Obserwatorzy

poniedziałek, 21 kwietnia 2025

E-mail do NieBoga 2


From: alutka_15
To: wszechmogący_3
Subject: życzenia na podobno z martwych powstanie


Szanowny NieBoże, 

to znowu grzeszna ja. I znów mam dylematy, na które nie odpowiesz, no ale przecież nie szkodzi, wezmę na siebie, jak zawsze, Twe niedostępne milczenie. Świat huczy na około i różne czyni działania na Twoją boską cześć, bo znów rocznica Twojego podobno wstania. Z martwych podobno wstania. Zatem zupełnie szczerze serdecznie gratuluję i życzę Ci powodzenia w realizacji Twych boskich planów, spełnienia marzeń wszelakich i nieustającej kreatywności w tworzeniu animacji, bo przecież zmartwychwstałeś i czymś tych ludzi musisz teraz sensownie zająć. Wręcz zaangażować. Wiesz, to już nie robi na nich takiego wrażenia, niektórzy coś tam pitolą, że wcale nie Wielkanoc, tylko święto nadziei, święto istnienia i wiosny, pogańska radość życia, które się wiecznie odradza. Prawdziwi desperaci mówią, że to święto człowieka, który ciągle powstaje, zmienia się i trwa, pomimo życiowych dociążeń do bezlitosnej ziemi. Tym, co jeszcze uznają, żeś wyszedł z tego grobu po trzech dniach zgonowania, nudzi się już powoli zabawa w sakramenty, w święta skutecznie i twardo nakazane, a nawet w folklor obrzędów. W nowej globalnej wiosce trendy tworzy nie Twoja gruba i, umówmy się, okropnie nudna książka, tylko net i sosziale, a użytkownicy Twych aplikacji nie chcą już strachu, przymusu i ściemy ze zbawieniem, bo potrzebują doznań, emocji i nade wszystko - kopania dopaminą. Zatem, niestety, będziesz potrzebował nowoczesnego wsparcia i solidnego zaplecza przekonujących argumentów, pomysłów, chwytów marketingowych, meandrowania w sieci nie takiej, w którą, zwąc się rybakiem, łowiłeś niewinne duszyczki. Wieczność się trochę przejadła, bo ileż można naciągać, zwodzić ludzi tym hasłem, którego nie szlifujesz, nie banerujesz, nie reklamujesz w sposób dość atrakcyjny. W dodatku nikt nie widział, nikt nie był i nie testował, a całkiem podobną wizję, z palcem w inteligentnym nosie, stworzy Ci w trzy sekundy rozkoszny ChatGPT. Serio, powinniście się poznać i ustalić warunki współpracy, potencjał widzę solidny i zacny jak ta lala. 

Bo, nie obraź się na mnie, ale ta Twoja wieczność, którą żeś ludziom obiecał, nudna jest i okropna. Niektórzy wierzą, bo wierzą, boją się w swojej próżności, że skończy się piękna świadomość i co dalej, co dalej, gorączkowo szukają ratunku dla swojej zachłannej duszy, która ma przecież trwać, być, istnieć, zachwycać. A ja się pytam: po co? Nażyła się już dusza, niech więc spokojnie zaśnie, ja się, drogi NieBoże, boję tej Twojej wieczności, ja nie wiem, co ja tam będę w niej tyle czasu nie-robić, jak tam się w niej odnajdę, ja nie wiem, co mi pozwolisz czuć, co tam zobaczę i kogo, ona mi się wydaje straszna jak najtrudniejszy egzamin, jak dramat, jak napad lęku, jak koszmar ciemnej nocy. Dlatego ja podziękuję, ja, kiedy się już przesypie piasek w mojej klepsydrze, kiedy miękko upadnie ostatnie zmęczone ziarenko, chcę zamknąć oczy i zasnąć, sen jest przecież wspaniały, jest dobry, kojący, łagodny. Chcę sobie mięciutko wpaść w mój całkiem prywatny niebyt, to mój wykupiony kwadrat, mój kawałeczek nieżycia, cichego nieistnienia, w którym byłam sobie tak ładnie przed własnym urodzeniem.

I niech na pożegnanie przyjdzie tylko garsteczka, proszę, niech się nie zbiegnie tłum przypadkowych przechodniów, bo przecież z większością znajomych mijamy się tylko cyklicznie, niech oni nie czują potrzeby pokazowych pożegnań, niech mistrz ceremonii powie, że żyłam całkiem dobrze, i niech mi puszczą na koniec jakąś konkretną muzę, coś ze Scorpionsów, albo Bryana Adamsa, albo Michała z Ciszy, tak, to wystarczy.

