Można szeleścić depresją przez wiele miesięcy, nosić ją starą, zniszczoną i
brudną, nie zdając sobie sprawy z faktu istnienia i ze szkodliwości szelestu,
aż w końcu w początkach jesieni, z niewątpliwym zdumieniem zauważyć jej zwiędłą
postać na własnym zgarbionym ramieniu. Próbowała, naprawdę próbowała strzepnąć
ją niepostrzeżenie na jeszcze zieloną trawę, ale przywarła zbyt mocno. Mogła
więc tylko się zgodzić, zaakceptować fakt, pozwolić na zawłaszczanie, i tylko
czasem przesuwać, lekko w górę lub w dół, kryjąc pod włosami, w zagłębieniach
obojczyka, lub obnosić ją czasem w lesie na zamarzniętych policzkach. Zaczęła
się przyzwyczajać, uznawać oczywistość, stały się nierozłączne, depresja i ona,
dwie przyjaciółki w nierównowadze relacji, jedna zależna od drugiej, lecz
niezależne od świata. A świat był, przypominał się ciągle uporczywym hałasem
życia, tupał wielkimi buciorami dni, wysypywał przed progiem przepastne worki
oczekiwań, zrzucał z nieba szorstkie koce dudniących nieprzespaniem nocy. Szły
obie w to życie, krok za krokiem, powoli, depresja z nieprzeniknionym wyrazem
dumnej twarzy, ona - zrezygnowana, trochę oszołomiona, jak gdyby ta przyjaźń
była dlań zaskoczeniem, a przecież nie powinna. Udały się w podróż, niejedną,
przeszły kilka górskich szlaków, które wcześniej zachwycały, teraz zaś ciążyły
na ramionach; do turystycznego plecaka depresja pieczołowicie wrzucała
przydrożne kamienie lęków. A było przecież tak pięknie, słońce dogrzewało,
sierpniowa zieleń nieco już przepalona, przepłukana drobnym deszczem, śniada
jakby i chłodna, wybijała w suchym piasku i szemrzącej trawie etiudy o jesieni.
Potokami płynęły pierwsze opadłe liście. Spokój wylewał się łzami, znaczył ślad
na policzkach i próbował zatrzymać chmur wolne wędrowanie. Chciała wcisnąć w
siebie te łzy, ten spokój, tę ciszę, i pamięć tego zatrzymania, upchnąć w
siebie jak bluzę w przeładowany plecak.
Wybrały się również nad morze posłuchać koncertu życzeń, który morskie prądy
niezmiennie organizowały od wieków, wydobywając z toni zestaw dźwięków
najoryginalniejszego brzemienia w zachwycającej filharmonii wybrzeża. Niestety,
miała wrażenie, że trafiła na jakiś niezbyt ambitny stand up, występ z
playback’u, prezentację żądnego sławy śpiewaka, który był tanią podróbką
bursztynów ze sztucznego tworzywa. Słońce toczyło się po niebie, niżej już
nieco i mniej odważnie, po czym, jak zawsze, chowało się w morzu, rzucając
wstydliwe spojrzenia zza koronkowych firanek chmur. A potem już tylko chłód, i
coraz ciemniej, i szum fal bardziej złowrogi, jakby złościł je mrok i ta
bezczelnie wystawna, codzienna ucieczka słońca.
Kiedy wracały, uświadamiała sobie, że całkiem przyjemnie została oszukana,
że radośnie uśpiono jej czujność na pięć, czy sześć dni. Na zdjęciach widziała,
że ktoś podobny do niej układał na twarzy misterną mozaikę uśmiechów.
Kiedy depresja stała się czulsza, poczuła rozkoszne ciepło niebytu. Dryfowała
z nią na spokojnym jeziorze nieistnienia; wiedziała, że utonie, ale bezwład
otumaniał, uzależniał, senność muskała powieki miękkimi ustami obietnic.
Poddawała się pieszczotom jak spragniona kochanka, depresja szeptała do ucha
czułe słówka, że kocha, że tak trzeba, że się zatroszczy, że to dlatego, że
była zbyt zachłanna, za dużo chciała od życia, że była niepokorna, że widziała
więcej i czuła więcej, że zapragnęła się z życiem nie zgadzać, że kiedy
poszerzała horyzonty to proporcjonalnie zwężała możliwości, że życie w
szczęściu i spełnieniu – nie, to się nie uda.
Że życie w szczęściu się nie uda.
Wtedy otworzyła oczy i uniosła dłoń.
💚
Dobrego zaczytania, wszelacy Czytacze!
Odwagi!
Dzielnego rąk wyciągania ku zaufanym dłoniom pomocy.
I miłości! Czułej miłości do siebie.
Ala Biała
Książki na fotografii:
·
„Być tak naprawdę” M. Gierszewska
·
„Wszystko mam bardziej. Życie w spektrum
autyzmu” J. Hołub
·
„Dziewczyna w spektrum” E. Furgał
·
„Autentyczna w spektrum” E. Furgał