Obserwatorzy

niedziela, 13 kwietnia 2025

Miniatury wiosenne



Przeze mnie wiosna się spóźnia, zatrzymał ją mój lęk i systematycznie tkane siatki niedowierzań, wpadła w nie jakoś w marcu, a nie, to był chyba luty, i gdy się w końcu rozkosznie wyplątała, szybko zabrała szal z rannych mgieł i wybiegła nerwowo, zapalając po drodze zaspane, niemrawe słońce. Lekko stuknęły drzwi na korytarzu przedwiośnia, słychać było jej kroki, gdy czółenkami w obcasach wybijała etiudy piegowatych obietnic. Wie, że już nie ma czasu, więc szybko stawia nogi z żyłami drobnych gałązek, na których ledwo pączki, bez perspektywy rozkwitu. Łaskawą dłonią, zdyszana, zmęczona, rzuca w kąt przebiśniegi, rozkłada od niechcenia kwiatostan drzew owocowych, ustawia na baczność żonkile i wątłe tulipany. W lesie pomazała świeżą zielenią mchy, które już rozochocone nabrzmiewały wilgocią, musnęła też szmaragdem pojedyncze ździebełka traw, które się jeszcze siłują ze zbutwiałymi liśćmi. Przepraszam, nie powinnam jej mówić, że ma poczekać, bo ludziom niespieszno jeszcze do zmian, jeszcze wolą się żalić zimowym wczesnym zmierzchom, jeszcze nie pochowali kożuchów beznadziei, jeszcze nie posprzątali swoich chłodnych uprzedzeń, nie odśnieżyli poczucia winy składanego w hałdy, regularnie, co dnia, nie otworzyli okien w głowach, żeby uwolnić myśli i wpuścić do środka nadzieję. Przepraszam, bo to nie ludzie, to ja, to ciągle niezmiennie ja.  

Wiosna biegnie spóźniona, a we mnie rosną stokrotki. 

*******************************************



Na gładkiej krawędzi kubka subtelny odcisk twych ust, i ciemny, nieznaczny ślad po nikłej kropelce kawy, zatrzymanej w bezruchu, kończącej swój ruch jak kropka na końcu pierwszego zdania. Twoja sportowa bluza rozwieszona na krześle, czekająca razem z pytaniem, które zawisło nad stołem. Twój wzrok na mojej niepewności, ciągle odświeżanej, bo pewność się wiecznie zawiesza. Twój szept niesłyszalny, który zestawem akordów, kombinacją muzycznie właściwie niemożliwą i brzmieniem jednostek zupełnie niezmierzalnych, rozbija atomy winy, brzęczące w mojej głowie. Spadają drobinkami w świeżo zieloną trawę, na której rozłożyłam kraciasty koc, stary i połatany niespełnionym marzeniem o szczęściu. Pytam, czy jesteś zmęczony, i czy idziemy spać, a ciebie przecież nie ma, i nigdy nie było, choć moją drżącą dłoń schowałeś w swojej, ciepłej, zamykasz mnie w czułym spojrzeniu, a ja się otulam tobą jak kaszmirowym kocem.

**********************************************

Nie powinieneś mnie kochać, i nigdy tego nie mów, nie jestem materiałem, z którego można uszyć kogoś do zakochania, nie będę mogła załatać fabrycznie felernego, zepsutego serca, którym chciałabym rozpaczliwie zatrzymać twoją miłość. Nie wiem, jak się obchodzić z twoim kojącym ciepłem, grzeję się nim ostrożnie, skrycie i w tajemnicy, podchodząc małymi kroczkami, ale ciągle gotowa do dramatycznej ucieczki, gdybyś mnie zauważył. Pozbierałam odłamki nadziei, które upadły na drogę, gdy swoim brązowym spojrzeniem rozbiłeś pancerną niewiarę. Nie umiem ich trzymać, boję się zepsuć je bardziej, nie znam zupełnie systemów trzymania i pielęgnowania różnych stanów nadziei. Jestem w  tym bardzo niezręczna, niechcący wszystko psuję, a tu delikatne tworzywo, jak cenna porcelana, która jest najpiękniejsza w swojej cieniutkiej kruchości. Odkładam je na trawę, po cichu i ostrożnie. Dla siebie zabieram jedynie patyk z tej samej drogi. Narysuję nim serce, jak wszędzie, to przecież nic nie znaczy, to tylko przewrotny symbol obłudnej niemiłości.



*******************************

A kiedy zapadasz się cały w poduszki dobrego snu, kiedy wirują przez chwilę drobinki Twojego oddechu, po czym spadają spokojnie na wygładzony policzek, kiedy scrolluję rolki Twoich zwyczajnych marzeń i szukam w nich nieustannie czegoś dla siebie i siebie, kiedy zakładasz za głowę ramię pełne obietnic i sunę po nim łagodnie swoim ciepłym zdziwieniem... Kiedy śpisz całym sobą, ja budzę się z rozczarowań, i oczy szeroko zamykam, żeby zatrzymać tę noc i nie dać jej wyciec z siebie jedną bezradną łzą.