A jeśli jednak się zdziwię, jeśli jednak zobaczę na własne martwe oczy, i jeśli się przekonam, że coś tam faktycznie jest, że idę gdzieś jednak dalej, to niech to nie będzie na pewno Twoje przewrotne, smutne i rozpaczliwe, egzaltowane niebo. Sorry, nie moje klimaty.

Zatem z okazji Twojego celebryckiego święta -  raz jeszcze z serca Ci życzę ogromu najlepszości, niech Ci się wiedzie i szczęści, bądź dobry dla ludzi, proszę.

NieTwoja

A.



sobota, 19 kwietnia 2025

E-mail do NieBoga 1


From: alutka_15
To: wszechmogący_3
Subject: Uszkodzony sterownik\reklamacja

 

 Drogi NieBoże, 

piszę do Ciebie znów, uparcie i wytrwale, choć wiem, że znów nie doczekam sensownej, właściwie żadnej, Twej boskiej odpowiedzi. Może moje maile do Ciebie nie dochodzą, może giną gdzieś w ciemnej, ciasnej i nie serwisowanej wieczności, może nastąpił jakiś sending error albo message reception error, no nieważne, zapiszą się w roboczych i wyślę ponownie, jeśli zechcesz aktualizować swoją firmową domenę i staniesz się dostępny dla szarego człowieka, by nie powiedzieć - grzesznika - jak ja. A właśnie, bo z tym mam poważny problem techniczny, stąd moje ponowne i uporczywe próby kontaktu z Twoją niedostępnością, otóż niestety nie działa u mnie sterownik od grzeszności, jakoś nie chce się łączyć z Twoim serwerem zasad, nakazów i zakazów. Odnoszę takie wrażenie, że jest on zupełnie zbędny, ten serwer i jego dość znaczący system przewrotnych blokad, nie zgadzam się też zupełnie z tym, co powiedziałeś ludziom - że jest on jedyny, słuszny i niepodważalny, że tylko łącząc się z nim, zyskają najlepszą jakość życia, że tylko on wyznaczyć im może prawidłowe nawyki istnienia. Pokusiłeś się również o, umówmy się, słaby i tani chwyt work psychology, że tylko wiara w Ciebie, i tylko praca dla Ciebie, i tylko raporty Tobie wysyłane dadzą ludziom wymierne korzyści najwyższych, niebiańskich wręcz, lotów. Dorzuciłeś do tego dodatek motywacyjny w postaci odpuszczenia grzechów, a najwytrwalszym obiecałeś miejsce w zarządzie, tuż przy swojej prawicy. Wydawało Ci się, że to dotarło do wszystkich, że dostosowanie się mas jest tylko kwestią formalną, że nie ma takiej opcji, żeby coś było niejasne, wątpliwe, niezrozumiałe.  A jednak, jednak nie. W swojej pysze i ignorancji umknęli Ci buntownicy, którzy nie dali się nabrać na Twoje łaskawe motto: "człowiek ma wolną wolę", bo wiedzieli, że Ty tej woli wcale ludziom nie dałeś, i nie zauważasz odcieni szarości pomiędzy bielą Twojej boskości, a czernią zwykłego życia. Buntowników miejsce w zarządzie nie kusi. Buntownicy nie widzą w Tobie lidera. Buntownicy są przekonani, że Twój system zasad, nagród i kar, Twoja koronkowa robota manipulacji nie jest dobrem tego świata, a bywa wręcz przeciwnie. Buntownicy wiedzą, że człowiek rodzi się z natury dobry (a wiesz, że są nawet badania naukowe, które temu dowodzą? Doczytaj!), i kręgosłup moralny tworzy się, całe szczęście, nie tylko wtedy, kiedy wierzy się w Ciebie, i pracuje dla Ciebie. Dobro jest pojęciem o wiele szerszym, niż Twoja największa, najbardziej próżna wielkość. 

Dobro jest ludzkie, nie boskie. Dobro wypływa z człowieka, nie z jakiegokolwiek systemu wierzeń. Dobro, choć wszechmogące, jest niezwykle proste, i zawiera się w prostym zdaniu: Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe.

Dlatego, drogi NieBoże, nie będę naprawiać mojego sterownika od niewinnej grzeszności. Będę sobie grzeszna, i będę sobie dobra na swój własny sposób, nie potrzebuję do tego tabelek, Twoich wykresów i listy dusznych zadań, będę szła dalej przez życie, tak sobie zwyczajnie lubiąc, równie banalnie nie lubiąc, a może nawet kochając. Pozwolę sobie być sobą, i nie chcąc być korpoludkiem, będę sobie rolnikiem, będę uprawiać ziemię mojej radości życia. 

