnich dni. Koleś, który swoją trylogią „Ukryta sieć”, z pomysłowo
skonstruowaną fabułą, daje nam trochę po głowie głębokim niepokojem w kwestii wiecznie rozwijającej się
technologii telekomunikacyjnej i komputerowej, w kwestii niepohamowanego
rozwoju cyfryzacji i powstawania co rusz nowych, karkołomnych przepaści Internetu.
Daje po głowie, bowiem chyba nie do końca zdajemy sobie sprawę z tego, jak ta
sfera życiowa na nas wpływa, ile niebezpieczeństw niesie ze sobą i jak mało
bezpieczni jesteśmy w wirtualnej rzeczywistości. Trochę w jego książkach o
cyberprzestępczości, i o najmroczniejszych zakamarkach Internetu (takich jak Dark
Web), i o tym, jak nieanonimowi jesteśmy
w sieci, ile informacji można o nas znaleźć, jakie ślady zostawiamy i
jakie dane o nas mogą być zbierane. Wszystko to pięknie opakowane w ciekawą
treść beletrystyczną, od której trudno się oderwać. I może nie smuciłoby mnie
to aż tak bardzo, jako że mam wszak ogólną świadomość tego, w czym rzecz. Może
skupiłabym się na czystym zachwycie książką jako lekturą niezwykle
interesującą, pogratulowałabym panu Szamałkowi wiedzy w dziedzinie tychże
technologii i umiejętności kupienia sobie czytelnika w sposób najzupełniej
uczciwy. Może. Przeszkadza mi w tym jednakowoż fakt posiadania na tymczasową
własność kilkorga latorośli, które w sposób jak najbardziej aktywny uczestniczą
w tym pełnym zagrożeń internetowym życiu, nie tylko rozrywkowo czy też
informacyjnie, ale i ostatnimi czasy na wskroś edukacyjnie. I żeby było jasne - odcieni szarości jest mnóstwo! Internet ma
również sporo jasnych stron, pozytywnych, przepełnionych możliwościami,
tętniących dobrym rozwojem i emanujących walorami edukacyjnymi. Pytanie tylko,
jak nauczyć dzieci korzystania tylko z tego dobrego? W jaki sposób przekazać im
umiejętności wyszukiwania treści, które będą niewątpliwą wartością w ich życiu?
Jak przestrzec je przez wirtualnym niebezpieczeństwem i zainstalować w młodych
umysłach wstręt wobec ciemnej strony internetowej mocy? Jak wpoić umiejętność
filtracji i potrzebę filtracji, uchronić od pokus nieproduktywnej, niczym nie
popartej ciekawości? Najbardziej przykra
i niepokojąca jest w zasadzie nie tyle ciekawość zajrzenia gdzieś tam, i nawet
nie naiwność, ale fakt, że tak łatwo, tak dziecinnie prosto jest zwyczajnego
użytkownika Internetu wykorzystać, oszukać, ukraść nie tylko bezduszne cyfrowe
dane ale i tożsamość, godność ludzką, zaufanie do ludzi, do świata. No i
radość. Taką zwyczajną radość życia.
Ale żeby nie było tak całkiem
przygnębiająco, na koniec powiem Wam, że dziś trochę cieszę się z tego całego
Internetu – bo dzięki niemu mogę te słowa do Was pisać, i książki Wam polecić,
i życzyć Wam udanego, niekoniecznie internetowego weekendu, wśród realnych –
nie wirtualnych! bliskich, i wśród prawdziwej, nie foto-obrazkowej przyrody.
Uważajcie na siebie!
Ja zaś wskakuję z przyjemnością w trzeci
tom „Ukrytej sieci”. Przy filiżance mojego ulubionego napoju, rzecz jasna.
Macie dziś również coś dobrego do
kawy?