Ciężko opiera głowę na bladej, drobnej dłoni, wpatruje się w bliżej nieokreślony punkt przed sobą i machinalnie bawi się sznurkową bransoletką, którą przed momentem zdjęła z nadgarstka. Ekran telefonu świeci blado, kilka łez zastygło na wyświetlaczu tworząc oryginalną tapetę. Puszcza bransoletkę i znów kieruje wzrok i palec na ekran, przesuwa treść jeszcze raz, jakby chciała tym gestem wymazać żal, wyrzucić rozczarowanie, jakby chciała przesunąć w niebyt, w betonową niepamięć, swój własny wstyd i naiwność, jakby chciała odwołać swoje własne stłuczone, skrzywdzone zaufanie. Kiedy mu napisała to wszystko, czym długo nie chciała się dzielić, i kiedy on wzruszająco, tak ciepło-empatycznie zareagował milczeniem, składając, jak pocałunki, małe, płaczące emotki na jej bolesnych zdaniach, kiedy wydawało się, że słucha, czytając uważnie, słowo po słowie, i ona wyobrażała to sobie, widziała, jak lekko zgarbiony siedzi na szarej kanapie, poprawia okulary zsuwające się z nosa, wpatruje się w telefon trzymany w lewej dłoni, a prawą głaszcze psa, śpiącego tuż obok, przy jego silnym ramieniu, kiedy widziała ten obraz i chciała przez wyświetlacz spojrzeć w jego oczy, mądre, serdeczne, z uczuciem, z wdzięcznością, z radością, kiedy poczuła ulgę, że teraz już wszystko wie i nie będzie musiała tego cierpienia wstydliwie zakrywać, tuszować wielokropkami, małymi zawieszeniami, słowami kiedyś ci powiem... Kiedy to wszystko się stało, nagle piknęła wiadomość z któregoś z social mediów. Nie ten czas, nie pora, musi wyłączyć te durne, irytujące dźwięki, powiadomienia z wachlarza bzdur, odruchowo jednak sprawdziła rozwijając skrót, strona błysnęła kolorem, zdjęciami, obrazkami, infantylnymi znaczkami, i wtedy przypadkiem zupełnym, nawet nie zobaczyła, bo w pierwszej kolejności zwyczajnie to poczuła, że jego oczy są tam, zupełnie obce, obce... wpatrzone w kogoś innego, flirtujące, przerzucające się spojrzeniami z jakąś młodą dziewczyną, która wrzuciła zdjęcie z górskiej, słonecznej wycieczki. Z fotki, jak z przelanego dzbanka wyciekał jej biały, świeżutki uśmiech, garnitur równych zębów i duże, błyszczące usta. Dialog skrzył się jak woda w letnim, leniwym słońcu, igrały przekomarzania, wesoło sunęło w kolumnie radosne roześmianie, pocieszne, swobodne, miłe, a i nie brakło oczek puszczanych luźno w eter, niech widzą followersi, niech się zastanawiają, niech trochę nawet zazdroszczą, niech spróbują dorównać. Ta sama godzina, W dodał komentarz 4 minuty temu, a ona złożyła w jego ręce cały swój zestaw ran 4 minuty temu. Jak śmieszny pajac z pudełka skoczyła kolejna emotka, W zareagował, czerwoniutkie serduszko zaśmiało się szyderczo siadając pod jej słowami: "dziękuję, dzięki Tobie nie czuję już tego lęku". I jakby tych uderzeń ciągle nie wystarczało, ciągle ich było za mało, piknęła kolejna wiadomość W został oznaczony. Wiedziała, że nie powinna, że się połamie jak patyk, że spadnie w szeroki dół, z którego nie będzie odwrotu, żadnego słusznego wyjścia, ale to wszystko przecież już dawno się wydarzyło, musiała tylko podpisać swój własny cyrograf upadku, zobaczyć to, co już było wypalone w jej sercu, jeszcze bijącym, jeszcze żywym, jeszcze zauroczonym. Jego żona i on, objęci, przytuleni, i feeria barw dusznej sali, i scena koncertowa, uśmiechy, butelki z piwem, szyję drobnej blondynki opasywała tasiemka, czarna jak podkreślenie, jak cienka linia zakazu, jak miękkie, ale stanowcze odcięcie twardych złudzeń, jak wstążka pogrzebowa na pożegnalnej wiązance. Kolejne zdjęcia w galerii, spacer między polami, psy, rzepak żółto kwitnący, i rozświetlone ulice jakiegoś dużego miasta. A przecież pisał, że kocha, że jest dla niego wszystkim, że los, niespodzianka i szczęście, i nie da jej już zniknąć, bo przecież to się nie zdarza, takie porozumienie i taka kompatybilność, taka pokrewność dusz. I kiedy to wszystko pisał, zupełnie zwyczajnie był z nią. Na koncertowej sali, w lesie, i między polami, i w dużym ruchliwym mieście.
Nigdy nie będzie tą pierwszą. Nie będzie nawet drugą. Już zawsze będzie stała w długim ogonku po szczęście, po okruch zainteresowania, po całkiem malutką miłość, większej jej nie potrzeba, ale i tak musi stanąć, i odstać swoje marzenia. A kiedy prawdziwym fuksem trafią się jakieś resztki wyłuskane przez życie spod lady, to tylko tyle, by przeżyć, dać ciału jeden kęs, do tego jeden łyk i jeden mały talon na bezsensowną wiarę.
Nic więcej.