Do nieZobaczenia

A.



piątek, 18 kwietnia 2025

Miniatury z Mistrzem

 


Gdziekolwiek jesteś - bądź

Spleć z moją swoją dłoń

Złap w locie pierwszą łzę.

Reszta się jakoś rozpłynie

Strumieniem

Lub we mgle.

*************************

Schowałam do szuflady nowiutki zestaw lęków, niepotrzebnie kupiłam, zanim dowiózł je kurier przestały być potrzebne. Postanowiłam nie dziergać kolejnego kocyka zwątpień. Uszyłam sobie kołdrę z czarnych dźwięków zaskoczeń, z lamówką fascynacji, z zakładką niewiadomych, które nie będą się pruć nitkami rozczarowań. Ciepło mi pod nią i cicho, uskuteczniam znikanie, które już nie jest nicością.

************************


"Miłość dopadła nas tak, jak dopada człowieka w zaułku wyrastający spod ziemi morderca i poraziła nas oboje od razu" powiedział Mistrz do Iwana. Przyglądam się Mistrzowi i szukam w jego szaleńczo obłąkanych oczach siebie, bezsennej, bezradnej i ciągle, ciągle zbyt słabej, by choćby próbować być Małgorzatą. Nie jestem wystarczająca nawet dla mordercy. Nie umiem czuć w sposób zupełnie oczywisty, nie ufam własnym myślom, zmalałam, nie dosięgam do rozmów pełnych subtelnych znaczeń, nie staję na wysokości kochania, choć wspinam się na palce i tak bym przecież chciała. Małgorzata to ja, choć ciągle jej we mnie za mało, a za dużo mnie samej.

***********************

Po prostu się schowajmy, tak jak się chowa sweter do ciemnej, pachnącej szafy, jak chowa się polna myszka w plączących się źdźbłach suchej trawy, jak znika słońce na horyzoncie mrocznej powierzchni wody. Ukryjmy się jak dzień, który nazywasz dzisiejszym, a nim się dwa razy obejrzysz, staje się jakimś dziwnym i obco brzmiącym wczoraj. Ukryjmy się jak łzy, które wycieram ukradkiem, żeby ich nie wystawiać na widok okrutnie publiczny i nie obnażać swych wątłych, wychudzonych słabości. Zniknijmy jak tęcza, po której nic nie zostaje, a przecież istniała tak ładnie. Ukryjmy się pospiesznie w swoich bezpiecznych objęciach, tuż pod zmarszczonym gniewnie czołem wielkiego świata, który zabroni nam być. Krople troskliwej rosy błysną nam w słońcu rankiem i zmyją poczucie winy, gdy zachwyceni sobą nie wypuścimy się z rąk.



