Obserwatorzy

wtorek, 4 lutego 2020

CZERŃ I PURPURA Wojciech Dutka


Długo dojrzewałam do próby ubrania w słowa moich myśli i wrażeń wynikających z przeczytania, czy może raczej z przeżycia  tej książki. Obawiałam się swoistej profanacji treści, formy, idei, jaka mogłaby nastąpić po zbyt powierzchownych wnioskach. I szczerze powiedziawszy, nadal nie jestem pewna, czy potrafię dookreślić moje uczucia.
Książka jest piękna, a jednocześnie w tym pięknie niezwykle trudna. Jest to zdecydowanie najbardziej wstrząsającą powieść dotykająca kwestii Holocaustu, z jaką przyszło mi się zmierzyć, a nadmienić muszę, że w tej tematyce przeczytałam sporo. Dorównać jej może jedynie "Klucz Sarah" ( Tatiana De Rosnay).
Powieść jest o miłości, o dwojgu młodych ludziach, którzy nie mieli prawa się spotkać. A jednak spotkali się i mimo okoliczności wysoce niesprzyjających, uczucie wybijało się w ukryciu, niczym wątła, maleńka roślina, usiłującą po ciężkiej zimie wydostać się na powierzchnię gruntu poprzez nieprzeniknione warstwy ziemi, piachu, błota, korzeni. Młody esesman Franz zakochuje się w żydowskiej więźniarce Milenie tak, jak codziennie miliony ludzi zakochują się w sobie, łączą swoje dłonie i serca, pozwalają rozszaleć się hormonom i pielęgnują sercowe podrywy z największą pieczołowitością wiedząc, że to jest normalne, i tak jest stworzony świat. Różnica jednak pozostaje znacząca, gdyż niepożądana miłość rodzi się w strachu a w tle szaleje piekło Auschwitz. Czy takie uczucie ma szansę przetrwania? Czy istnieje jakakolwiek możliwość, że ta kropelka normalności w oceanie wynaturzenia będzie potrafiła wydrążyć koryto i pozwoli popłynąć strumieniowi szczęśliwych zbiegów okoliczności prowadzących do szczęścia?
Obok głównego wątku skupionego wokół myśli i działań dwojga młodych ludzi, w powieści odnajdujemy mnóstwo towarzyszących temu wątkowi ponurych obrazów rzeczywistości obozowej. Głód, przemoc, tłumy ludzi wysiadających z wagonów bydlęcych i prowadzonych do komór gazowych, bezradność, rozpacz, strach, zezwierzęcenie, obojętność.
Przyznaję, zdarzyło mi się kilka razy przerwać czytanie bo przerażenie i łzy wzruszenia spowodowane okrutnymi obrazami wdzierającymi się w obszary wyobraźni nie pozwoliły mi kontynuować.
Sama siebie pytam czasami, dlaczego z uporem maniaka tak często sięgam po książki, w których zwyczajni ludzie, tacy jak ja, jak moja rodzina, znajomi, przyjaciele, zostają wyrwani ze swojego domu, z normalnego bezpiecznego życia i wrzuceni w koszmarny świat wojenny. Może lepiej nie wiedzieć, nie mieć świadomości, nie myśleć, nie wyobrażać sobie. Celem moich wyborów nie jest również jakieś absurdalne dowartościowanie się, ugłaskanie swojego ego świadomością, że oto ufff, mam lepiej więc muszę bardziej doceniać to, co mam.
Szukam takich książek dlatego, że po pierwsze: szanuję. Zdaję siebie sprawę z tego, że tych ludzi już nie ma - w zdecydowanej większości zginęli wtedy, lub później, nie wychodząc z piekła i nie mając szans na przepracowanie koszmaru, zapomnienie i niewielki choćby ułamek szczęśliwego życia później. Nie dostali takiej szansy, więc cóż im po moim szacunku. A jednak ogromnej wagi sprawą jest pielęgnowanie pamięci, oddanie honoru i  szacunku myślą, słowem, postawą po to, by nauczyć każde następne pokolenie wartości pokoju. By mając w świadomości dramat ludzi tamtych czasów, nie pozwolić na powtórkę z historii. By zapobiegać podziałom i konfliktom na tyle, na ile możemy to czynić w swoim środowisku, na poziomie życia zwykłego człowieka. By zacząć od zgody na własnym podwórku i od tolerancji wobec istoty ludzkiej, która żyje obok nas i którą mijamy na ulicy. Jakże ważne i trafiające w znak naszych czasów są słowa pana Mariana Turskiego, wypowiedziane podczas przemówienia z okazji 75 rocznicy wyzwolenia obozu koncentracyjnego aby nie być obojętnym na zło, które dzieje się wokół nas. Nie może być w nas zgody na spychanie inności w niszę społeczną, na nietolerancję i szufladkowanie. Bo przecież właśnie od tego, od naznaczenia obywateli, zaczął się dramat ludzi II wojny światowej (i innych wojen także). Nikt nie ma prawa uznać człowieka czy grup ludzi obywatelami drugiej kategorii, nikt nie ma prawa podważyć bezcennej wartości człowieka.
Dlaczego jeszcze sięgam po tego typu książki, mimo niechcianego ładunku emocjonalnego, jaki ze sobą niosą? Ponieważ chciałabym zrozumieć. Ciągle niepojęty jest dla mnie mechanizm zła rozprzestrzeniającego się  tak szeroko, zakrojonego na taką skalę. Trudno zrozumieć procesy zachodzące w umysłach ludzi, którzy kierują i sterują całą tą przerażającą maszynerią, i jeszcze umiejętniej pociągają za sobą całe tłumy współwyznawców i współdziałaczy. "Czerń i purpura" stała się moją wyjątkową lekturą również dlatego, że chyba pierwszy raz tak dobitnie uświadomiłam sobie dramat ludzi z przeciwnej strony. Zło dotknęło i boleśnie odznaczyło się nie tylko na więźniach obozów, na ofiarach Holocaustu, ale i również na oprawcach. Ścieżka życiowa i zawodowa esesmana Franza udowadnia, że nie urodził się brutalem i mordercą, nie potrafił i nie chciał zabijać ale nauka, którą wtłaczano młodym Niemcom w organizacji Hitlerjugend nie pozostawiała im wyboru. Manipulacyjne metody nauczania i szkolenia miały na celu utrwalanie i podtrzymywanie nazistowskiej ideologii, co powodowało, że w czasie wojny tak sumiennie wykonywali swoje okrutne obowiązki. Okazuje się, że w wielu przypadkach nie do końca jednak ta przykra indoktrynacja odczłowieczyła serca niemieckiej młodzieży, a przypadków niesubordynacji, przede wszystkim mentalnej, było wiele.
Wyczytywanie historii z papierowych stron ma to do siebie, że projekcje obrazu wynikającego z treści odbywają się przede wszystkim we własnym umyśle. Im umysł i osobowość wrażliwsze, tym obraz intensywniejszy.
Paradoksalnie - trudno zatem nam to wszystko sobie wyobrazić. Trudno zrozumieć. Może wręcz nie powinniśmy rozumieć, tylko z pokorą pochylić się nad faktami, i mieć nadzieję, i starać się, i modlić, aby historia optymistycznie parła naprzód, zamiast proroczo toczyć koło.