wtorek, 15 kwietnia 2025

Ta druga


Ciężko opiera głowę na bladej, drobnej dłoni, wpatruje się w bliżej nieokreślony punkt przed sobą i machinalnie bawi się sznurkową bransoletką, którą przed momentem zdjęła z nadgarstka. Ekran telefonu świeci blado, kilka łez zastygło na wyświetlaczu tworząc oryginalną tapetę. Puszcza bransoletkę i znów kieruje wzrok i palec na ekran, przesuwa treść jeszcze raz, jakby chciała tym gestem wymazać żal, wyrzucić rozczarowanie, jakby chciała przesunąć w niebyt, w betonową niepamięć, swój własny wstyd i naiwność, jakby chciała odwołać swoje własne stłuczone, skrzywdzone zaufanie. Kiedy mu napisała to wszystko, czym długo nie chciała się dzielić, i kiedy on wzruszająco, tak ciepło-empatycznie zareagował milczeniem, składając, jak pocałunki, małe, płaczące emotki na jej bolesnych zdaniach, kiedy wydawało się, że słucha, czytając uważnie, słowo po słowie, i ona wyobrażała to sobie, widziała, jak lekko zgarbiony siedzi na szarej kanapie, poprawia okulary zsuwające się z nosa, wpatruje się w telefon trzymany w lewej dłoni, a prawą głaszcze psa, śpiącego tuż obok, przy jego silnym ramieniu, kiedy widziała ten obraz i chciała przez wyświetlacz spojrzeć w jego oczy, mądre, serdeczne, z uczuciem, z wdzięcznością, z radością, kiedy poczuła ulgę, że teraz już wszystko wie i nie będzie musiała tego cierpienia wstydliwie zakrywać, tuszować wielokropkami, małymi zawieszeniami, słowami kiedyś ci powiem... Kiedy to wszystko się stało, nagle piknęła wiadomość z któregoś z social mediów. Nie ten czas, nie pora, musi wyłączyć te durne, irytujące dźwięki, powiadomienia z wachlarza bzdur, odruchowo jednak sprawdziła rozwijając skrót, strona błysnęła kolorem, zdjęciami, obrazkami, infantylnymi znaczkami, i wtedy przypadkiem zupełnym, nawet nie zobaczyła, bo w pierwszej kolejności zwyczajnie to poczuła, że jego oczy są tam, zupełnie obce, obce... wpatrzone w kogoś innego, flirtujące, przerzucające się spojrzeniami z jakąś młodą dziewczyną, która wrzuciła zdjęcie z górskiej, słonecznej wycieczki. Z fotki, jak z przelanego dzbanka wyciekał jej biały, świeżutki uśmiech, garnitur równych zębów i duże, błyszczące usta. Dialog skrzył się jak woda w letnim, leniwym słońcu, igrały przekomarzania, wesoło sunęło w kolumnie radosne roześmianie, pocieszne, swobodne, miłe, a i nie brakło oczek puszczanych luźno w eter, niech widzą followersi, niech się zastanawiają, niech trochę nawet zazdroszczą, niech spróbują dorównać.  Ta sama godzina, W dodał komentarz 4 minuty temu, a ona złożyła w jego ręce cały swój zestaw ran 4 minuty temu. Jak śmieszny pajac z pudełka skoczyła kolejna emotka, W zareagował, czerwoniutkie serduszko zaśmiało się szyderczo siadając pod jej słowami: "dziękuję, dzięki Tobie nie czuję już tego lęku". I jakby tych uderzeń ciągle nie wystarczało, ciągle ich było za mało, piknęła kolejna wiadomość W został oznaczony. Wiedziała, że nie powinna, że się połamie jak patyk, że spadnie w szeroki dół, z którego nie będzie odwrotu, żadnego słusznego wyjścia, ale to wszystko przecież już dawno się wydarzyło, musiała tylko podpisać swój własny cyrograf upadku, zobaczyć to, co już było wypalone w jej sercu, jeszcze bijącym, jeszcze żywym, jeszcze zauroczonym. Jego żona i on, objęci, przytuleni, i feeria barw dusznej sali, i scena koncertowa, uśmiechy, butelki z piwem, szyję drobnej blondynki opasywała tasiemka, czarna jak podkreślenie, jak cienka linia zakazu, jak miękkie, ale stanowcze odcięcie twardych złudzeń, jak wstążka pogrzebowa na pożegnalnej wiązance. Kolejne zdjęcia w galerii, spacer między polami, psy, rzepak żółto kwitnący, i rozświetlone ulice jakiegoś dużego miasta. A przecież pisał, że kocha, że jest dla niego wszystkim, że los, niespodzianka i szczęście, i nie da jej już zniknąć, bo przecież to się nie zdarza, takie porozumienie i taka kompatybilność, taka pokrewność dusz. I kiedy to wszystko pisał, zupełnie zwyczajnie był z nią. Na koncertowej sali, w lesie, i między polami, i w dużym ruchliwym mieście. 

Nigdy nie będzie tą pierwszą. Nie będzie nawet drugą. Już zawsze będzie stała w długim ogonku po szczęście, po okruch zainteresowania, po całkiem malutką miłość, większej jej nie potrzeba, ale i tak musi stanąć, i odstać swoje marzenia. A kiedy prawdziwym fuksem trafią się jakieś resztki wyłuskane przez życie spod lady, to tylko tyle, by przeżyć, dać ciału jeden kęs, do tego jeden łyk i jeden mały talon na bezsensowną wiarę. 

Nic więcej. 




niedziela, 13 kwietnia 2025

Miniatury wiosenne



Przeze mnie wiosna się spóźnia, zatrzymał ją mój lęk i systematycznie tkane siatki niedowierzań, wpadła w nie jakoś w marcu, a nie, to był chyba luty, i gdy się w końcu rozkosznie wyplątała, szybko zabrała szal z rannych mgieł i wybiegła nerwowo, zapalając po drodze zaspane, niemrawe słońce. Lekko stuknęły drzwi na korytarzu przedwiośnia, słychać było jej kroki, gdy czółenkami w obcasach wybijała etiudy piegowatych obietnic. Wie, że już nie ma czasu, więc szybko stawia nogi z żyłami drobnych gałązek, na których ledwo pączki, bez perspektywy rozkwitu. Łaskawą dłonią, zdyszana, zmęczona, rzuca w kąt przebiśniegi, rozkłada od niechcenia kwiatostan drzew owocowych, ustawia na baczność żonkile i wątłe tulipany. W lesie pomazała świeżą zielenią mchy, które już rozochocone nabrzmiewały wilgocią, musnęła też szmaragdem pojedyncze ździebełka traw, które się jeszcze siłują ze zbutwiałymi liśćmi. Przepraszam, nie powinnam jej mówić, że ma poczekać, bo ludziom niespieszno jeszcze do zmian, jeszcze wolą się żalić zimowym wczesnym zmierzchom, jeszcze nie pochowali kożuchów beznadziei, jeszcze nie posprzątali swoich chłodnych uprzedzeń, nie odśnieżyli poczucia winy składanego w hałdy, regularnie, co dnia, nie otworzyli okien w głowach, żeby uwolnić myśli i wpuścić do środka nadzieję. Przepraszam, bo to nie ludzie, to ja, to ciągle niezmiennie ja.  

Wiosna biegnie spóźniona, a we mnie rosną stokrotki. 

*******************************************



Na gładkiej krawędzi kubka subtelny odcisk twych ust, i ciemny, nieznaczny ślad po nikłej kropelce kawy, zatrzymanej w bezruchu, kończącej swój ruch jak kropka na końcu pierwszego zdania. Twoja sportowa bluza rozwieszona na krześle, czekająca razem z pytaniem, które zawisło nad stołem. Twój wzrok na mojej niepewności, ciągle odświeżanej, bo pewność się wiecznie zawiesza. Twój szept niesłyszalny, który zestawem akordów, kombinacją muzycznie właściwie niemożliwą i brzmieniem jednostek zupełnie niezmierzalnych, rozbija atomy winy, brzęczące w mojej głowie. Spadają drobinkami w świeżo zieloną trawę, na której rozłożyłam kraciasty koc, stary i połatany niespełnionym marzeniem o szczęściu. Pytam, czy jesteś zmęczony, i czy idziemy spać, a ciebie przecież nie ma, i nigdy nie było, choć moją drżącą dłoń schowałeś w swojej, ciepłej, zamykasz mnie w czułym spojrzeniu, a ja się otulam tobą jak kaszmirowym kocem.

**********************************************

Nie powinieneś mnie kochać, i nigdy tego nie mów, nie jestem materiałem, z którego można uszyć kogoś do zakochania, nie będę mogła załatać fabrycznie felernego, zepsutego serca, którym chciałabym rozpaczliwie zatrzymać twoją miłość. Nie wiem, jak się obchodzić z twoim kojącym ciepłem, grzeję się nim ostrożnie, skrycie i w tajemnicy, podchodząc małymi kroczkami, ale ciągle gotowa do dramatycznej ucieczki, gdybyś mnie zauważył. Pozbierałam odłamki nadziei, które upadły na drogę, gdy swoim brązowym spojrzeniem rozbiłeś pancerną niewiarę. Nie umiem ich trzymać, boję się zepsuć je bardziej, nie znam zupełnie systemów trzymania i pielęgnowania różnych stanów nadziei. Jestem w  tym bardzo niezręczna, niechcący wszystko psuję, a tu delikatne tworzywo, jak cenna porcelana, która jest najpiękniejsza w swojej cieniutkiej kruchości. Odkładam je na trawę, po cichu i ostrożnie. Dla siebie zabieram jedynie patyk z tej samej drogi. Narysuję nim serce, jak wszędzie, to przecież nic nie znaczy, to tylko przewrotny symbol obłudnej niemiłości.



*******************************

A kiedy zapadasz się cały w poduszki dobrego snu, kiedy wirują przez chwilę drobinki Twojego oddechu, po czym spadają spokojnie na wygładzony policzek, kiedy scrolluję rolki Twoich zwyczajnych marzeń i szukam w nich nieustannie czegoś dla siebie i siebie, kiedy zakładasz za głowę ramię pełne obietnic i sunę po nim łagodnie swoim ciepłym zdziwieniem... Kiedy śpisz całym sobą, ja budzę się z rozczarowań, i oczy szeroko zamykam, żeby zatrzymać tę noc i nie dać jej wyciec z siebie jedną bezradną łzą. 

piątek, 28 marca 2025

Miniatury - ja


Niepokoje zanoszę do lasu. Zbieram je najpierw z podłogi, z ciepłych pofałdowań kołdry, wytrzepuję z mokrych od łez poduszek. Niektóre zaległy jeszcze na dnie filiżanki z kotem, albo skaczą po kartkach porzuconej, niedoczytanej książki. Upycham je po kieszeniach, niektóre wskakują na barki, te są najcięższe, zaczyna się mój survival, muszę się z nimi zatargać, zabiec je tempem niespiesznym, zanieść ciałem i wzrokiem, wiecznie wilgotnym, nieostrym.

Las je odbiera troskliwie, cierpliwie i w ciszy, wchłania w mokrą ściółkę, upycha w wydrążone pnie martwych drzew. Nie potrafię pozbyć się wszystkich. Są jak strzępki, jak wystające nitki, które lekko tylko pociągnięte, w szalonym tempie prują całą tkaninę.

Wracam kojona lekkością, dźwigając ciężar łez.


********************************************


Kiedy zamykam oczy, żeby znów niedosłyszeć, nie widzieć i nie doczuć do końca, szczelinami pękniętego serca wpływa do środka strumień codziennych stokrotek. Nie wiem, co z nimi zrobić, boję się je upuścić, rozsypać, skrzywdzić i niezaopiekować. Wiem, że nie mogę ich zatrzymać. Ta chwila, gdy są ze mną i we mnie, przytula. Fascynuje. Tęskni. Boli.


*********************************************


Rosnąca kula doznań zbiera po drodze wszystko, co napotka jej trajektoria toczenia, doklejają się rozczarowania, poczucie wielkiego ubocza, samotność w tłumie, samotność marzeń sennych, samotność marzeń, samotność nierozumienia. Kula podskakuje na wybojach, pęka w miejscach uderzeń, mimo to przyjmuje kolejne warstwy. Działają jak klej. Jak beton. Jak wieczne więzienie doznań, w których jest ciasno i duszno. 

Kula nie jest wiecznością, cóż to za ulga i obietnica oddechu, rozpadnie się u stóp zbocza, nie mogąc już przyjąć więcej, i pozbawiając się siły napędu. Pęknie. Rozkawałkuje się i rozprzestrzeni. Ale oddech..., oddech, zamknięty w strachu nie będzie mógł się uwolnić. Strach to nie kula. To czasoprzestrzeń. Wielka w swojej małości, okrutna w ograniczeniach, bezwzględna w konsekwencjach.

Nie wiadomo, jak dalej żyć z tym rozpadem, nie wiadomo, gdzie być, jak być, kim być.

Wiadomo, jak dalej nie żyć, i wiadomo, kim nie być. 



*********************************************

Optymizm? 

Chyba nie znam, nie miałam przyjemności. Gdzie mieszka?



poniedziałek, 24 lutego 2025

Miniatury spadłe jak liść



Nie zgub mnie w zabieganiu, nie upuść w codzienności, nie zapomnij wyjąć z kieszeni, kiedy już wrócisz do domu, ale zostaw przy sobie, gdy zrobisz sobie kawę i siądziesz na kanapie. Nie zapomnij pokochać każdego ranka na nowo, kiedy życie nam podaruje kolejny dzień miłości, i postanowi nie zatrzymywać czasu, bo płynąc dalej i szybciej troskliwie wyszlifuje ostre krawędzie ciężarów.

*******************************************

Jakoś się trzeba pozbierać z tych różnych codziennych rozsypań, z nieplanowanych rozproszeń, z rozlań i w deszczu rozmazań. Zebrać siebie z czułością w ciepłą i mocną garść, choć by się siebie niezręcznie przesypywało między palcami i siebie gubiło natychmiast w dywanie jesiennych liści. Choć by się nie potrafiło siebie zatrzymać w całości. Trzeba te resztki siebie, z troską i zrozumieniem, jak najszybciej zawinąć, w kostkę albo w rulonik, i schować do kieszeni. I mieć siebie przy sobie. 

******************************************

Zebrać kilka westchnień nad rozbudzoną rzeką, odszukać w resztkach śniegu bezwstydnie dobre myśli, złapać promienie słońca, wystarczą zaledwie dwa, i schować do kieszeni. Uwolnić motyle nadziei, gdzieś przecież są, ukryte i niebezpieczne, jak słodka tajemnica, jak grzech, jak zakazany owoc, jeszcze nie całkiem dojrzałe w kokonach wiecznej zmiany. Nie bać się, to na początek. Nie bać się iść coraz dalej. Taki jest plan na wiosnę.

*********************************************

Za jedną małą chwilę, zanim świat się zatrzyma i pozwoli być, może pozwoli nam być. Za jedną małą chwilę, zanim zapadnie noc pełna znaczeń, nieśmiałych sączeń myśli, które wypłyną w ciepłym dotyku dłoni. Za jedną małą chwilę, zanim uniosą się mgły w wilgotnej gęstwinie lasu. Zostańmy w nieprzyspieszeniu, w na-nic-oczekiwaniu, w na-trochę-poczekaniu. Pójdziemy za chwilkę.

*********************************************

Tyle złota w całym lesie! Trzeba się napatrzeć, nachłonąć, nacieszyć, zanim wiosna wybuchnie szmaragdami, rozsypie jaspisy, turmaliny, ametysty na świeżych paprociach i młodych listkach olszyn.

*********************************************

W twym bezsłowiu mnie kochasz, gdy słyszę ciszę od ciebie, zapewniasz i zatrzymujesz pięknem słów w pół słowa. I pytasz, pisząc, czy tak, a ja już nie piszę, tylko zupełnie poszłam. Gdy wrócę, będziemy dalej ogrzewać swoje liczne dzień dobre i senne dobranoce, pomiędzy którymi rozkosznie się będzie przeciągał zmarnowany czas na razem sączoną kawę, pamiętasz, następną pijemy razem, złapaną w sieć krótką chwilą, której tak szybko nie ma. Między nami nie mówiąc. 

*********************************************

Nieidealnym ciasteczkom tak naprawdę jest łatwiej. Mogą sobie poistnieć zupełnie bez wymagań, bez zbędnych oczekiwań, bez konieczności czekania na swoją kolej do lukru, bez przepychanek o podium w konkursie na wzór i posypkę. Mogą się schować w tłumie i niezauważone cicho śnić swoje życie, swój słodki, miodowy sen. Nieidealne ciasteczka ktoś szybko odłoży na bok, a one się znajdą natychmiast, połączą w korzenny team, w ułomną, pękniętą drużynę. A może i nawet w miłość.

**********************************************

Chciałabym stworzyć długą opowieść o nas. Nakreślić każdy dzień, z entuzjazmem opowiedzieć ci o mokrych liściach dębu, które tak pięknie błyszczą w świetle dnia, spróbować opisać kolor nieba, kiedy słońce zachodzi za lasem, dłonią wskazać ci ścieżki w zagajniku, w którym się zawsze gubię. Chciałabym ci opowiedzieć o nas, gdybyśmy byli. Gdybyśmy mogli być.

********************************************

W suchym, brązowym dywanie ciągle się zawierusza, przegarniam pachnącą ściółkę, odkładam na mały stosik złote, dębowe liście i ciągle zielone igliwie, i ściskam w palcach zepsute, zgubione przez jesień szyszki. Gałązek nadziei nie widzę, jeszcze bardziej nie czuję. Ciężkie, ponure niebo wchłonęło świeżą zieleń, patrzy z góry na tych, którzy podnoszą bunt. Trudno. Poszukam jeszcze jutro. Na lekko zziębnięte policzki spadają pierwsze krople tęsknoty.

*********************************************

W szczelinie złotego liścia na moment zapłonął świt. Nim zgasł, zdążył rozpalić myśl. Nim zgasł, zostawił obietnicę. Nim zgasł, rozsnuł się dymem ogniska, rozpalonego w ciepłą, czerwcową noc w ogrodzie niespełnienia, tuż przy bieszczadzkim domu. Mieszkają tam marzenia. Nic więcej, nic ponad.  




niedziela, 19 stycznia 2025

Miniatura z Matcha Talks w tle






Grasz znaczonymi kartami, ale i tak przegrywasz. 

Pękają tamy przemyśleń i sypią się odpowiedzi na bardzo ważne pytania, mówisz - to nic, ja przecież nie wiem nic. Ukrywasz w dłoniach wrażliwość, lekką jak piórko troskę i aksamitną empatię, mówisz - drobnostka, ja wcale przecież nie. Wieczorem dziergasz słowa przy słabym świetle lampy, śmiga szydełko natchnienia, ścieg jest ładny i zgrabny, kolory dobrane z gustem, na twoje kolana spada zachwycająca miękkość wyrażeń, przesuwasz dłonią po nienachalnej perfekcyjności przemyśleń, i czujesz pod palcami konsekwentną naturę przekazu, który utuli, pocieszy, ogrzeje, jak chciałaś. Jaki ładny koc - powiedzą, okropny - odpowiesz. Zatrzymujesz w kadrze swój wzrok, swoje ciepłe i gładkie usta, niesforny kosmyk włosów plączący się przy skroni, i pasmo, które kolejny raz uciekło spod kucyka, spoglądasz w swoje oczy, widzisz w nich i łagodność, i lęk, i wieczną senność marzeń, z niesmakiem przesuwasz opuszkiem po kilku wersjach obrazu, wybierasz najlepszy. I czujesz się jak oszust, przyglądasz się jeszcze uważniej, bo chyba tak nie wyglądasz, za dobrze wyszło, nie chcesz być swoim własnym fotograficznym filtrem, chcesz wybrać ten najgorszy, ten niedoskonały, ten krzywy, ułomny obraz, z lekkim cieniem na czole, z siateczką zmarszczek w kącikach oczu, bo tak, bo przecież to jest ci chyba bliższe, i bardziej adekwatne w twoim odczuciu prawdy. Jesteś dla mnie ważna - nie kłam. Pomogłaś, dziękuję - nic nie zrobiłam przecież. Istniejesz tak ładnie - bzdura. Ogarniasz, trzymasz pion, walczysz - nieprawda. Masz ładne spojrzenie - no nie. Jak pięknie się rozwijasz - no przecież stoję w miejscu! Twój kot cię kocha, i psy, i wróbel, którego wczoraj wyplątałaś z gałęzi, drżąc o jego słabe, wystraszone serduszko, bardziej niż o uwięzione pazurki - poproszę bez przesady. Dobra mama z ciebie - żartujesz, te dzieci to przyszłość psychoterapii.

Nie czujesz się estetyczna. Nie jesteś wystarczająca. Nie umiesz być swoją własną dobrą, krzepiącą myślą. Z zażenowaniem odwracasz wzrok, gdy siebie spotykasz w lustrze. Odtrącasz swoje dłonie, kiedy próbują leciutko muskać ciągle gładkie ramiona. Sznurujesz sobie usta, którym się wyrwie zdanie, a może nawet i dwa. Bojkotujesz uśmiechy, bo nie wypada, nie warto. Dotkliwie odczuwasz, że nie ma już możliwości, nie będziesz wersją siebie, lepszą, najlepszą, żadną, bo ciągle będziesz cieniem swych własnych oczekiwań, które, jak metalowe ćwieki, na skórę nabił ci świat.

 I czujesz się jak oszust, czujesz się jak oszust, czujesz się jak...

Znasz? 







************************************************************



Nazywam się Julia Izmałkowa i całe życie cierpiałam na chroniczny syndrom oszusta.

Aktem największej odwagi wciąż pozostaje samodzielne myślenie.
Umysł jest jak spadochron. Nie działa, jeżeli nie jest otwarty.
Czasami to nie ludzie się zmieniają. Czasami to maski im spadają.
Nikt nie umiera jako prawiczek. Życie pieprzy nas wszystkich. 
Świat bardzo cierpi. Nie z powodu przemocy złych ludzi, ale z powodu milczenia dobrych ludzi.
Ptaki urodzone  w klatce myślą, że latanie to choroba.
Im więcej wiesz, tym głupiej brzmisz dla głupich ludzi.
Jeśli czytasz takie książki, które wszyscy czytają, myślisz jedynie to, co wszyscy.
Proszę, anuluj moją subskrypcję twoich problemów.
Media społecznościowe stworzyły zazdrość o iluzję - niektórzy są zazdrośni o przedmioty, związki i styl życia, które nawet nie istnieją...
Jeżeli miłość jest prawdziwa, ocean to tylko kałuża.
Jeżeli uważasz, że jesteś zbyt mały, aby coś zmienić, spróbuj spędzić noc z komarem.
Chcesz mieć granice? Sam musisz ją narysować. Sam musisz ją zbudować. I sam musisz jej bronić.
Głębokie rozmowy z właściwymi ludźmi są bezcenne.

Gdzie się podziali wszyscy mądrzy ludzie?

W dzisiejszych czasach nie trzeba mieć argumentów - wystarczy mieć donośny głos. W dzisiejszych czasach nie trzeba mieć doświadczenia - wystarczy mieć zasięgi.
Teraz najbardziej unikatową rzeczą jest bycie sobą bez filtrów. Kimś normalnym . Kimś zwyczajnym. Niedoskonałym. Nieudoskonalonym. Niewygładzonym. Niewypełnionym. Niewylansowanym. Im radykalniej jesteś sobą, tym mocniej się wyróżniasz na tle tych, których misją życiową jest taka niepowtarzalność, jak miliona innych osób w social mediach. 


(fragment zaznaczony kursywą to cytaty z książki  "Matcha Talks 2", autor: Julia Izmałkowa)